Takich, jak pan Jan, zostało niewielu. Warto więc słuchać. A pretekst do słuchania jest idealny. W tym roku Brytyjczycy wspominają Bitwę o Anglię. 75 lat temu nad brytyjskie klify nadleciały pierwsze niemieckie samoloty I nadlatywać miały przez niemal cztery miesiące. Cel: złamać ostatni opór w Europie. Cel jak najbardziej realny. W końcu wcześniej padły Warszawa i Paryż. Niemiecki marsz przez Europę wydawał się nie do zatrzymania.
Po prawej: Jan Stangryciuk, fot. Ambasada RP w Londynie
Pamięć utracona
Richard Hunting, szef organizacji Battle of Britain Memorial: - Polscy piloci znani byli ze swej zadziorności i niezwykłej odwagi. Odegrali bardzo ważną rolę. Myslę w gruncie rzeczy, że bez polskiego wkładu bitwa ta mogła zostać przegrana. Z pewnością Niemcy dokonaliby inwazji. Doszłoby do okupacji. Nie byłoby więc kontrataku aliantów z 1944 roku. Mało tego - nie doszłoby też do bitew, które zdarzyły się po drodze, nierzadko przy wielkim udziale Polaków. Włochy, Monte Cassino - to wszystko nie wydarzyłoby się, gdyby Wielka Brytania nie pozostała wolna - wylicza mój rozmówca.
Tyle, że to oczywiście pamięć zapośredniczona. Bo jeśli chodzi o samą Bitwę o Anglię tylko nią już dysponujemy. Polscy weterani odeszli. Ale Battle of Britain była tylko pierwszym rozdziałem długiej opowieści, którą kształtowały też polskie dywizjony.
Pamięć zachowana
- Pan Bóg kule nosił. Wszyscy strzelali. Było dużo pilotów, a mało samolotów, więc myśmy się bili o samoloty, żeby tylko latać - wspomina z uśmiechem Franciszek Kornicki, kolejny z weteranów i ostatni żyjący dowódca Dywizjonu.
Zapał nie gasł, mimo, że przecież każdy dzień lotnika był trochę jak ciągnięcie losów. Panu Janowi Stangryciukowi, który przeżył zestrzelenie, potem udało się go wyciągnąć drugi raz.
Po prawej: Franciszek Kornicki, fot. Ambasada RP w Londynie
W pewnym momencie, na krótko przed lotem otrzymał bowiem od lekarza wezwanie na kolejne badania. Nie wsiadł więc do samolotu, którego załoga nigdy nie wróciła. - Myśmy zawsze walczyli z nieco innym zapałem niż nasi angielscy przyjaciele. Bo my zawsze mieliśmy nadzieję, że każdy nasz lot na Niemcy przyśpieszy powrót do domu - tłumaczy pan Jan.
Gdy odwiedzam bazę Northolt na zachodzie Londynu, jej szef Andy zaświadcza o tej woli walki naszych. - Każdemu gościowi opowiadam o związkach tego miejsca z Polską, szczególnie o Dywizjonie 303. Uważam, ze niewystarczająco wielu Brytyjczyków wie, że to Polacy byli najskuteczniejsi, jeśli chodzi o statystki zestrzeleń.
Pamięć wyparta
Bo z pamięcią na Wyspach bywało różnie. Weźmy moment z maja 1945 roku, gdy europejska odsłona II wojny się skończyła. W Londynie - parada zwycięstwa.
Są Brytyjczycy, Amerykanie, Francuzi... Polaków - brak. Stalinowi by się to nie podobało. W końcu maszerowaliby "źli" Polacy. A Waszyngton ciągle potrzebowali wsparcia "wujka Joe" w walce z Japończykami. Polacy, tacy jak pan Jan czy pan Franciszek szybko cy szybko zaczęli słyszeć: "wracajcie do domu". Tyle, że drzwi do "nowego domu" były rzecz jasna zamknięte. Ktoś wprawił nowe. Czerwone. Dom okazał się więc dalej, niż Franciszek Kornicki i Jan Stangryciuk sądzili. Dystans wydłużyła geopolityka.
Spitfire w polskich barwach, fot. Ambasada RP w Londynie
Pamięć odzyskana
Tymczasem tego lata na brytyjskim niebie znowu pojawią samoloty z charakterystyczną biało-czerwoną szachownicą. Wszystko dzięki Geoffowi Bottelowi z organizacji Historic Aircraft Collection, który odnowił Hurricane'a (tak naprawdę skuteczniejsze w walce od bardziej znanych Spitfire'ów) i pomalował je w polskie barwy - Używany był przez dywizjony 315 i 317. Zbudowano go w 1942 roku, a więc już nieco po bitwie. Ale latali nim Polacy - mówi. I dodaje, że gdyby znalazł chętnie przypomniałby też o tym nad Wisłą. Pozwolenia na przelot sporo kosztują. Mimo to Geoff nie traci nadziei, że znajdzie się sponsor.
Geoff Bottel, fot. Ambasada RP w Londynie
Odnowienie takiego samolotu to niezła robota. Ale Bottel - fan lotnictwa i historii - mówi, że warto było. Bo warto pamiętać o ludziach, którzy nierzadko płacili najwyższą cenę.
Jan Stangryciuk:- Często widziałem stoły, przy których siedziało po siedmiu młodych lotników. Te stoły często stawały się puste. Ja nieraz myślałem, patrząc na nie, kiedy mój stół stanie się pusty.
Na szczęście nie wszystkie wspomnienia były tak ponure. No bo były przecież dziewuchy! Przy tym temacie Franciszek Kornicki wyraźnie się ożywia: - Nikt Angielki przedtem w rękę nie pocałował. A myśmy od tego zaczęli! A potem? - A potem przyszli Amerykanie i wszystko zepsuli, bo mieli dolary - zamyśla się.
Adam Dąbrowski, Londyn