Grupa ludzi siedzi wokół stołu. To mogą być skromne imieniny, rodzinne spotkanie w niedzielę po kościele albo odwiedziny kogoś z sąsiedniej wsi. Fotograf zawołał, żeby wszyscy spojrzeli w jego stronę. Odwracają się, oderwani na chwilę od rozmowy. Starsza kobieta wbiega w kadr w ostatniej chwili, młodsza mówi coś do trzymanego na kolanach dziecka.
Mam też w przepastnym archiwum z badań terenowych kilka zdjęć, na których wszyscy siedzący wokół stołu są zajęci rozmową lub jedzeniem i patrzą tylko na siebie nawzajem (jak na planie zdjęciowym, kiedy przestrzega się aktorów-amatorów, żeby przypadkiem nie zerknęli w obiektyw). Tylko jedna z osób jest odwrócona i patrzy prosto na mnie, przyglądającej się im wszystkim.
W takim „oderwaniu” od fotografowanej sytuacji specjalizują się dzieci.
W takim „oderwaniu” od fotografowanej sytuacji specjalizują się dzieci. Wywołuje to nawiązanie kontaktu z kimś, kto zdjęcie trzyma w rękach trzydzieści, pięćdziesiąt czy sto lat później. Pogrzeb: zgromadzeni wokół trumny ludzie są zamyśleni, skupieni na ostatnim pożegnaniu, pokorni wobec majestatu śmierci. Tylko najmłodsi mają za nic powagę dorosłych i zaciekawieni patrzą na fotografa.
Młoda para stoi na najbardziej odsuniętym planie, za nimi jest tylko ściana ze świętymi obrazami. W rzeczywistości jest to pierwszy plan a oni są w przejściu, patrzą „przez” fotografa, jakby był niewidzialny. Spoglądają w swoje przyszłe wspólne życie.
Młoda para stoi na najbardziej odsuniętym planie, za nimi jest tylko ściana ze świętymi obrazami...
I jeszcze jedno zdjęcie grupowe z wesela: każdy chce być uwieczniony i zapamiętany. To będzie pamiątka na lata, „ściąga” do opowiadania dzieciom i wnukom, kto z rodziny był na weselu i kim był za życia. Stojące trochę z boku dziecko jest odwrócone w inna stronę, w skupieniu się czemuś przygląda. Na kogo patrzy?
Pamiętam jak przez mgłę, że w moim rodzinnym, wiejskim otoczeniu pilnowano, by dzieci nie traciły na zbyt długo kontaktu ze światem wokół, nie zamyślały się. W zimowe wieczory podczas wspólnych sąsiedzkich prac opowiadano sobie ściszonym głosem o duchach i spotkaniach z nimi, o zmarłych, pojawiających się w snach i na jawie, by ostrzec przed niebezpieczeństwem. O znakach zapowiadających szczęście i nieszczęście. Nie zwracano uwagi, czy my - dzieci, słuchamy tego, czy nie.
Dziadek powiedział do mnie pewnego dnia: „nigdy się nie bój, nawet gdybyś szła w nocy przez cmentarz” (tu nastąpiła instrukcja jaką modlitwę trzeba wtedy odmówić i w jaki sposób). Do dzisiaj zazdroszczę starszyźnie, pośród której się wychowałam, tej płynności przechodzenia w opowieści pomiędzy światami. Tak jakby jednoczesne bycie w obydwu naraz było najbardziej naturalną rzeczą na świcie.
… w tradycji o wielu rzeczach nie mówi się wprost.
„Ten i tamten świat oddziela od siebie tylko cieniutka zasłona” - mówi zaproszony do audycji radiowej ksiądz. Jadę autem przed podmokłe okolice Iłży, jest środek nocy, włączam światła przeciwmgielne. „Tylko że jej nie widzimy, nie zdajemy sobie sprawy, jak blisko siebie jesteśmy” – kontynuuje. Byłam nawet zdziwiona, że katolicki ksiądz opisuje to właśnie w ten sposób. Przeszedłby mnie dreszcz, gdyby nie to, że wychowałam się w tym przeczuciu, obecnym w rozmowach moich dziadków z ich rówieśnikami. Oni oczywiście nie posuwali się do takiej konkluzji, w tradycji o wielu rzeczach nie mówi się wprost.
Wracam na sam początek całej historii.
„Miałem wtedy może z osiem lat – opowiada Sasza. „Poszliśmy z babcią na jagody. Zrobiło się późno. Często zdarzało się podczas tych naszych wypraw, że traciliśmy poczucie czasu. Zabłądziliśmy. Zerkałem na babcię, która znała ten las od dziecka, od podszewki. W pewnej chwili zobaczyliśmy nieprawdopodobny obraz: w środku lasu, pod wielką sosną siedziała wokół stołu rodzina. Ubrani w większości na czarno, bardzo poważni. Jeden mężczyzna odwrócił się, spojrzał na nas i wykonał zapraszający gest, żebyśmy do nich dołączyli. Babcia wzięła mnie za rękę, ścisnęła ją i powiedziała cichym, spokojnym głosem: przeżegnaj się i nie patrz w tamtą stronę. Poszliśmy przed siebie, za chwilę zobaczyłem znajomą ścieżkę, prowadzącą do domu”.
To będzie pamiątka na lata, „ściąga” do opowiadania dzieciom i wnukom, kto z rodziny był na weselu...
Kilka lat temu uczestniczyłam na Polesiu ukraińskim w uroczystym obiedzie na święto Trójcy. Tradycyjnie w ten dzień wspomina się zmarłych, odprawiane są obrzędy i modlitwy za ich dusze. Po przyjściu z cerkwi kobiety kładą na stole jedzenie w półmiskach, ale nikt nie dostaje osobnego talerza. Zaczynamy jeść, nabieramy trochę kaszy i wkładamy do ust, a łyżkę na chwilę odkładamy na stół. I tak do końca uczty. Dzielimy się z duszami przodków tym posiłkiem, jemy jedną łyżką.
Piszę ten tekst w środku nocy, nazywanej w tradycji Dziadami. „Zmarli są blisko nas nie tylko w Wigilię czy Zaduszki, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Trzeba jednak uważać i wiedzieć, kiedy i jak komunikować się z nimi” – powiedzieliby moi dziadkowie, gdyby tylko mieli zwyczaj ujmowania świata w definicje i instrukcje.
Ewa Grochowska
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.