Krzysztof Grzesiowski: Wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich, Kawaler Krzyża Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski i Kawaler Warszawskiego Krzyża Powstańczego, płk Edmund Baranowski. Dzień dobry, panie pułkowniku.
Płk Edmund Baranowski: Dzień dobry państwu, dzień dobry panu.
K.G.: Pseudonim „Jur”. Skąd ten pseudonim? Skąd on się wziął?
E.B.: To historia związana z filmem polskim z roku 1932 pt. „Dziesięciu z Pawiaka”. Była to śmiała akcja ówczesnych bojowców Polskiej Partii Socjalistycznej polegająca na wydobyciu z Pawiaka dziesięciu więźniów skazanych na długoletnią katorgę, a również i mających wyroki śmierci. Dowodził akcją późniejszy generał Gorzechowski, który przybrał pseudonim „Jur”. Jako „Jur” Gorzechowski później był szacownym członkiem generalicji polskiej. Na marginesie: mężem Zofii Nałkowskiej, znanej pisarki.
K.G.: Słynnej pisarki.
E.B.: I bardzo wielu powstańców przybiera ten właśnie pseudonim z uwagi na tę śmiałą akcję i dosyć niezwykłą w tym czasie w 1905 roku.
K.G.: Czyli żołnierzy powstania o takim pseudonimie było więcej.
E.B.: No tak, bardzo wielu chłopców przybierało ten sam pseudonim, bo postać generała „Jura” Gorzechowskiego fascynowała młodych ludzi.
K.G.: Panie pułkowniku, jutro 69. rocznica wybuchu powstania, ale jeśli pan pozwoli, co pan robił 31 lipca 1944 roku?
E.B.: Dzień ten pamiętam jak dzisiaj, bo Warszawa w tych dniach przełomu lipca i sierpnia była miastem przyfrontowym. Oczekiwaliśmy lada moment, że będziemy wolni. Na Pradze, na polach Radzymina trwała wielka bitwa pancerna II Armii Pancernej Gwardii z sześcioma dywizjami pancernymi niemieckimi. Mieliśmy nadzieję, że jak dotychczas ten śmiały marsz Rosjan trwający od dalekich krańców wschodu przebiegał bez jakichkolwiek zakłóceń, zwycięstwo za zwycięstwem odnotowywano, tak samo i tutaj wszystko wskazywało na to, że będziemy witać chlebem i solą naszych sojuszników, aliantów.
K.G.: I to było to, o czym pan kiedyś powiedział, że to miały być te 3-4 dni, po których wy jako gospodarze stolicy Polski powitacie...
E.B.: Tak miało być, ale popełniono cały szereg błędów, które można było ocenić dopiero po latach. Gdyby były telefony komórkowe, to zabawne, to nie doszłoby do tego rodzaju decyzji. Dlaczego? Kiedy została podejmowana 31-go decyzja Komendy Głównej, że Godzina W 1 sierpnia, to praktycznie o tej samej godzinie dowódca II Armii Pancernej Gwardii Gradzijewski wiedział, że bitwę przegrał i wydał rozkaz przejścia do obrony. Kiedy my się szykowaliśmy do wyjścia na ulice z bronią, obrona radziecka się zwijała i armia wycofywała się w kierunku na wschód.
K.G.: Panie pułkowniku, 19-letni chłopak z Woli rozpoczyna powstanie...
E.B.: Dwudziesty rok, wiek poborowy. [śmiech]
K.G.: Przepraszam. Rozpoczyna pan powstanie na swojej Woli.
E.B.: Tak.
K.G.: Po kilku dniach musi ją pan opuścić, mając pełną świadomość, że to dzielnica...
E.B.: W dramatycznych okolicznościach.
K.G.: ...że to dzielnica, która praktycznie zniknęła z mapy miasta. Mieszkańcy zostali wymordowani, okrutnie wymordowani.
E.B.: Na naszych oczach ginęła Wola. Wśród żołnierzy Zgrupowania „Radosław”, którego byłem żołnierzem, było bardzo wielu mieszkańców Woli i patrzyliśmy bezsilnie, jak płonie dzielnica, a byliśmy w tak niedalekiej odległości od pozycji niemieckich, że słyszeliśmy salwy plutonów egzekucyjnych i rozpaczliwe krzyki mordowanej ludności. Okropne wrażenie, które pozostaje na całe życie.
K.G.: Ile razy odpowiadał pan na pytanie: czy warto było?
E.B.: Wielokrotnie. Nawet w ostatnich dniach wielokrotnie. Również odpowiadałem na to pytanie w takiej publikacji zamieszczonej przed kilkoma dniami w Gazecie Wyborczej. Uważam, że przez trzy lata byliśmy szkoleni i przygotowywani do tego, że przyjdzie moment, kiedy dostaniemy do ręki broń. Mieliśmy wyznaczone zadania, bo przecież było wiadomo, które plutony, gdzie, jak i kogo atakują. Była wielka radość 1 sierpnia w momencie, kiedy dostawaliśmy opaski powstańcze, Wojsko Polskie, numer plutonu, ale w kilka minut później, kiedy doszło do pobierania broni, było ogromne uczucie zawodu. Karabin jeden na pięciu, po dwie „filipinki” albo dwie „sidolki”, a wiedzieliśmy, jakie mamy przed sobą zadania i jak trudno będzie nasz pluton z dwoma innymi atakować tak zwaną Naftusię na Woli, obiekt istniejący do dzisiaj, ogromny skład paliw, magazyn paliw położony przy bocznicy kolejowej, cztery wysokie wieże z bronią maszynową, wysokie, czterometrowe dwie bramy metalowe od Ostroroga i od Obozowej, ale byliśmy przekonani, że założenie, które przyjęto, że wieże z bronią maszynową niemiecką zostaną zlikwidowane przez polską ciężką broń maszynową, saperzy wysadzą bramy, (...) motorowa będzie ostrzeliwała dziedziniec tych magazynów, żeby uniemożliwić wyjście (...) 60-osobowej załogi, ale rzeczywistość okazała się inna. Nie było ciężkiej broni maszynowej powstańczej, nie było saperów, którzy by wysadzili bramy, nie było (...) motorowej, było tylko stu chłopaków, kilkanaście dziewcząt-sanitariuszek i łączniczek, które podjęły atak, na szczęście odwołany, po pierwszych ofiarach odwołany przez porucznika „Wita”. Naszych poległych i rannych dziewczęta dopiero w nocy mogły zabrać sprzed linii niemieckich.
K.G.: Nie było, powiada pan pułkownik, broni, nie było saperów, ale kiedy pytają pana o powstanie, to pan odpowiada, że to była taka wielka przygoda waszego życia.
E.B.: No, ja w ten sposób odpowiadam z dużym zastrzeżeniem i sam sobie stawiam pytanie: czy tak można to określić – wielka przygoda życia. Były te elementy to na pewno, ale przede wszystkim to był wielki dramat osobisty wielu z nas, bo ginęli nasi przyjaciele.
K.G.: Pana zgrupowanie, Zgrupowanie „Radosław” rozpoczęło powstanie licząc około 2300 żołnierzy.
E.B.: Tak, taki był początkowy stan na dzień 2 sierpnia, ale w wyniku ciężkich, bardzo ciężkich walk na Woli, oczywiście na Muranowie, na Przyczółku Czerniakowskim siły topniały. Jak już o tym mówiłem, kiedy się zgromadziliśmy na ulicy Kruczej 4 października, żeby wymaszerować do obozów, było nas dwustu pięćdziesięciu dwóch, dziewcząt i kobiet. Oczywiście nie wszyscy zginęli, byli bardzo liczni ranni, zaginieni bez śladu, do dzisiaj nie wiemy, co się z nimi stało.
K.G.: A dziś z iloma żołnierzami Zgrupowania „Radosław” jest okazja, by się spotykać? Ile osób jeszcze żyje?
E.B.: W tej chwili ciągle istnieją jeszcze bardzo szczątkowe środowiska batalionów „Miotła”, „Parasol”, „Zośka”. Przy takich okazjach jak tegoroczna zawsze w rocznicę spotykamy się i wspominamy. Staramy się również już poza rocznicami tworzyć jakiegoś pewnego rodzaju koła środowiskowe. Również dążymy do pewnej integracji, żeby zorganizować opiekę nad wieloma naszymi kolegami, którzy umysłowo są znakomici jeszcze, ale już są niemobilni, wymagają opieki, pomocy, lekarstw. Staramy się stworzyć taki fundusz pomocy koleżeńskiej, który mógłby nam pomagać w takiej codziennej pracy opiekuńczej.
K.G.: Nie wiem, czy pan pułkownik pamięta takie trzy pytania, które pan zadawał tak na dobrą sprawę kilka lat temu: czy my, żołnierze Armii Krajowej wyznaczyliśmy drogę następnym pokoleniom, czy wskazaliśmy im cele i wartości, czy byliśmy właściwym przykładem?
E.B.: Tak, przed czterema laty.
K.G.: Tak. To w 2009 roku pan o tym pisał. Czy byliśmy właściwym przykładem.
E.B.: Do dzisiaj, do dzisiaj jeszcze sobie stawiam to samo pytanie, bo młodzież jest w naszym centrum zainteresowania. Jesteśmy ciekawi i chcieliśmy im przekazać już kilkakrotnie, jak kształtowała się nasza osobowość w okresie lat 30., jaki wpływ miała rodzina, szkoła, harcerstwo. A z kolei nas interesuje bardzo, co wynoszą młodzi ludzie w tej chwili z kontaktów takich bezpośrednich w Internecie, w portalach społecznych, czy trafiają na takie właśnie ważne słowa, o których mówiłem kiedyś, jak rodzina, wiara, obowiązek, ojczyzna. Oczywiście jesteśmy przekonani, że gdyby ojczyzna stanęła w potrzebie, to jednak młodzież będzie się kierowała słowami starej harcerskiej pieśni...
K.G.: „Wszystko co nasze Polsce oddamy”.
E.B.: Tak, „Wszystko co nasze Polsce oddamy”. I przypuszczam, że tak by było i oby nie musiała młodzież stawać wobec takiej konieczności wyboru.
K.G.: Płk Edmund Baranowski, w powstaniu pseudonim „Jur”, wiceprezes Związku Powstańców Warszawskich, nasz gość. Dziękujemy bardzo, panie pułkowniku.
E.B.: Dziękuję.
Daniel Wydrych: Panie pułkowniku, jeśli mogę na chwilę. Przed godziną rozmawialiśmy z ministrem kultury między innymi na temat filmu Miasto 44 Jana Komasy. Czego się pan spodziewa po tym filmie? Jego premiera jest...
E.B.: Zadał pan bardzo ciekawe pytanie, bo ja od trzech lat w pewnym sensie w cudzysłowie można powiedzieć jestem konsultantem kolejnych scenariuszy. W tej chwili jestem w posiadaniu piątej wersji scenariusza. Oczywiście wiele sytuacji takich, które były w poprzednich wersjach scenariusza, zostały albo złagodzone, albo usunięte. Ale nadal jesteśmy zdania, my, środowisko powstańcze, że ten film w pewnym sensie powinien pokazać nas jako ludzi młodych, serdecznie współpracujących, działających. Natomiast w scenariuszu są sceny przede wszystkim takie, na które przypuszczam oczekuje widz filmowy. Więc pewne okrucieństwo, jak np. są takie sceny, prosiłem o usunięcie tego, kiedy powstańcy mordują jeńców, podrzynając im gardła. Kiedy dochodzi w sytuacjach nieprawdopodobnych, bo tak nie mogło być, do seksu. Na przykład na Czerniakowie, padającym Czerniakowie 22 września, kiedy my jesteśmy od trzech tygodni nieumyci, nieogoleni, brudni, bo nie ma wody, a równocześnie jest scena w scenariuszu, kiedy właśnie dziewczyna (...) w pewnym sensie bieliznę. Ja mówię do reżysera: proszę pana, to jest nieprawdopodobne. My marzyliśmy o przeżyciu, ale nie o przeżyciach tego typu 22 września na... To mogło być możliwe np. pierwszego, drugiego dnia powstania, w Śródmieściu, ludzka sprawa i tam jeszcze wojna nie dotarła, ale tam, gdzie my się pojawialiśmy, mam na myśli żołnierzy Zgrupowania „Radosław”, za nami przychodziła śmierć i zniszczenie.
K.G.: Film będzie miał swoją premierę w przyszłym roku 1 sierpnia, takie są zapowiedzi, na Stadionie Narodowym. No to będzie okazja, panie pułkowniku, by jeszcze po filmie porozmawiać, czy się panu spodobało. Dziękujemy jeszcze raz za spotkanie.
Dziękuję bardzo.
(J.M.)