Polskie Radio

Rozmowa dnia: Beata Płomecka i Grzegorz Dziemidowicz

Ostatnia aktualizacja: 26.02.2013 08:15

Krzysztof Grzesiowski: Na linii Bruksela-Warszawa Beata Płomecka, nasza korespondentka w stolicy Belgii. Dzień dobry, Beata...

Beata Płomecka: Dzień dobry.

K.G.: I w naszym studiu... no nie, dziś może jednak nie ambasador, dobrze?

Grzegorz Dziemidowicz: Bardzo proszę.

K.G.: Redaktor Grzegorz Dziemidowicz. Dzień dobry.

G.D.: Witam państwa, a przede wszystkim witam cię, Beato.

Beata Płomecka: Witam serdecznie, panie ambasadorze. Wielka przyjemność.

K.G.: Tak chciałem pana zapytać, najdłużej był pan orientalistą, archeologiem, dziennikarzem czy dyplomatą, jak tak zsumować lata?

G.D.: Jednak dziennikarzem, i to właśnie w Polskim Radiu, prawie 17 lat, z tego sporo w Sygnałach.

K.G.: Od kiedy?

G.D.: Właściwie od początku. Miałem zaszczyt i przyjemność, teraz to już wspaniałe wspomnienia, robić pierwszą audycję razem z Mieczysławem Marciniakiem, a przede wszystkim z prowadzącym Tadeuszem Sznukiem. Byłem tym, który pisał serwis informacyjny.

K.G.: No dobrze, orientalista, egiptolog, archeolog i nagle Polskie Radio. Że co, że lepiej płacili, czy jak?

G.D.: Och nie, o tym nie było mowy, byliśmy wszyscy na pensjach, które były równe pensjom urzędniczym, dopiero Sygnały przełamały tę konwencję i stereotyp i zaczął na szerszą skalę wchodzić w Polskim Radiu obyczaj płacenia honorariów. To my, sygnałowcy, byliśmy pierwszymi, którzy złamali ten poprzedni kanon. Więc nie pieniądze, ale oczywiście fascynacja, radio jest wielką miłością życia wielu radiowców, moją też, i śmiem twierdzić, że miłością spełnioną, bo robiłem w radiu wszystko, poczynając od korektury, byłem korektorem w dziennikach radiowych, kończyłem jako szef Muzyki i Aktualności, a więc tytułu, który do dzisiaj przecież, i to bardzo poważnie, istnieje w Polskim Radiu.

Daniel Wydrych: Panie Grzegorzu, ale jeśli może pan wyjaśnić, czym dokładnie zajmował się. Ja wiem, że korektą, ale co pan dokładnie robił?

G.D.: No, musiałem poprawiać błędy, o ile takowe się zdarzały, starszych kolegów dziennikarzy. Jeszcze wtedy byłem na studiach dziennikarskich Uniwersytetu Warszawskiego, studiach podyplomowych, no i te poprawione już teksty szły do zatwierdzenia, a potem już na antenę, do spikera. Wtedy spikerzy oczywiście czytali wiadomości, a nie dziennikarze. No właśnie znowu Sygnały dnia, przełamaliśmy ten monopol spikerski. Nie bez oporów, nie bez oporów.

K.G.: Było opór? Duży, tak?

G.D.: Ależ oczywiście, wszystko, co nowe, rodzi się w bólach, zatem i to, co działo się w radiu. Właśnie weszła fala młodych ludzi, którzy siłą rzeczy odsunęli od mikrofonów dotychczasowych mistrzów słowa, mistrzów anteny. Nie obyło się to bez konfliktów i na pewno nie było to bezbolesne.

D.W.: Panie Grzegorzu, jeszcze dopytam. Gdyby pan bądź kolega napisał jakąś bzdurę, to spiker by to przeczytał?

G.D.: Tak, parę razy żeśmy próbowali, nawet zakładałem się z moim kolegą Rafałem Brzeskim, podrzucaliśmy sobie słowa, które trzeba było w takich dziennikach puszczanych o porach powiedzmy nocnych, mniej słuchanych wykorzystywać. No i kiedyś rzeczywiście wyszarpywałem, w ostatniej chwili przeszło to... już jako autor dzienników przeszło to przez wszystkie oka kontroli łącznie z cenzurą o jakimś zamachu stanu w Średniej Wolcie, państwie w ogóle nieistniejącym, który to zamach dokonany był przez grupę czarowników wspieranych przez CIA. To było hasło wywoławcze, które...

K.G.: To CIA zwróciło uwagę.

G.D.: Tak, tak, to zwracało pozytywną wtedy ideologiczną uwagę i poszło to prawie że na antenę.

K.G.: Beato droga, a ty kiedy słuchasz informacji tutaj naszych jedynkowych czy tworzonych przez Informacyjną Agencję Radiową, takich właśnie dotyczących tego, co dzieje się w Unii Europejskiej, w końcu uchodzisz za jedną z najwybitniejszych w Polsce specjalistek od tego, co dzieje się w Unii...

G.D.: To prawda, to prawda.

B.P.: Zarumieniłam się teraz.

K.G.: To nawet widać. To nachodzą cię takie myśl: Boże, co oni mówią, przecież to nieprawda?

B.P.: To znaczy nie w Polskim Radiu, jeżeli w Polskim Radiu słyszę informacje unijne, to one są zawsze dobrze podane. Natomiast jest prawdą, że jeżeli jestem czasem w Polsce i słucham innych mediów, a słucham tam czy to komentatorów, czy polityków, to sobie myślę: Boże, uchowaj przed taką kompromitacją. To znaczy ja nigdy bym się nie ośmieliła, dlatego ja czasami, kiedy my rozmawiamy na tematy unijne, ja bardzo dobrze się czuję w tematyce unijnej i bardzo lubię to robić, i to jest jakaś misja, natomiast rzadko kiedy daję się wyciągać w rejony, o których nie do końca mam pojęcie. Dlatego sobie myślę, że każdy powinien robić to, co potrafi najlepiej, i to, co lubi.

Pan ambasador powiedział ciekawą rzecz, że radio to jest miłość dla radiowców. Ja myślę, że prawdziwych radiowców, to słychać na antenie. Od razu czuć fałsz, myślę sobie, jeżeli komuś nie sprawia to radości. Więc jeżeli jest ta radość, jeżeli jest ta misja, to wtedy zupełnie inaczej podaje się informacje. Ja np. czasami widzę, że jeżeli mam (...) z informacjami unijnymi, to naprawdę jest trudno, bo to trzeba przetworzyć w głowie, zanim poda się na antenę, bo jeżeli nieprzetworzoną informację poda się na antenę, to słuchacz naprawdę nie zrozumie. Więc mam czasami z tematami, które mi są bliższe sercu, jak polityka zagraniczna, od razu łatwiej się pisze, a te trudniejsze, takie jak ekonomia czy rolnictwo, to jest znacznie trudniej, ale za każdym razem to jest gdzieś taka radość, że można to przetworzyć, podać na antenie i wtedy słuchacz naprawdę zrozumie, o co chodzi w tej Unii Europejskiej, chociaż sama Unia nie zawsze wie, bo przecież przeżywa co rusz jakieś kryzysy, ale zawsze wychodzi na prostą, i może dlatego ta praca tutaj w Brukseli jest cały czas interesująca.

K.G.: No właśnie, Beata jest w tej trudnej roli, że normalny korespondent to jest z, a to Waszyngton, a to Rzym, a to Moskwa, a Beata jest w Brukseli. No, nie na co dzień Walonia odrywa się od Flandrii, więc to jest taki temat dosyć uboczny. No, jest ta Unia, dwadzieścia kilka krajów o różnych interesach, choć zdaje się jest mowa o tym, że to interes wspólny.

B.P.: No tak, wszyscy tak mówią, no oczywiście dbają o narodowe, to zazwyczaj ci, którzy najbardziej dbają o narodowe, jak Francja, to potem mówią, że inni powinni patrzeć na europejski, to są takie moje obserwacje, oczywiście. Ale jeszcze są unijne instytucje przecież tutaj w Brukseli, unijna Rada, Parlament Europejski, Komisja Europejska, i to wszystko jakoś trzeba ogarnąć, a czasami jak się dzieje dużo rzeczy, to i w trzech instytucjach naraz o tej samej godzinie potrafi. Więc trzeba jakoś sobie radzić tutaj. Ale rzeczywiście...

K.G.: A potem narzekamy, że ta brukselska administracja tyle kosztuje.

B.P.: Rozrośnięta jest, to prawda, trzy instytucje i jeszcze każda z nich ma np. Komisja Europejska dyrekcję generalną i też trzeba się tym jakoś zajmować. No ale wiecie, naprawdę, jeżeli to jest w jakiś sposób to, co tutaj... Bo przecież te decyzje podejmowane w Brukseli, czy to przez Komisję Europejską, czy Parlament Europejski, gdzie stanowione jest trzy czwarte prawa, które później musi być wdrożone do prawodawstwa naszego polskiego, to jest na tyle ważne i tak bardzo odbija się potem na życiu każdego przeciętnego Polaka, że naprawdę trzeba o tym informować. I sam fakt... nie chcę mówić, że akurat... Przy tak pięknej okazji wam komplementów prawić, bo prawiłabym wam też przy innej, ale jeżeli jakąkolwiek odczuwam radość, to oczywiście we współpracy z Sygnałami dnia to i w kontaktach z wami, które są bezcenne i niekwestionowane, zachwycające, to już tak poważnie to jest ten charakter Sygnałów...

D.W.: To ciekawe.

K.G.: Dosyć interesująca wypowiedź.

B.P.: ...i radia publicznego, nigdzie indziej. Chciałam tylko powiedzieć, że nigdzie indziej nie ma tyle miejsca na informacje zagraniczne. Informacje zagraniczne w Polsce, jeżeli jestem w Polsce i obserwuję, zeszły na plan dalszy i to jest tylko naprawdę w Polskim Radiu. Ja czasami rozmawiam z kolegami tutaj z innych mediów, z innych krajów – z Czechami, z Węgrami – i pytam ich, jak mniej więcej ustawią politykę zagraniczną, i nie jest numerem jeden, ale nie jest zaniedbywana. Ja już nie wspomnę o mediach zachodniej części Europy czy to prywatnych, czy publicznych, np. w Niemczech, tam naprawdę można się rozpędzić z tematyką zagraniczną. Jeżeli w Polsce można to zrobić, to jest tylko radio publiczne, poranne Sygnały dnia czy też poranny program Zapraszamy do Trójki, ale również jeżeli rozmawiamy teraz o was, to tu przynajmniej można się naprawdę rozpędzić, to już nie jest tylko 50 sekund w dzienniku, a to jest kilka minut, czasem może przedłużam za bardzo, ale...

K.G.: Ale to czasem tylko, to nie jest reguła.

B.P.: ... i nie macie mi tego za złe. To tak jak ja nie pamiętam Poranków o 6.50 po nieprzespanych szczytach.

K.G.: Panie ambasadorze, przychodzi dziennikarz do ambasady: „Czy jest pan ambasador?”. Przychodzi raz, drugi, trzeci, ma pan dość takich wizyt. Zdarzały się takie sytuacje?

B.P.: Nie, oczywiście, że nie, dlatego że dziennikarzem się praktycznie zawsze jest, na pewno jest się zawsze dziennikarzem radiowym bez względu na to, jaki zawód się wykonuje. Więc o tym nie było mowy. Chcę powiedzieć,  że przecież współorganizowałem dzięki Polskiemu Radiu Sygnały dnia z Kairu, przyjechała bardzo silna ekipa z Tadeuszem Sznukiem, ale i redaktor Molak, i jeszcze jeden z młodszych pracowników sygnałowych, robiliśmy bardzo wiele różnych programów, audycji czy też wyjść antenowych zarówno z Egiptu, czy też z Grecji, w której później pracowałem także.

K.G.: Wspomnę bardzo udaną audycję przed igrzyskami olimpijskimi z Aten.

G.D.: No właśnie, bardzo często kiedyś zdarzało mi się nadawać na żywo, wchodzić na żywo na antenę z autobusu, którym jechałem na stadion. Tak że to są wspaniałe zupełnie momenty i nie ulega wątpliwości,  że w tym przypadku praca ambasad musi być wspierana przez media i z wzajemnością. I to pełną wzajemnością, bo wychodzi to tylko na korzyść słuchaczom, a to jest przecież najważniejsze.

K.G.: Nie ciągnie pana gdzieś w świat? Ja rozumiem, że to oczywiście są konkretne uwarunkowania, decyzje i tak dalej, ale...

G.D.: Ależ naturalnie, świat się smakuje, podobnie jak radio, i można znajdować tam mnóstwo miejsca i nieodkrytych jeszcze przez siebie obszarów, ale to smakuje z upływem lat coraz bardziej. Z tym,  że wybiera się staranniej niż w młodszych latach, bo wtedy po prostu jedzie się tam czy też robi się to, co jest pod  ręką, co trzeba zrobić akurat w danym momencie.

K.G.: A Beata najbardziej ciągnie do Brukseli.

B.P.: Tak. Ja jeszcze mam tylko pytanie do pana ambasadora...

G.D.: Bardzo proszę.

B.P.: Czy kiedy odchodził pan z dziennikarstwa, ciężko było? Nie żałował pan nigdy tego później?

G.D.: Oczywiście, że było ciężko, ale odszedłem w fascynującym czasie tworzenia się nowej polskiej służby zagranicznej i mój  ówczesny szef, wspaniały minister Krzysztof Skubiszewski rzeczywiście postawił na bardzo wysokim poziomie służbę dyplomatyczną. Jako jego rzecznik dowiedziałem się bardzo wielu spraw, a przede wszystkim poznałem definicję dobrego ambasadora. Otóż minister Skubiszewski mawiał, że dobry ambasador to jest ten, który sprawnie wykonuje polecenia centrali.

K.G.: No i słusznie.

D.W.: Miejmy nadzieję, że Beata Płomecka nie zamierza iść w ślady pana ambasadora i rozstawać się z dziennikarstwem.

B.P.: I jeszcze zawsze sobie powtarzam: kiedy przyjdzie dzień, w którym poczuję nudę i rutynę, to będzie ten dzień, w którym trzeba będzie odejść, ale na razie sprawia mi to niesamowitą radość, między innymi współpraca z wami.

D.W.: Beato, Radek Małkiewicz, wydawca dobrze ci znany, uśmiecha się do nas i...

K.G.: Sugerując, że jednak pora...

B.P.: Że już czas.

K.G.: Pięknie dziękujemy. Beata Płomecka i amb. Grzegorz Dziemiewicz w naszym studiu jak w domu się czują. Dziękujemy.

(J.M.)