Piotr Gociek: Pułkownik Edmund Baranowski, pseudonim „Jur”, powstaniec warszawski. Witam, panie pułkowniku, dzień dobry.
Płk Edmund Baranowski: Witam serdecznie państwa i witam także słuchaczy.
Wyczytałem w pana biogramie na stronie internetowej Muzeum Powstania Warszawskiego: Krochmalna 82. To jest ten pana przedwojenny adres...
Miejsce urodzenia.
...miejsce urodzenia i wychowania.
Tak jest.
I kiedy zniknęła ta kamienica? Podczas Powstania właśnie?
Tak.
Wtedy została zniszczona. Wola to jest miejsce, gdzie pan się wychowywał. Wola to jest też...
I tam pracowałem i tam się uczyłem.
I to jest też miejsce, które w pierwszych dniach Powstania zapłaciło potworną cenę, kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców wymordowanych przez Niemców.
Tak, wszystko to się działo na naszych oczach, powstańców. Nie mogliśmy wiele pomóc ze względu na przewagę nieprzyjaciela, a nasze słabe uzbrojenie.
Koledzy z kamienicy, z podwórka też byli z panem w Powstaniu, z tej samej ulicy?
Tak, może nie wszyscy, ale w każdym bądź razie spotkaliśmy się już w obozach jenieckich. Ci, którym dane było przeżyć.
Jak wielu z nich przeżyło Powstanie?
Wie pan, była to wielka przygoda życia, tak na to patrzę, ale związana ze śmiercią wielu przyjaciół, kolegów, więc zawiera takie momenty nieoczekiwane. Wszyscy sądziliśmy, że pierwszego się zgłaszamy na koncentrację, to natychmiast dostajemy broń i idziemy do walki. Okazuje się broni było malutko, co czwarty dostał karabin. Każdy dostał granat produkcji konspiracyjnej, tak zwaną Filipinkę, ale przewaga przeciwnika była ogromna. Naszym zadaniem było opanowanie ogromnych Zakładów Materiałów Pędnych między ulicami Obozową a Wawrzyszewską. W założeniach było, jak nam wyjaśniano, jaka jest nasza rola, że teren jest ogromny na rogach stoją wieże strażnicze z bronią maszynową niemiecką, dwie ciężkie metalowe bramy. I wszystko miało być w ten sposób, że saperzy wysadzają w powietrze bramy, ciężka broń maszynowa, ciężka broń maszynowa [powt.] powstańcza unieruchamia (...) karabinów maszynowych, a my ruszamy. Ale rzeczywistość była inna, nie było saperów, nie było broni, było tylko stu chłopaków i dziesięć dziewcząt. Ale trzeba było nacierać. Już w pierwszych minutach mieliśmy pierwsze straty. Rozsądny dowódca, porucznik „Wit” na szczęście zahamował natarcie, rannych i zabitych dziewczęta zabrały nocą z pola walki.
Pan zresztą mówił w wywiadach nie raz, że życie zawdzięcza temu, że miał rozsądnego dowódcę. To właśnie do tych, jak rozumiem, godzin...
Tak jest, kto dowodził. Nie wymaga za wiele i dowodzi rozsądnie.
Pan później podczas Powstania został ranny 15 września, czyli już półtora miesiąca od wybuchu...
Tak (...)
W jakich okolicznościach to było i gdzie?
(...) ale żyję.
Ale to było już na Śródmieściu, czy...?
Nie, to jeszcze było na Czerniakowie. Zgrupowanie „Radosław” przeszło przez pięć walczących dzielnic: Wola, Stare Miasto, Śródmieście, Czerniaków, Mokotów, to była nasza droga. Zaczęliśmy w składzie 2300 ludzi, (...) spotkaliśmy przed kapitulacją na ulicy Kruczej, było nas 256 już. Oczywiście nie wszyscy zginęli, część była w szpitalach, część zaginęła, ale straty były ogromne.
W ugrupowaniu „Radosław” już chyba było łatwiej o broń, bo to była lepiej wyposażona jednostka, prawda?
Stosunkowo dobrze, ale pierwsza depesza, która została wysłana przez dowódcę Armii Krajowej do Londynu 2 sierpnia mówiła: „Natychmiast żądamy zrzutu broni i amunicji”. W trzy godziny później kolejna depesza, oszczędna w treści podająca już miejsca zrzutowisk. Ale to nie było takie proste, bo na przykład Anglicy byli zdania, że ewentualna pomoc dla Powstania Warszawskiego to jest po drugiej stronie Wisły. 40 kilometrów jest (...) pozycje rosyjskie, natomiast 1400 kilometrów trzeba przelecieć od (...) do Warszawy.
A jak patrzyliście na te siły stojące po drugiej stronie Wisły, nadchodzące siły sowieckie? Było takie przekonanie, że mogą rzeczywiście pomóc walczącej Warszawie, czy raczej nie było wątpliwości, że...
Patrzyliśmy z nadzieją, bo (to są mało znane fakty) od 29 lipca trwała wielka bitwa pancerna na przedpolu Warszawy, na polach Radzymina. Brało w niej udział ponad tysiąc czołgów po stronie niemieckiej i rosyjskiej. Wydawało się, że Rosjanie, którzy (...) szli jak burza, i tym razem spokojnie, bo ich zadaniem było zajęcie Pragi i uchwycenie dwóch przyczółków – południowego i północnego – na Wiśle. Ale tym razem okazało się, że dla Niemców to była ostatnia wygrana bitwa pancerna w tej wojnie, a dla Rosjan pierwsza poważna (...), bo wtedy, kiedy zapadały decyzje o tym, że Powstanie jest pierwszego i takie decyzje podejmował pułkownik „Monter”, to równocześnie dowódcą w II Armii Pancernej Gwardii, potężnej siły liczącej 3 korpusy i korpus kawalerii, doszedł dowódca do wniosku, że bitwę z Niemcami przegrał, żeby się wycofać aż daleko pod Wyszków. I praktycznie te dwie decyzje o Powstaniu, decyzje o odwrocie stworzyły pustkę.
Kiedy pan szedł do Powstania już w pierwszym dniu, w pierwszym dniu sierpnia, to mówiliście między sobą, że potrwa godziny, dni, kilka dni? Jaka była perspektywa wtedy?
(...) że to jest na 3–4 dni, później, kiedy się okazało, że właściwie jesteśmy nieuzbrojeni, to te trzy dni zmniejszyły się do (...) dni. Poza tym tu była też taka... było stanowisko Anglików, którzy nie decydowali się i nie pozwalali na dokonywanie zrzutów z polskich samolotów nad Warszawą. Dopiero w nocy z 4 na 5 sierpnia cztery niezdyscyplinowane w cudzysłowie załogi polskie zlekceważyły zakaz angielski i dotarły nad Warszawę. Dotarły trzy, bo czwarty się uwikłał w walkę w rejonie Kielc i na szczęście tam zrzucił swój ładunek. Ta pomoc przyszła w ostatnim momencie. Gdyby nie ten zrzut z trzeciego na czwartego, to my byśmy byli praktycznie nieuzbrojeni. A tak otrzymaliśmy od razu broń przeciwpancerną, słynne Piaty, wspaniałe Gamony, broń maszynową, ciężkie granaty i mogliśmy przetrwać uderzenie niemieckie, które nastąpiło rano, wczesnym rankiem piątego, mogliśmy przetrwać i odeprzeć to natarcie i wytrwać na Woli prawie tydzień.
A ten moment 1 sierpnia, kiedy dociera do pana informacja o tym, że jest ta zbiórka, że coś się szykuje, to kiedy to było dokładnie? Przed południem, po południu?
Rozpoczęcie akcji?
Nie, nie, mówię ten moment, kiedy dotarła do pana informacja: zbieramy się, jest zbiórka, szykujcie się, coś będzie.
Około dwunastej, łącznik przybiegł do domu, powiadomił, jaka jest sytuacja, zdążyłem się tylko pożegnać z matką i ruszyłem. On zbierał kolegów, tak że już docieraliśmy na miejsce koncentracji na Płocką w dużej grupie dwudziestu paru ludzi.
Z pustymi rękami pan szedł, czy jednak coś tam było już w zanadrzu?
Na razie z pustymi rękami.
Ale mówię już (...) pierwszego dnia.
(...) okazuje się broni jest tylko jeden karabin na czterech i każdy otrzymuje Filipinkę produkcji konspiracyjnej. Resztę mieliśmy zdobyć. Pułkownik... dowódca Powstania był zdania, że trzeba się uzbroić w łomy, w kilofy i inną broń ręczną, żeby rozpocząć walkę z Niemcami, co było absurdalne, w XX wieku walka z łomem kontra broń maszynowa.
A jak zakończyło się dla pana Powstanie? 15 września został pan ranny, a potem?
A potem droga do obozu jenieckiego, pobyt w obozie, właściwie w dwóch kolejnych obozach, zbierania kolejnych doświadczeń, ale jednocześnie pobyt w obozie był taki, powiedziałbym, takim kształcący. Czasu było wiele, nie było do kogo pisać, a dostawaliśmy karty korespondencji. Powstawały pierwsze pamiętniki powstańcze bardzo ciekawe.
Podpułkownik Edmund Baranowski, pseudonim „Jur”, powstaniec warszawski, gość Sygnałów Dnia w radiowej Jedynce, w 73 rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego. Bardzo dziękujemy za te wspomnienia...
Dziękuję bardzo.
...za to podzielenie się z nami pamięcią o tamtych dniach.
JM