Polskie Radio

Agnieszka: dziękuję wam, którzy doprowadziliście do zmiany ustroju

Ostatnia aktualizacja: 09.07.2014 17:20
Agnieszka Kornas do dziś wspomina wakacje spędzane na polach namiotowych i podróże z rodzicami Skodą 105. Ludziom, którzy walczyli o wolną Polskę, jest wdzięczna za możliwość przekraczania granic, za swobodę, z której dziś możemy w pełni korzystać.
Agnieszka: dziękuję wam, którzy doprowadziliście do zmiany ustroju
Foto: East News/Glow Images

Ciężko wyekstrahować zmianę wywołaną jedynie przez przemiany polityczne. Czy gdyby trwał komunizm mielibyśmy facebooka? Tanie linie lotnicze? Krany z wajchą zamiast kurków? Hipsterów? Czy inaczej budowalibyśmy mosty? Czy łatwiej byłoby się zapisać do lekarza? Mówiąc krótko, przeczuwam, że postęp technologiczny być może zmienia więcej niż taki, a nie inny kierunek polityki.

Moje życie codzienne kształtowało to co się działo w rodzinie, na boisku przed blokiem i w książkach... Te rzeczy w chwili "wyłączenia systemu" pozostały takie, jakie były przed. Z wyrazistym wyjątkiem - wakacyjnymi wyjazdami.

Otóż od czasów szczęśliwego wydarzenia jakim była decyzja rodziców by odwiedzić brata na koloni na Węgrzech (sztuczna fala na basenie, pierwsza mirinda w życiu, ogrzewanie namiotu suszarka, która zgodził się podłączyć pod swój agregat zapoznany na polu namiotowym Niemiec) co roku pakowaliśmy naszą skode 105 po dach (i na dach też szło sporo gratów), mama kalkulowała ile konserw wziąć, ojciec wisząc nad mapami i gazetami opracowywał optymalną strategię na tankowanie paliwa, ja pakowałam 3 pary tenisówek i 5 książek - i ruszaliśmy w trasę: do Jugosławii, Grecji, Turcji, Włoch...

Przed wyjazdem narady ze Zorientowaną Znajomą, gdzie co można korzystnie sprzedać (papierosy Wiarusy w Bułgarii, ręcznie robione szachy w Jugosławii, sprzęt turystyczny w Turcji) i co kupić, by sprzedać w Polsce albo po drodze (prześcieradła i samowary w ZSRR, gumy kulki i mleczko w tubce na Węgrzech itp.) Po kilku tygodniach przygotowań, kłótni, poszukiwań przewodników i słowników oraz reisefieber w najczystszej postaci - ruszaliśmy.

Na dwa auta, z inna rodziną, bo bezpieczniej, no i dzieci mogą wspólnie się bawić... Wakacje pachniały rozgrzaną ziemią, suchą trawą i wielkimi szyszkami. Smakowały morską solą, której najadłam się w wodoszczelnych maskach "do nurkowania" produkcji polskiej i radzieckiej co nie miara. Oraz ryżem z brzoskwiniami (a teraz mama zapozuje tu do zdjęcia a wy pędem nazbierajcie owoców z tego sadu), mielonką rzeszowską i kawą, którą nam, dzieciom, wolno było pić tylko w podróży (dziś piję 6 dziennie, jak miło być dorosłym). Bicie rekordu w badmintona (grubo ponad tysiąc odbić) okupione pierwszym w życiu bólem szyi, nieustające rozgrywki karciane w 66, pierwsze lekcje brydża, pływanie w tenisówkach by nie nastąpić na jeżowce, pouczanie rodziny na temat zabytków starożytności (ach ta ambitna uczennica wciągająca mitologię jak telewidzowie telenowele...) to moje najlepsze wakacyjne wspomnienia.

Widoki były ważne, ale jeszcze ważniejsze poczucie, że jesteśmy w innym świecie, gdzie tkają się inne historie bo słońce świeci inaczej i ludzie mówią w innych językach i jedzą co innego. I ta duma, że ojciec umie z nimi rozmawiać po angielsku, niemiecku, rosyjsku... A i ja sporo rozumiem (ojciec na osiemnastkę kupił bratu słownik polsko-turecki, taki typ) i kiedy się da, wymądrzam się też i przed nimi.

Ale były czarne plamy w tych wspomnieniach. Stanie na granicy z ZSRR, z Jugosławią.. Nieraz po 38 godzin kiedy my mieliśmy 2 tygodnie na całe wakacje. Jedzenie na masce auta, mycie "w butelce" przy samochodzie, zakaz oddalania się. Stanie, wiercenie się, siedzenie i spanie w nagrzanym od silników całej kolejki powietrzu. Jedyna rozrywka to liczenie aut i obstawianie ile jeszcze będziemy stali.

Wyczuwalny strach rodziców - śmiertelna cisza lub mikrokłótnie. Wieczne strategiczne przepakowywanie się, nuda dzieci. Z bratem zbieraliśmy kolorowe puszki po napojach i piwie (u nas koloru jak na lekarstwo a one, po podniesieniu z ziemi czy plaży a nawet po wyciągnięciu z kosza i umyciu były takie piękne).

Matka lojalnie broniła naszego hobby, ba, czasem nam pomagało - na niektórych granicach po gapieniu się na górę pustych puszek i ręcznie szyte pokrowce na kombinaty/namioty Legionowo, celnicy machali ręką i nie kazali nam nawet wyciągać walizek z bagażnika. Ale czasem rozpakowywanie i wyjmowanie każdej puszki z osobna trwało ponad godzinę, rodzice znikali na kontrolach osobistych, my czekaliśmy na celnika obciążeni obowiązkiem popychania do przodu auta, żeby nie stracić kolejki.

Raz poszłam do toalety (syf i brud, w końcu tirowcy stali na granicach i po 3-4 dni) i kiedy wracałam nie zobaczyłam naszego auta. Byłam tylko dziewczynką w blond kucykach... Bez wynalazku typu telefon, ba - bez wiedzy gdzie właściwie dalej jedziemy.. Samą... I jak małą wtedy... Błąkałam się między autami na obcych rejestracjach.

W końcu jakaś celniczka pchnęła mnie do jakiejś budki. Za nią zobaczyłam nasz samochód i wszystkie bagaże na tych długich stołach do lustracji turystów, szmuglerów, handlarzy narkotyków, złodziei itp. Rodzicom nakazano zjechać na bok i zakazano opuszczać auto. Na nic tłumaczenia mamy, że zostałam w tyle. Celnik albo udawał, albo rzeczywiście nie rozumiał ani krzty żadnego z języków, którymi władał tato...

To chyba była słoneczna Grecja.. Nie wiem teraz. Pamiętam tylko to, jak bardzo byłam sama i bezradna.

Co zmienił 4 czerwca?
Otóż teraz, gdy podróżuję biorę plecak, dowód, auto i piszę znajomemu, że będę u niego, 4 kraje dalej, na późną kolację. Włączam radio, czasem zabieram pasażerów w ramach carpoolingu lub znajomych, którzy spontanicznie się dołączają po drodze i bez szczególnych benzynowych - paszportowych - żywieniowych kombinacji jadę tam, gdzie chcę i nigdy nie czuje się już sama albo zestresowana gdy zmienia się nazwa kraju, który właśnie przemierzam.

Oczywiście nadal są granice: w Nadniestrzu pan przystawił mi kałach do przedniego koła roweru; na lotnisku w USA spędziłam ponad pół godziny przy okienku kpt. Pontowsky, czekając na weryfikację mojego paszportu i wizy. Ale nie ma strachu, bezradności, poczucia, że celnik może od tak zabrać mi 2 dni wakacji albo jakąś rzecz, która jest dla mnie prawdziwie cenna.

Ta swoboda przemieszczania się, ten brak różnicy czy znajomy mieszka w Krakowie czy Brukseli czy Chile, to coś za co dziękuję tym, którym w czasie kolejek za wszystkim brakowało nie tylko mięsa, meblościanki i papieru, ale wolności na drodze do zaspokajania ciekawości tego co inne.

Dziękuję Wam, którzy doprowadziliście do zmiany ustroju i mam nadzieję, że gdybym była dość dorosła, nie zabrakłoby mi było odwagi by być, solidarnie, po stronie tych, którym brak wolności przeszkadza żyć.

Autor: Agnieszka Kornas

Odwiedź nasz profil na Facebooku poświęcony wyborom 4 czerwca 1989 roku >>>>