Wszystko, co wspomniane powyżej, sprawia, że słucha się płyty jako świetnie zakomponowanej, ułożonej całości. A istotne jest także to, że – i symbolicznie, i całkiem dosłownie – patronują tej muzyce: ludowy muzykant z Wileńszczyzny, Jan Czarnecki i mistrz literatury – Witold Gombrowicz, nieprzypadkowa jest wszak nazwa zespołu. Ludowe źródła, folkowe natchnienia, jazz, muzyka świata, swoboda improwizacji, ale też elementy nowoczesności – rapowania czy swoistej transowości w paru fragmentach – tworzą tu specyficzny i pasjonujący muzyczny konglomerat.
TRANSatlantyk to autorski projekt Michała Żaka, który zaprosił do niego kontrabasistkę, udzielającą się też głosowo Ulę Czerniak (kontrabasistkę klasycznie wykształcaną, związaną m.in. z Orkiestrą Filharmonii w Lublinie), perkusistę Szymona Miśniaka (przez lata współtworzącego m.in. ze scenę etno i jazzową w Irlandii) oraz grającego na trąbce oraz fortepianie (i również rapującego) Mikołaja Kubickiego – lepiej znanego na innych muzycznych scenach jako Meek, Oh Why?. Ze spotkania tych ciekawych osobowości rodzi się niebanalna twórczość. Muzyka jest w całości komponowana przez członków zespołu (głównie Żaka), ale większość utworów odwołuje się do tradycji, powstała na motywach ludowych pieśni i melodii – o czym zresztą informuje okładka płyty.
Źródłem są tu więc tematy z Wileńszczyzny czy Lubelszczyzny, ale znajdziemy i wspaniale zakomponowany w całość temat inspirowany muzyką Etiopii. W nim w sposób oczywisty pojawiają się skojarzenia z twórczością, którą od lat proponuje mistrz ethio-jazzu, Mulatu Astatke – i inni artyści z tego regionu – a zarazem całość jest rozegrana bardzo po swojemu. Jest wreszcie, przypominający bretońskie poszukiwania Żaka, utwór dedykowany zmarłemu muzykowi z Bretanii Jacquesowi Pellenowi (znanemu i koncertującemu przed laty również w Polsce). Są tu też w pełni autorskie kompozycje. Jest wreszcie i w całej tej bogatej całości gość specjalny – w dwóch utworach pojawia się Aleksander Dębicz, znakomity i ceniony pianista znany z autorskich prac, współpracy z Łukaszem Kuropaczewskim czy Marcinem Zdunikiem. Tu pojawia się tylko w dwóch utworach, ale doprawdy znacząco wzbogaca ich brzmienie.
Jak wspomniałem, patronuje całości Jan Czarnecki – pochodzący z Wileńszczyzny muzykant, dziadek Michała Żaka, którego historia została opisana na okładce płyty. Inspirująca była muzyka grana przed laty przez Czarneckiego, ale też instrument – cymbały, po wojennej utracie oryginału, odtworzone przez niego z pamięci, m.in. przy użyciu klapy rozbitego fortepianu. To słodko-melancholijny ton tego instrumentu (który Żak odziedziczył po dziadku) rozpoczyna płytę i co jakiś czas powraca, jako chyba dźwiękowy, brzmieniowy fundament całości.
Pamiętam dobrze występ zespołu na przedostatniej Nowej Tradycji w 2021 roku, którego miałem okazję posłuchać na żywo. W tych dziwnych, pandemicznych okolicznościach twórczość kwartetu zabrzmiała na tyle intrygująco, że mimo braku nagrody mocno wbiła się w moją pamięć. Inna sprawa, że odnosiłem wówczas wrażenie, że to dopiero rodzaj szkicu, pomysłu, z którego „prawdziwa” muzyka może wykiełkować za jakiś czas. Cóż mogę napisać ponad dwa lata później? Warto było czekać... Płytowy zapis muzycznych peregrynacji członków TRANSatlantyku potwierdza, że mamy tu do czynienia ze zjawiskiem niewątpliwie fascynującym. I dopiero teraz powinniśmy trzymać kciuki, aby artystom chciało się kontynuować to wspólne dzieło. Bo czasy nie są łaskawe dla tego typu pomysłów. Dla komercyjnych mediów i tzw. branży może to być granie zbyt skomplikowane. Dla stróżów wierności tradycyjnym formom muzykowania może to być twórczość zbyt „anarchiczna”, zbyt indywidualna, zbyt abstrahująca od tego, jak się grać „powinno”. Oczywiście, takie cechy jak indywidualizm, otwartość, wyobraźnia powinny przypaść do gustu słuchacza, który szuka w dźwiękach własnego, oryginalnego głosu wykonawcy. I tutaj go bez wątpliwości odnajduje!
Może to trudne granie dla tych, którzy mają kłopot z zaakceptowaniem elementów jazzu w folkowym muzykowaniu, ale owe elementy nie są tu ozdobnikiem czy efekciarskim dodatkiem. Są integralnym elementem całości i wyrazem pewnego wykonawczego uniesienia – dokładnie tak samo, jak improwizowane partie w graniu legendarnych polskich muzyków ludowych. Tu owe frazy przybierają inny język muzyczny, niż u wiejskich mistrzów, ale ich funkcja jest ta sama – ów szczególny szał, zatracenie się w muzyce, brak kalkulacji, a jednocześnie potrzeba wyrażenia prawdziwych emocji.
Jako się rzekło na czele zespołu stoi Michał Żak, artysta doskonale znany na polskiej scenie (nie tylko) folkowej. Jako pierwsze skojarzenia z jego nazwiskiem przychodzą od razu Lautari, Tęgie Chłopy, Kompania Janusza Prusinowskiego, Indialucia czy dawny zespół Adama Struga. Ale przecież mnóstwo jest muzycznych ścieżek, którymi chodził. Była przecież wspomniana już muzyka bretońska, przed laty tak bliska artyście – i choćby jego granie w zespole Bal Kuzest. W ostatnich latach pochłonęła go muzyka polskiej wsi, choć przecież jeździ i koncertuje po świecie zapraszany do wielu międzynarodowych składów.
Sądzę, że wszystkie te doświadczenia z jednej strony ugruntowują w nim przywiązanie do tutejszych, lokalnych, tradycyjnych wartości muzycznych, ale zarazem pobudzają potrzebę i umiejętność swobodnego kontaktowania się ze światem w różnych językach i stylach.
Żak nagrał już wiele płyt, ale mam wrażenie, że dopiero ta – przy całym szacunku dla współudziału wspominanych partnerów – jest jego prawdziwą autorską wypowiedzią. Lider gra tutaj na flecie drewnianym, klarnecie, saksofonie sopranowym, wspomnianych cymbałach z recyklingu – no i śpiewa. I jeszcze jedno, już całkiem osobiste skojarzenie. Jeśli w jeszcze jakiś nieoczywisty, a może i nieświadomy, sposób grupa nawiązuje do dawnej historii polskiego folku, to w graniu wspomnianych cymbałów. Owe ciepłe, łagodnie liryczne, bezpretensjonalne, a zarazem melancholijnie brzmiące cymbały jakoś emocjonalnie przypominają mi granie zapomnianego dziś chyba zespołu Berklejdy z jego płyty sprzed ćwierć wieku. Instrument ten pojawiał się przecież na tylu płytach, a ja nie mogę pozbyć się wrażenia jakieś przyjmującej wspólnoty Żakowego grania z tamtym (choć to kompletnie inne stylistyki). Bo muzyka TRANSatlantyku to granie wyrafinowane, zdyscyplinowane i świetnie przemyślane, ale zarazem pełne prawdziwych uczuć i emocji.
Tomasz Janas
TRANSatlantyk: Młynka kręci
[Lydian Seriec / Requiem]
Ocena: 4,5 / 5
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.