Nieznany front zimnej wojny
Section02
Section03
Section04

Andrzej Mietkowski: Ze wspomnień przemytnika

Polskie Radio
Izabella Mazurek 08.05.2015
Andrzej Mietkowski z zakazaną książką Michaiła Bułhakowa Mistrz i Małgorzata. Fot. PRPaweł Kurek
Andrzej Mietkowski z "zakazaną książką" Michaiła Bułhakowa "Mistrz i Małgorzata". Fot. PR/Paweł Kurek

Paryż, 1987. Jestem przemytnikiem. Zajmuję się kontrabandą najbardziej wybuchowej, wywrotowej materii na ziemskim globie: wolnego słowa.

Paryż, lata 80. Tajemniczy adres

Do Paryża trafiam w 1981, w okresie pierwszego karnawału Solidarności. Pracuję w miesięczniku "Kultura", kręcę się wśród rosyjskiej emigracji, marzę o rosyjskich książkach. Przyjaciele wyposażają mnie w odpowiedni kontakt. Zdobycie tego numeru jest równoznaczne z przepustką do kręgu wtajemniczonych: 261.05.77.

Sceneria jak z "Trzech dni Kondora" Pollacka. Niepozorna, szykowna kamienica przy rue Saint-Hyacinthe, w prestiżowej dzielnicy Paryża, niedaleko ogrodów Tuileries. Spotkania tylko po uprzednim umówieniu. Dyskrecja. Telefon ma na celu uniknięcie spotkania dwóch petentów o tej samej godzinie.

W postrzępionym notesie odnajduję dziś czterocyfrowy kod: 9145. Wtedy otwierał masywną bramę pod numerem 8BIS, dalej marmurowy hall - i windą na pierwsze piętro. "Centre Internationale Litteraire". Tutaj, za zamkniętymi oknami, z dala od paryskiego zgiełku, znajdowało się El Dorado rosyjskich dysydentów i emigrantów. Dla sowieckich towarzyszy - groźny ośrodek dywersji ideologicznej. W rzeczywistości książkowy skarbiec, który przybyszom zza żelaznej kurtyny przywracał możliwość poznania zachodnich klasyków wolności - Arona, Camusa, Nabokova, Orwella - i zakazanych autorów ze wschodu – Sołżenicyna,  Maksimowa, Mandelsztama, Miłosza, Dżilasa. Wszystko po rosyjsku.

Biurem rządziła Anna Anatolevna Rutchenko. Elegancka i energiczna, żona radykalnego antykomunisty Nikołaja Rutchenko, była wieloletnim koordynatorem paryskiej filii międzynarodowej sieci, koordynowanej przez George Caputineanu Mindena, a znanej wtajemniczonym pod angielskim skrótem ILC - "International Litterary Center". Na rue Saint-Hyacinthe półki z książkami zajmowały całą przestrzeń, aż do sufitu, we wszystkich pokojach i korytarzach przestronnego apartamentu. Na podłogach - nierozpakowane kartony z nadrukami: POSSEV VERLAG, ARDIS, YMCA-PRESS, OPI, LA PRESSE LIBRE. W kątach sterty rozmaitych czasopism – "Time", "IHT", "Lancet". To dla konkretnych odbiorców, na zamówienie.

Szczęśliwiec, który tu dotarł, wypełniał torbę wymarzonymi, wyśnionymi tytułami: "Archipelag GUŁag", poezje Brodskiego, "Mistrz i Małgorzata", "Archiwum Rosyjskiej Rewolucji", pamiętniki dowódców Białej Armii, Achmatowa, Nabokov… Książki na bieżąco spisywał Milan – z pochodzenia Czech, pomocnik Anny Anatolevny. Po skrupulatnym zewidencjonowaniu można było wynosić zdobycz. Detaliczne  sprawozdania pozwalały śledzić, w jakim kierunku zmierzają kolejne transporty "papierowej amunicji".
Na początku zaglądałem tu co kilka tygodni. Z czasem - za każdym pobytem przyjaciół i rodziny z Kraju. A potem już regularnie ładowałem książki do bagażnika, wiozłem do domu, stamtąd część do pracy, do Radia Wolna Europa, gdzie pojawiali się goście z Polski, albo do miejsc, gdzie pomieszkiwali znajomi, wracający wkrótce do Warszawy, Krakowa, Moskwy, Leningradu.

Z czasem krąg zainteresowanych znacznie się poszerzył. Pojawiali się kierowcy TIR-ów, marynarze… Do Paryża szmuglowali najczęściej kawior, a wywozili pudła z książkami. Na handel. Czasem przyprowadzali kolejnych zainteresowanych. Po przełamaniu pierwszych lęków, każdy chciał początek przemytniczej współpracy uczcić tradycyjnie, po rosyjsku. Zacząłem obawiać się o wątrobę.

Rusza polska operacja

W Anglii działało kilka polskich wydawnictw emigracyjnych, wśród nich dwa wyraźnie wybijały się zaangażowaniem w sprawy krajowe: "Puls" i "Polonia". Propozycja, żeby uruchomić w Paryżu duże centrum rozdawnictwa i zorganizować przerzut książek do Polski przyszła od Jana Chodakowskiego, szefa tych oficyn. Trzeba było sprostać nowym potrzebom, bo czasy pojedynczych gości z Polski, odwiedzających polskie księgarnie i wydawnictwa odeszły w przeszłość. Teraz istne tłumy najeżdżały Paryż – stolicę polskiej emigracji spod znaku Solidarności. Oni poznali siłę rażenia wolnego słowa. Ci, którzy znaleźli się w wolnym świecie i zamierzali wracać, szukali przede wszystkim książek. Nie bali się ewentualnych konfiskat. Poza tym uznawaliśmy, że książka w rękach funkcjonariuszy też odegra swoją rolę. Należało systemowo opracować rozdawnictwo w nowej skali. Przygotowaliśmy pierwszy potężny transport – książki Pulsu, Aneksu, Polonii, tysiące egzemplarzy. Omówiliśmy zasady dystrybucji.

Francuski łącznik

Pierwszy kłopot - znaleźć właściwy lokal. Bezpieczny, to znaczy taki, gdzie nawet stała obserwacja peerelowskiej bezpieki miałaby trudność z wyłapywaniem moich "klientów". A jednocześnie pozwalający magazynować tysiące egzemplarzy emigracyjnych wydawnictw… Idealny okazał się kompleks połączonych wieżowców w dzielnicy Belleville, na pograniczu Chinatown. To było zaprzeczenie "Centre Internationale Litteraire", nawet symboliczne. Rosyjska dystrybucja odbywała się pod znakiem Saint-Hyacinthe, Świętego Jacka, polskiemu rozdawnictwu patronowała Louise Labé – szalona poetka i kurtyzana, zwana Piękną Powróźniczką.

A właśnie nadciągały szalone czasy. W najśmielszych snach nie przewidywaliśmy, jaką skalę osiągnie nasza operacja.
Przeprowadziłem się do wieżowca, na 10. piętrze, a w podziemiach, w najciemniejszym kącie rozległego parkingu, wynająłem podwójny garażowy boks z opuszczaną stalową bramą. Wewnątrz, na rozłożonych drewnianych europaletach, stanęły jeden przy drugim słupki rozpakowanych książek. Do transportu z Londynu dołączyły książki od Kazimierza Romanowicza z księgarni Libella na wyspie Saint-Louis oraz z paryskiej "Kultury".

Plan był prosty: najpierw dystrybucja mojego numeru telefonu zaufanymi kanałami pośród zainteresowanych w Polsce.
I czekamy. Nie czekaliśmy długo, informacja o nowym paryskim punkcie rozdawnictwa błyskawicznie sięgnęła od Gdańska do Krakowa. A wtedy - ruszyło! Telefon dzwonił na okrągło. Przy aparacie leżał harmonogram wizyt. Żelazna zasada konspiracji: nie mogą się spotykać. Zdarzało się, że kiedy w mieszkaniu na 10. piętrze podejmowaliśmy jednego gościa, inny gość szperał po magazynie. Do garażu zjeżdżało się z wyposażeniem: torba i potężne latarki. Brak oświetlenia z jednej strony chronił całą sytuację przed wzrokiem niepowołanych, z drugiej strony wybieranie książek w ciemnościach miało w sobie coś kuriozalnego. Każdy wybrany tytuł trafiał na listę, lista trafiała do miesięcznego sprawozdania, a sprawozdanie - do Centrali.

Sprawozdanie, jak na czasy przedkomputerowe, proste i skuteczne. Wielkie płachty kratkowanego papieru, wyrysowane wielkie tabele. Pionowo wpisane tytuły książek na stanie, na górze, poziomo - nazwisko obdarowanego. W kolumnie pod nazwiskiem – cyferkami oznaczana ilość egzemplarzy. W dole każdej kolumny ich suma. Na koniec miesiąca pozostawało tylko podsumowanie łączne rozdanych egzemplarzy i sumy cząstkowe poszczególnych tytułów. Raport gotowy, i to bez Excela.

Przez ten magazyn przewinęły się tłumy, elita polskiej nauki, studenci, profesorowie, hierarchowie Kościoła, czołowi politycy przyszłej wolnej Polski, przyszli ministrowie i premierzy przyszłych rządów wolnej RP… Apogeum, to wizyta chóru kościelnego z Warszawy. Zaprzyjaźniony ksiądz przyjechał po listę dostępnych tytułów, nazajutrz wrócił z zapotrzebowaniem: prawie 1000 pozycji, każdy zażyczył sobie po 15-25 książek! Domyślałem się, że spora część trafi na czarny rynek, ale przecież o to też chodziło: żeby w Warszawie, Poznaniu, Lublinie, Krakowie można było kupić, choćby drogo, te tytuły. Wioząc do nich książki, urwałem zawieszenie. Samochód dawał radę w latach komunizmu, ale nagromadzony ciężar wolnego słowa w przededniu polskiej wolności okazał się ponad jego wytrzymałość.

Był to jeden z ostatnich transportów. Nastał 1989 rok. W Warszawie zlikwidowano cenzurę. Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (!) zwróciło się o zgodę na drukowanie mojego tłumaczenia antysowieckich wspomnień Władimira Bukowskiego "I powraca wiatr…". Świat oszalał! Zapakowałem wszystkie książki, cały magazyn - i razem z książkami sam wróciłem do Polski.

I to był koniec polskiego rozdawnictwa. Rok później zamknięto ILC. Obok powszechnie słuchanego Radia Free Europe, była to najbardziej efektywna inwestycja ze wszystkich tajnych operacji USA w czasie zimnej wojny. Trwała 37 lat, 10 milionów książek przemycono z Zachodu do krajów komunistycznych. Dzisiaj niektóre z nich stoją na mojej półce. Te same tytuły widzę w witrynie warszawskiej księgarni.

I o to w tym wszystkim chodziło.

  • Zobacz więcej na temat: