EURO 2016

Euro 2016: Chorwacja chce powtórki z historii. "To zespół, który może zdobyć mistrzostwo"

Ostatnia aktualizacja: 22.06.2016 22:00
Kiedy w 1998 roku na mundialu we Francji sięgali po brązowy medal, grali dla całego narodu, pomagając ludziom odsunąć traumę po wojnie w Jugosławii. Teraz w chorwackiej piłce panują najgorsze nastroje od lat, ale "Vatreni" chcą nawiązać do historycznego sukcesu.
Chorwaci świętują bramkę przeciwko Hiszpanii
Chorwaci świętują bramkę przeciwko HiszpaniiFoto: PAP/EPA/RUNGROJ YONGRIT

Trzy mecze, dwie wygrane i remis w niecodziennych okolicznościach, wyprzedzenie w grupie Hiszpanii i wielkie ambicje. Jak na kraj, który nie ma nawet 5 milionów mieszkańców, Chorwacja może robić wrażenie swoim piłkarskim potencjałem i tym, jaką drużynę udało jej się zbudować.

Ekipa prowadzona przez Ante Cacicia może nawiązać do największego sukcesu w historii tego kraju, kiedy to w 1998 roku "Vatreni" sięgnęli po brąz mistrzostw świata, będąc największym zaskoczeniem tego turnieju. Był to zarazem ich pierwszy występ na takiej imprezie jako niepodległego kraju.

To była drużyna, która łączyła błysk gwiazd i solidność, ale przede wszystkim miała kapitalnych liderów jak Zvonimir Boban, Davor Suker czy Robert Prosinecki. Dziś ich role przejmują Luka Modrić, Mario Mandżukić i Ivan Rakitić. Z różnym rezultatem, ale decydujące momenty mają dopiero nadejść.

Po blisko 20 latach, podczas których nie udało się do podobnego sukcesu zbliżyć, wiele wskazuje na to, że obecny zespół też może namieszać w szykach faworytów. Czy jest wiele podobieństw między drużynami, które dzielą prawie dwie dekady? Różnic jest zbyt wiele, by bez wahania odpowiedzieć twierdząco, jednak najważniejsze jest to, że jakościowo poziom jest zbliżony. 

- Byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby chłopcy powtórzyli nasze osiągnięcia albo nawet zrobili coś większego - mówił Davor Suker, obecnie prezes chorwackiego związku piłki nożnej. Patrząc na grę, wyniki i ambicję, którą pokazują zawodnicy, nie jest to na pewno misja niemożliwa.

Przede wszystkim w oczy rzuca się coś, czego odmówić Chorwatom nie można - charakter. Mecz z Hiszpanią potwierdził to w pełni, zespół przegrywał, jednak był w stanie się podnieść i rzutem na taśmę strzelić zwycięską bramkę. 

Czytaj dalej
chorwacja 1200.jpg
Chorwacja - Hiszpania. Tak gra czarny koń turnieju. Hiszpanie pokonani

Nawet bez Luki Modricia, swojego zdecydowanego lidera, grali o wszystko, nie dając zepchnąć się do rozpaczliwej defensywy. W składzie znajdziemy zarówno piłkarzy z klubów ścisłej europejskiej czołówki, jak wspomniana już trójka Modrić, Rakitić i Mandżukić, ale też zawodników, którzy dopiero pracują na swoje nazwiska i pukają do drzwi wielkiego futbolu, jak Tin Jedvaj z Bayeru Leverkusen oraz Marko Rog czy Marko Pjaca z Dinama Zagrzeb. Uzupełniają ich rutyniarze jak kapitan Darijo Srna, od lat związany z Szachtarem Donieck czy Vedran Ćorluka, mający za sobą grę w Premier League dla Manchesteru City i Tottenhamu.

Jednostki jednak nie zawsze tworzą drużynę, o czym już kilka zespołów przekonało się na tym turnieju. Chorwaci pokazali, że potrafią podnosić się w trudnych momentach, są bardzo dobrze przygotowani, stać ich na grę wysokim pressingiem przez większość spotkania. Silna ławka rezerwowych sprawia, że selekcjoner może mieć ból głowy związany z wyborem piłkarzy. Rozsądnie gospodarują siłami, potrafią tworzyć sobie sytuacje i w kluczowych momentach nie dają się ponieść nerwom - poza jednym wyjątkiem. 

Wydarzenia z meczu z Czechami rzucają lekki cień na to, że potrafią kontrolować grę, bo przecież roztrwonili dwubramkową przewagę, jednak była to na tyle niecodzienna i nieoczekiwana sytuacja, że jest to pewna okoliczność łagodząca. Wtedy jednak oglądaliśmy zaledwie wierzchołek góry lodowej, w stronę której może zmierzać chorwacka piłka. 

Korupcja, lata nieformalnych rządków znienawidzonego przez kibiców Zdravko Mamicia, bojkotowanie meczów reprezentacji i wiele aktów przemocy, których dopuszczali się kibice utrzymujący, że walczą o oczyszczenie zdegenerowane środowiska futbolu. 

Do tego dochodzą jeszcze osobiste tragedia, które podczas turnieju przydarzyły się kapitanowi Darijo Srnie i trenerowi bramkarzy, Marijanowi Mamiciowi. Obaj musieli poradzić sobie ze stratą ojca, ale kapitan zaraz po pogrzebie wrócił do Francji i zagrał w meczu z Czechami. Jeśli wierzyć doniesieniom chorwackiej prasy, ostatnim życzeniem ojca było, żeby jego syn dokończył turniej i dał z siebie wszystko. To jednak z tych historii, w których chcemy pozytywnego zakończenia.

Posługiwanie się stereotypami to nie najbardziej fortunna rzecz, którą można zrobić, ale bałkański temperament widać tu bardzo dobrze - buta, przekonanie o własnych umiejętnościach, brak kalkulacji i głód zwycięstwa mogą brać się właśnie z tej mentalności. Nieważne, kto staje naprzeciwko, Chorwaci grają swoje, bez strachu i presji.

W 1998 roku na mistrzostwach Europy we Francji zespół pod wodzą Miroslava Blażevicia grał dla całego narodu, który jeszcze dochodził do siebie po rozpadzie Jugosławii i wyniszczającej wojnie, która brutalnie podzieliła ludzi jeszcze niedawno należących do jednego narodu, który nie mógł przetrwać. Zawodnicy czerpali z tego energię, byli świadomi odpowiedzialności i stawki w każdym meczu. 

Tym razem grają przede wszystkim dla siebie i zaledwie dla części kibiców - wielu z nich otwarcie ich bojkotuje, nazywając kadrę "zespołem Mamicia", w którym promuje zawodników Dinama Zagrzeb i dopuszczając się tego, co można określić jako sabotaż na piłkarzach. A ich akurat trudno określać jako winnych tej sytuacji.

Atmosfera jest wybitnie niesprzyjająca, ale w tym przypadku zespół Cacicia wydaje się przekuwać je na własną siłę. Nie idzie na wojnę z chuliganami, nie manifestuje, nie apeluje o to, by nastąpiło zawieszenie broni. Po prostu robi to, co potrafi najlepiej.

Być może "Vatreni" spotkają się w ćwierćfinale z reprezentacją Polski. Najpierw na ich drodze w 1/8 finału stanie Portugalia. W ostatnich kilku wielkich turniejach zawsze czegoś brakowało. Czy teraz wszystko jest na swoim miejscu?

Źródło: TVP

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!
aby dodać komentarz
brak

Czytaj także

Euro 2016: Czechy - Chorwacja. Kibice protestują, cierpią piłkarze. Dokąd zmierza chorwacka piłka?

18.06.2016 10:40
Race na boisku, zamieszanie na trybunach, w dodatku wewnątrz grupy chorwackich kibiców. "Vatreni" grali pięknie, jednak na pierwszy plan zamiast piłki wyszła wojna, jaka toczy się przeciwko Zdravko Mamiciowi, wciąż najważniejszej postaci tamtejszego futbolu.
Chorwat Ivan Perisić próbuje uspokoić chorwackich kibiców w meczu z Czechami
Chorwat Ivan Perisić próbuje uspokoić chorwackich kibiców w meczu z CzechamiFoto: PAP/EPA/ROBERT GHEMENT
Posłuchaj
01'17 Marek Solecki po meczu Czechy - Chorwacja na mistrzostwach Europy we Francji (IAR)
więcej

O Zdravko Mamiciu krążą w Chorwacji legendy, według których praktycznie żadna ważna decyzja dotycząca piłki (i nie tylko piłki) nie może zostać podjęta bez jego wiedzy i przyzwolenia. Były już (fakt, że trenerem zespołu jest jego syn, zdaje się mówić co innego) właściciel Dinama Zagrzeb od lat jest jedną z najbardziej znienawidzonych postaci w cały kraju, w świecie tamtejszej piłki nie ma człowieka, któremu towarzyszyłoby tyle kontrowersji. 

Zawłaszczenie funduszy, kierowanie Dinamem bez liczenia się z nikim i niczym, budowanie siatki wpływów, która stopniowo powiększała jego władzę. Napisać, że Dinamo dominuje w rodzimych rozgrywkach, to nie napisać nic. Klub wygrywa praktycznie wszystko, co jest do wygrania, może pozwolić sobie na sprowadzenie każdego zawodnika z innych klubów, który wpadnie w oko jego skautom. Prowadzi największą szkółkę w kraju, dostarczającej mu zawodników, za których duże europejskie kluby są w stanie wykładać wielomilionowe kwoty.

Przeciwnicy Mamicia od lat widzieli w tym wszystkim gigantyczny szwindel, na który przymykały ocze władze zarówno piłki, jak i kraju. Mamić był nie do ruszenia od 2003 roku aż do ubiegłego roku, kiedy kraj obiegły doniesienia o jego aresztowaniu. Drugi raz w ciągu pół roku, bo nieco wcześniej zapłacił kaucję w wysokości 1,8 miliona dolarów za swoje podatkowe grzechy. Kolejne zarzuty były jednak poważniejsze, a służby oprócz Dinama wkroczyły też do siedziby HNS, tamtejszego związku piłki nożnej. 

HNS także miał pozostawać pod wpływami Mamicia, który używał reprezentacji do tego, by promować i wysyłać w szeroki świat młodych zawodników swojego klubu. Chorwacja, jak i całe Bałkany, znana jest z temperamentu jej mieszkańców. Nic dziwnego, że Mamić szybko znalazł liczne grono przeciwników. A ci nie bali się iść przeciwko niemu na wojnę. Ale Mamić pokazywał, że nie boi się nikogo i niczego. Potrafił atakować dziennikarzy, wyzywać ich i grozić. Pojawił się także na mistrzostwach Europy, w meczu z Czechami z trybun dyskutował z trenerem Ante Caciciem.

Na meczach Dinama dominują Bad Blues Boys, którzy od lat domagają się ustąpienia Mamicia. W całym kraju znajduje się wielu ludzi, którzy ich popierają. W 2014 roku doszło do sytuacji, że w wyjazdowym meczu piłkarze Hajduka Split odmówili wyjścia na murawę w związku ze sposobem, w jaki potraktowano ich kibiców w Zagrzebiu. Mecz się nie odbył, a wracający zawodnicy zostali powitani w Splicie jak bohaterowie. To wydarzenie można uważać za jedną z najważniejszych dat w historii wielkiej nienawiści przeciwko szarej eminencji chorwackiego futbolu.

I wygląda na to, że na Euro 2016 doszło do tego, że wewnętrzna wojna potężnego działacza i tysięcy kibiców wypłynęła na szersze wody. W sposób, który trudno nazwać inaczej niż "haniebny". Race i petardy rzucane na boisko, niesamowite zamieszanie na trybunach, konieczność interwencji służb porządkowych. Taka forma protestu może kosztować Chorwatów bardzo dużo.

Oprócz Mamicia na celu zdesperowanych kibiców znalazł się zarówno związek, jak i Davor Suker, były świetny piłkarz i obecny prezes organizacji. To zresztą nie pierwszy raz, kiedy oglądaliśmy podobne obrazki - w 2014 roku do jeszcze gorszych wydarzeń doszło w meczu z Włochami: 

W piątkowym meczu Chorwaci byli drużyną znacznie lepszą, przez większą część spotkania prowadzili grę, stworzyli sobie więcej sytuacji. Wydawało się, że nawet przy bramce na 1:2, Czesi nie będą w stanie im zagrozić. Wydarzenia na trybunach jednak wybiły ich z rytmu. Próby apelowania o spokój w wykonaniu piłkarzy nie przyniosły oczekiwanych efektów.

Czy winę za remis w wygranym meczu można zrzucić na kilku chuliganów? Chorwacka piłka zmaga się z wieloma problemami, a podobne wydarzenia wydawały się jedynie kwestią czasu. Korupcja, nepotyzm, wielkie pieniądze w tle i system powiązań, w którym albo się uczestniczy, albo nie ma się szans na przebicie zbudowanego muru.

Napięcie rosło od dawna i znalazło swoje ujście w zachowaniach, których we Francji mieliśmy nie oglądać. To na pewno przykry dzień dla futbolu tego niewielkiego bałkańskiego kraju, który potrafi zaskakiwać całą Europę niezwykłymi talentami, które wykuwa.

- Powinniśmy byli wygrać i mieć teraz sześć punktów. Przynajmniej jestem zadowolony z postawy zespołu - zanim zrobiło się 2:1 robiliśmy wszystko perfekcyjnie. A później już nie byliśmy tak skoncentrowani. Osoby, które rzucały racami, to sportowi terroryści. Nie zasługują, by oglądać mecze na trybunach. Niszczą wszystko, co robimy. To grupa sześciu, siedmiu, może 10 jednostek. Mam nadzieję, że będziemy mogli ich zidentyfikować i ukarać - powiedział po meczu Cacić.

Czy takie działania mają szansę coś zmienić? To akurat wydaje się bardzo wątpliwe. Jaki cel chcą osiągnąć kibice (choć powinniśmy przecież używać słowa "chuligani") i jak zareaguje na to wszystko UEFA? Dowiemy się prawdopodobnie na dniach, ale w tym przypadku chodzi o dużo bardziej złożoną rzecz niż zwykłe bandyckie wybryki.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl