Czas Białego Królika

Ostatnia aktualizacja: 19.04.2019 14:26
Jaką opowieść o człowieku w kapeluszu da się wysnuć, opierając snucie choćby jedynie na tych trzech widmach: przepięknym motylu, Czerwonym Kapturku z koszykiem pełnym smakołyków dla chorej babci, spasionym klaunie o świńskim, czerwonym nosie?
zdj. ilustracyjne
zdj. ilustracyjneFoto: pixabay/domena publiczna

Żabie oko, łapki jeża,
Psi pysk i puch nietoperza,
Żądło żmii, łeb jaszczurzy,
Sowi lot i ogon szczurzy,
Niech to wszystko się na kupie,
Warzy w tej piekielnej zupie.

William Shakespeare, "Makbet"


Trzeba podejść bliżej, aby na obrazie Romana Siwulaka „Śmierć Marata” znaleźć królika w marynarce. Trzeba stanąć bliżej, dać oczom czas i mieć kamienną cierpliwość, gdyż mały jest, mały i blady. Przy figurze zasztyletowanego Marata - bohatera rewolucji francuskiej i wielkiej teatralnej opowieści Petera Weissa – w centrum obrazu, przy unoszącej się nad Maratem postaci tańczącego Indianina, przy nagiej kobiecie, śpiącej na brzuchu nad dolną krawędzią obrazu, a nawet przy jemiołuszce, siedzącej na gałęzi w prawym dolnym rogu – królik w marynarce zdaje się w ogóle nie istnieć. Ale jest. Widać go od tyłu, trochę poniżej górnej krawędzi, obok łba jakiejś bestii, co szczęki zaciska na dłoni chłopca. Idzie sobie dokądś królik nieruchomo, idzie tak bądź biegnie, nie czując na plecach wzroku dziewczynki, siedzącej po jego lewej stronie. Tak, trzeba mieć czas i cierpliwość, by znaleźć królika, ale też by furtka w głowie się uchyliła i przypomniało się coś, zaczęło majaczyć, wracać jakby...

Królik to? Dziewczynka? A może coś więcej, dużo więcej - Biały Królik i Alicja? I może – jak chciał Lewis Carroll – Królik zaraz sięgnie do kieszeni kamizelki, wyciągnie zegarek, spojrzy nań i krzyknie: „Ojejku! Ojejku! Przecież ja się spóźnię!”, po czym ruszy pędem, Alicja zaś, znudzona nicnierobieniem na brzegu rzeki, wstanie i pogna za nim? I może dalej powtórzy się całe czarodziejstwo: wskoczy Alicja za Królikiem do jego nory i zacznie spadać, jak w nieskończonej studni, lecz powoli, ruchem jednostajnym, mijając zawieszone w powietrzu szafy z książkami, stare mapy, obrazy, coś jeszcze, choćby słoik marmolady pomarańczowej, ot, strzępy, resztki, kłaczki przeszłości, odpryski dawnych opowieści? Akurat tutaj, w świecie kolaży Siwulaka – aktora Teatru Cricot 2 od „Kurki Wodnej” w roku 1967, do końca - wcale nie byłoby niedorzecznością, gdyby wolno spadająca w czarodziejstwo Alicja naraz spotkała strzęp kartki z tymi słowami Tadeusza Kantora.

„Pojęcie RESZTEK to też odkrycie. Przyjmujemy pojęcie RESZTEK (akcji, mowy, ruchów, przedmiotów), jeśli uważamy, że  c a ł o ś ć  należy do czasu PRZESZŁEGO, zamkniętego, i że do czasu naszego TERAŹNIEJSZEGO docierają tylko RESZTKI”.

W „Umarłej klasie” - gdzie Siwulak jako Staruszek Podofilemiak, sztucznym swym penisem o końcówce z lipy wystukiwał na deseczce rytm wytrawnego kusiciela – leży na ziemi papierowy gruz. Stare jak świat książki w żałosnej rozsypce. Sprzątaczka-Śmierć podnosi je czule, trupi tom po trupim tomie, uważnie ogląda, wącha, coś mruczy do sypkich grzbietów, zdmuchuje kurz z okładek i na blacie pierwszej ławki ostrożnie układa z ksiąg strzępiastą ścianę koloru martwej żółci zmieszanej z mrokiem – miękką rzeźbę czasu. Naraz spostrzega kawałek zadrukowanej kartki na ziemi. Podnosi ją, próbuje odczytać... W świecie obrazów Siwulaka, układanych z resztek wiekowych czasopism, gazet codziennych, albumów, katalogów i innych papierowych wykopalisk, także i to nie byłoby niedorzecznością, gdyby spadająca Alicja wyręczyła Sprzątaczkę-Śmierć i mijając wiszący w mroku kawałek zadrukowanej kartki, ten z „Umarłej klasy”, odczytała z niego tyci fragment XVII-wiecznego „Traktatu o urnach” Thomasa Browne’a – listę resztek świata, które wrzucano do urn chwilę przed zakopaniem, aby prochy nie czuły się samotne w ciszy jak makiem zasiał. Nóż, pierścień ukochanej, szlifowane z agatu cykady i jaszczurki, rój złotych pszczół, błękitne opale, srebrne sprzączki do pasów i zapinki, grzebienie, szczypce i szpile z żelaza i rogu, naftowa lampa, rewolwer Smith & Wesson, patefon oraz drumla, o której W.G. Sebald powie: „Mosiężna drumla, której głos po raz ostatni rozległ się w czasie przeprawy przez czarną rzekę”.

Naftowa lampa, rewolwer, patefon... Rzecz jasna, przedmiotów tych Browne nie znalazł w przeszukiwanych urnach sprzed wielu wieków. Ale one są na nowych obrazach Siwulaka, na fantastycznie migotliwych prostokątach cyklu „Furie”, wiszących w krakowskiej Galerii Sztuki Raven, tutaj, gdzie wisiał Siwulaka cykl poprzedni – „Teatr na papierze”. Lampa naftowa więc, rewolwer i patefon. A dalej - wieloryb, kamienne schody, czarnoskóra niewiasta paląca papierosa, rekin, poroże jelenia, żaba, dzik, zielona kapusta, helikon, rój pszczół, żurawie, twarz Aborygena, żółta żarówka na drucie, jemiołuszka na gałęzi, naga kobieta na brzuchu, zasztyletowany Marat, tańczący Indianin, dłoń chłopca w paszczy ciemnej bestii, jeszcze widziany od tyłu Biały Królik w szykownej marynarce i siedząca na ziemi, patrząca na Królika Alicja, i jeszcze...

No, jak wiele jeszcze kształtów, figur i kolorów, co je Siwulak gdzieś znalazł, przez kogoś wyrwane z czasopism bądź albumów, albo które sam wyciął, wytargał – jak wiele tego planktonu da się wyrecytować? Rachując – czy dojdziemy do tysiąca? Może do dwóch tysięcy? Ile resztek świata, czyli strzępów niegdysiejszych cudzych opowieści, zamarłych w resztkach świata, zmieścił Siwulak na swych zawrotnie gęstych prostokątach, komponowanych w poetyce kolażu? A on sam? Na prostokącie „Autobiografia”, wokół jego głowy w kapeluszu – zamarłe barwne widma ludzi, zwierząt i rzeczy. Jaką opowieść o człowieku w kapeluszu da się wysnuć, opierając snucie choćby jedynie na tych trzech widmach: przepięknym motylu, Czerwonym Kapturku z koszykiem pełnym smakołyków dla chorej babci, spasionym klaunie o świńskim, czerwonym nosie? Wracając do przeszłości Siwulaka, chyba dlań fundamentalnej, zapytam inaczej. A ile opowieści można było snuć, patrząc na starą niczym świat deskę – wieko wielu przeszłości – deskę, co tkwiła nieruchomo pod sufitem w okupacyjnym „Powrocie Odysa” Kantora, i którą wiele lat później Robert Wilson zawiesił nad spękaną ziemią w swym prawie zupełnie milczącym, doskonale nieruchomym seansie „Memory/Loss”, dedykowanym Kantorowi?

Wiele jest opowieści w Siwulaka migotliwej melancholii strzępów, w tej nigdy nie ołowianej nostalgii resztek świata, zastygłych na prostokątach „Furii”. Trzeba tylko podejść bliżej i mieć czas, by poczekać, aż Biały Królik w szykownej marynarce spojrzy na zegarek, a Alicja wstanie i pobiegnie za nim.