Poziomy szpicel pana boga

Ostatnia aktualizacja: 30.10.2020 16:55
Czeka więc. Kość pod paluchem lewej stopy smaruje na noc sadłem z borsuka - staropolskim lekiem na wszystko. Rankami zaś moczy lewą nogę w naparze z dzikiego rumianku znad Biebrzy. Tak, sadło i rumianek - to powinno pomóc. Nie wiadomo tylko, kiedy.
Leo Messi
Leo MessiFoto: Shutterstock/Kostas Koutsaftikis

Leo posmutniał o zmierzchu. Początek listu, który wysłał do Krystiana Lupy, jest klarowny. Szanowny panie! Wczoraj przed snem zobaczyłem w internecie lewą pana stopę i zmarkotniałem. Doszło do mnie, że muszę jeszcze dużo pracować nad swoją lewą. Pojąłem też, dlaczego zupełnie nie wychodzą mi już rzuty wolne, wykonywane z 20, 21, 22 bądź 25 metra. Tak, muszę wyhodować sobie…

     Nie kończę zdania o hodowli. Nie mogę. Trzy kropki stawiam, gdyż list Leo Messiego do Krystiana Lupy - zaginął. Fatalne to, wiem, lecz cóż począć. Możliwe, że przepadł w Saragossie, ale z tym mniejsza. Grunt, że listu brak, jeśli zatem chodzi o zdania Leo – w pamięci zostało ich niewiele i w swoim czasie przywołam je. Obszerna reszta musi niestety pozostać tylko streszczeniem.

     Otóż, Leo Messi pisze, że tamtego wieczoru jego spotkania z lewą stopą polskiego artysty było podobnie, jak każdego wieczoru po treningu. Aby móc śnić nocą artyzm i dzięki takim snom okazać się na porannym treningu artystą jeszcze subtelniejszym i bardziej dotkliwym - zwykł był Leo Messi napawać się dziełami wielkiej sztuki lub tylko znakami wielkiej sztuki, pałającymi w internecie. Z łzą w oku wspomina przed Lupą zmierzch, kiedy pierwszy raz w życiu zobaczył na ekranie stronę tytułową pierwszego folio Williama Szekspira, wzruszony wraca do chwili spotkania oko w oko z portretem Dantego Alighieri, łka nad więdnącymi uszami Ludwika van Beethovena, i szczerze wyznaje, że długo nie mógł zasnąć po napawaniu się a to Moną Lizą, a to palcami Glena Goulda, grającego fugi Jana Sebastiana Bacha, a to Myślicielem Augusta Rodina, nieprzeniknionym jak wzrok polskiego piłkarza zwanego Grosikiem, a to maską pośmiertną Marcela Prousta, i wieloma jeszcze, bardzo wieloma innymi śladami szczytowego artyzmu minionych wieków. Zachwycały mnie również detale – powiada – jak choćby ta cudna metafora, którą w powieści „Prawdziwe życie Sebastiana Knighta” skomponował pan Vladimir Nabokov. O skrytym pod skórą szyi jabłku Adama jednego z przełykających ślinę bohaterów Nabokov pisze, iż było ruchome niczym brzuchaty kształt szpicla za arrasem. Czyż to nie obezwładniająco piękny detal!, woła Messi do Lupy. Czy to nie jest wspaniała wycieczka do nieszczęsnego Poloniusza w śmiertelnej dlań scenie podsłuchiwania kłótni Hamleta z Gertrudą! Słowem – wyznaje Messi Lupie, iż aby ulepszyć sztukę własną, regularnie nicuje sztukę własną sztuką cudzą, że wirtuozerię oraz piękno gestów swojej lewej stopy cyzeluje wirtuozerią oraz pięknem gestów, które inni artyści wykonywali niekoniecznie lewą stopą, a nawet w ogóle nie nogami. Wyznaje to wszystko i przechodzi do zmarkotnienia.

     Pisze, iż szukając w internecie artystycznego ukojenia po siedemnastu rzutach wolnych, które na treningu znów mu nie wyszły (słał piłkę w okolice genitaliów muru zdumionych kolegów z drużyny bądź w osłupiałą pustkę wysoko nad poprzeczką) – trafił na firmowany przez Nowy Teatr w Warszawie filmowy esej, na dzieło z cyklu „Dom – Muzeum Artysty”, na odcinek, w którym po swym krakowskim mieszkaniu Krystian Lupa zastygłe z wrażenia przed komputerami wycieczki osobiście oprowadza jako stary kustosz samego siebie. I notuje Leo, że już sam prolog go obezwładnił, że zahipnotyzowały go te długie, pełne napięcia oraz głębi minuty, ten kadr bezlitosny niczym wkłuty w biedne cielę wzrok boa-dusiciela, kadr stworzony przez Lupę z kwietnej kołdry i wystającej spod kołdry lewej stopy Lupy. Wedle Leo – wręcz nieziemska była skromność tego widoku! Tak, skromność, bo stary kustosz mógł przecież ukazać wycieczkom nie tylko swą lewą stopę, ale i łydę, rzepkę kolanową, udo, pachwinę, dyndasia, pępek świata, pierś rejtanowską, twarz oraz szyję, a zwłaszcza swe barytonowe jabłko Adama, pod skórą poruszające się niczym brzuchaty kształt szpicla za arrasem, kiedy Lupa wymrukuje boskim tonem to dla wycieczek przykazanie: Jeden obiekt – i bądź z nim uporczywie. Anielska – dokładnie tego określenia użył Leo, pisząc do Lupy o Lupy skromności w dzieleniu się ciałem swym z bliźnimi. Nade wszystko – widok lewej stopy Lupy, rozkwitłej między kwiatami na pościelowej łące, jest widokiem dla Leo szalenie niepokojącym. Oto bowiem lewa stopa Lupy - nie jest sama. Tuż pod paluchem wyrasta w bok jakby druga, mniejsza stopa, tworząc ze stopą właściwą ortopedycznego Flipa i Flapa. Stópka, pisze Messi o mniejszej, o tym drugim brzuchatym szpiclu za bladym arrasem skóry. I Lupa nie musi Messiemu dwa razy mruczeć, że: Jeden obiekt – i bądź z nim uporczywie. Zostaje Messi. Zostaje z pierwszym kadrem. To znaczy - ogląda resztę, lecz biegiem, aby prędko wrócić do anielskiej skromności prologu, gdyż tutaj tkwi odpowiedź na pytanie: Dlaczego ostatnio pudłuje z rzutów wolnych?

     Jeszcze do niedawna koneserzy futbolu zwali kopnięcia Leo dziełami sztuki - parabolami geniusza. Krzywa, po której frunęła uderzona lewą stopą Messiego piłka, była dla świata tajemnicą nie do rozwikłania. Efekt? Nieuchronny trzepot siatek we wszystkich bramkach świata! Lecz skończyło się. Świat odkrył tajemnicę i dziś zawodnicy drużyn przeciwnych tak mur ustawiają, tak podskakują i tak się rzucają, iż siatka w ich bramce nie trzepoce prawie nigdy. A może, drogi mój Krystianie – spekuluje Messi – moja lewa stopa poczuła znużenie genialnością i zapragnęła być lewą stopą zwyczajną, banalną, jakich miliardy? Jak przywrócić lewej stopie boskość? Oto problem, który w liście do Lupy stawia Messi, oszołomiony boskością lewej stopy Lupy. Messi pyta o tę właśnie boskość, gdyż dobrze wie, jakie możliwości daje piłkarzowi stopa, która tuż pod paluchem uzbrojona jest wyrosłym poziomo w bok szpiclem twardym jak głaz.

     Gdybyś poćwiczył, mój drogi Krystianie – pisze Leo do Lupy – gdybyś wylazł spod kwietnych betów, założył getry, krótkie spodenki, koszulkę z numerem 10 no i tak zwane korki, w związku z twą nieziemską lewą stopą specjalnie dla ciebie przez znaną firmę sportową uszyte, i gdybyś zaczął solidnie trenować pod okiem fachowca od prawidłowego ustawiania stóp piłkarskich – jakież niebywałe gole swą uzupełnioną szpiclem lewą stopą byś strzelał z rzutów wolnych! Ba! Gdyby to było dozwolone, ty przecież mógłbyś dzięki szpiclowi wprawiać w ruch dwie piłki naraz, i to tak, by jedna omijała mur z lewej, a druga z prawej strony! A jako że bramkarz nie mógłby się zdecydować, którą piłkę łapać – z jednego rzutu wolnego, mój drogi, zdobywałbyś dwie bramki! Ale zostawmy… Znów trzy kropki. Nie pamiętam ściśle, co pisał Leo dalej. Pamiętam tylko, że dotknął sedna.

     Po prostu dowiódł, matematycznie dowiódł Lupie, że gdyby on, Leo, miał lewą stopę jak Lupa zbrojną poziomym szpiclem, uderzenie piłki wytrenowałby tak, iż koneserzy nigdy już nie mówiliby o paraboli geniusza, a o geniusza sinusoidzie. Tak! O sinusoidzie, lub, w stylu mnichów buddyjskich, o drodze węża, gdyż piłka, przez paluch i poziomego szpicla wzięta w dwa ognie, nabierałaby zmiennej rotacji i ominąwszy mur łukiem po lewej stronie, skręcałaby w drugą stronę, aby po ominięciu skamieniałego bramkarza łukiem po prawej stronie – wpaść do bramki przy lewym słupku! Ale to mało! Uzbrojoną poziomym szpiclem lewą stopę Leo mógłby ustawiać też tak, że piłka sunęłaby radośnie po linii sinusoidy, ale w pionie! W górę przed murem, później w dół, dalej – bez dotykania murawy – przed bramkarzem w górę, a na końcu, za bramkarzem, ostatni raz w dół! I trzepot siatki! Tak, byłoby pięknie! Przepięknie! Lecz póki co Leo Messi jest markotny.

Cóż mi teraz czynić? – pyta w finale listu artysta złamany artystę spełnionego wprawdzie, lecz który zmarnował ortopedyczną łaskawość losu. Czekać – odpowiada Leo. Czeka więc. Kość pod paluchem lewej stopy smaruje na noc sadłem z borsuka - staropolskim lekiem na wszystko. Rankami zaś moczy lewą nogę w naparze z dzikiego rumianku znad Biebrzy. Tak, sadło i rumianek - to powinno pomóc. Nie wiadomo tylko, kiedy.

Paweł Głowacki