W obrazie trochę bajkowym, a trochę mitologicznym widzimy ją jako piękną, młodą dziewczynę, skąpaną w kwiatach, z wiankiem na głowie. Skąd przychodzi? Kiedy zdążyła się tak ustroić, skoro wszystko dopiero budzi się do życia, i na dodatek – wbrew temu, co napisałam przed chwilą i co wszyscy widzimy w tych dniach wokół siebie – bardzo powoli?
Zdj. ilstracyjne, Anna Duniewicz-Blachura
Pierwsze, krótkie przebudzenie ma wiosna w styczniu, podczas zapustnych wyścigów konnych przez wieś. Dużo było w tym śmiechu i zabawy, dzieci z lubością wywracały sanki w przydrożne zaspy, młodzi chłopcy ścigali się na oklep z zawrotną szybkością. Dorośli i starsi przyglądali się albo dawali się namówić na przejażdżkę saniami, chociaż raz. Konie wyprowadzone z ciemnych stajni, oszołomione bielą i wiatrem czuły pierwszy smak nowego, żywego powietrza, chociaż do znojnych wiosennych prac jeszcze tak daleko. Prawie dwadzieścia lat temu słuchałam takich opowieści na Suwalszczyźnie. Starzy ludzie wspominali dziecięcą lub młodzieńczą radość tych niedzielnych „wyścigowych” popołudni. Po co je robiono? Dla zabawy, radości, pędu powietrza na twarzy. I na płodność, urodzaj, po to, żeby ziemia obudziła się we właściwym momencie, a drzemiące w niej zalążki życia, teraz zamrożone – obudziły się, wezbrały, pękły i urodziły się w całej swojej pełni.
Kiedyś, ale jeszcze nie teraz. To wszystko potrzebuje czasu: mglistych, zimnych poranków, długich, niekończących się, ciemnych popołudni i wieczorów. Koń to jeden z najbardziej wieloznacznych, obfitujących w znaczenia i konteksty prastarych symboli. Związany ze słońcem i jego życiodajną mocą, zapładniającą siłą - zapowiedzią urodzaju i obfitości.
Anna Berent, Przebudzenie wiosny (przed 1929). Z kolekcji Muzeum Narodowego w Warszawie. .
Wyrwana z głębokiego styczniowego snu to drzemie, to znowu mocno zasypia. Kolejny raz wiosna budzi się na chwilę na początku lutego, na Gromniczną, świętego Błażeja i na świętej Agaty. Trudno w te dni nie dostrzec światła, które rozjaśnia na chwilę mroźne ciemności. Przynoszony do domu nowy ogień zostawia na odrzwiach ślad płomyka gromnicy. Kolejny krzyżyk, kolejny rok. Po latach w opuszczonych domach te zamazane częściowo, delikatne czarne ślady nie przypominają już samych siebie. Ot, coś się pobrudziło. Tam, gdzie nie kreślono znaku krzyża gromniczną świecą, wtykano w różne miejsca domu i obejścia malutkie, zrobione ze słomy krzyżyki. To fascynujące, jak doniosłe znaczenia i wielkie zadania powierzano materii tak lichej, jak słoma. Nietrwałej, płonącej w kilka sekund.
Z drugiej strony: mocnej, rozciągliwej, szczelnej. I tajemniczej. Słoma to coś żywego, karmiącego, sprowadzającego na świat ziarno i chleb, co po żniwach i młocce staje się suche i nieżywe. Trzeszczy, kiedy zręczne palce robią z niej choinkowe łańcuchy i koszyczki, odświętne, zawieszane pod powałą pająki. A także domowe, użytkowe przedmioty. Dźwięk obrabianej słomy jest jedyny w swoim rodzaju: krótki, głęboki, suchy.
Na przełomie lutego i marca coraz bardziej się ją szanuje. Do żniw daleko, a słomy w stodole coraz mniej.
Ściany zabudowań po długiej zimie rozszczelniają się, ciągnie wilgocią. Wtedy wiosna znowu się budzi. Już nie ze snu, ale z mocnej drzemki. Jeszcze przykłada głowę do poduszki, chociaż moment wyjścia na ten mokry, chłodny świat o coraz ostrzejszych konturach jest nieunikniony. Na razie nadchodzi post. Przednówek, którego wielodniową dotkliwość i monotonię przerywa czas robienia wielkanocnych palm i malowania pisanek. To kolejny znak wiosny i nadchodzącego tryumfu życia. Kiedy dokładnie przyjrzymy się tradycyjnym palmom, zobaczymy, że w każdej z nich jest coś ususzonego, coś w pełni życia i coś dopiero rozkwitającego, najczęściej pierwsze bazie. Zachwyca mnie ten tajemniczy, samopowielający się kod, którego powtarzalność widać również w palmach nowoczesnych, bardzo ozdobnych i pomysłowych, a nawet dizajnerskich. Dekoracyjność formy niechcący przechowuje pierwotny zamysł i znaczenie treści, którym jest przejście od śmierci do życia.
Przejściem, a nie przeskokiem. To również trochę trwa.
Siuda Baba - zwyczaj wielkanocny. Wieliczka, woj. małopolskie, około 1923. Autor/autorka nieznany/a. Ze zbiorów online Muzeum Etnograficznego w Krakowie
Kiedy przychodzi Wielki Tydzień, owo rozciągnięte w czasie trwanie nagle kurczy się do kilku dni, podczas których dokonuje się misterium śmierci, odrodzenia i zmartwychwstania. Nigdy nie zastanawiałam się głębiej, które święta są mi bliższe: Boże Narodzenie, czy Wielkanoc. Moje ciało już dawno temu wybrało sobie Wielkanoc, informując mnie o tym w kolejnych latach z mniejszą lub większą intensywnością, z pomocą różnych symboli, wydarzeń, przeczuć.
Święci się więc pokarm, wodę i ogień, co w zwyczajach Wielkiej Soboty ostatecznie podkreśla nieuchronność i niepowstrzymaną moc życia. Wielkanoc to wstanie z martwych, z długiego snu, milczącego odrętwienia, niemocy.
Wiosna przychodzi naga i słaba. Niesie w sobie wspomnienie przeszłości, cienie przodków i zapowiedź tych, którzy dopiero przyjdą na świat. W obrzędowości wielkanocnej jest miejsce dla wszystkich etapów życia, grup wiekowych, stanowych i zawodowych. Każdy daje od siebie i dostaje cząstkę życiodajnych, wiosennych sił. To otwarcie nowego cyklu, kręgu ziemskiej wędrówki. Ufamy, że powtórzy się po raz kolejny, tak jak wiele razy w ciągu naszego dotychczasowego życia. Ale pewności przecież nie ma. Dziesiątki wielkanocnych zwyczajów, zabaw, gestów, czynności, pieśni i rytuałów mają podtrzymać tę powtarzalność. We wschodniej dziecięcej zabawie wiosennej, której towarzyszy piosenka o panu Zelmanie i jego rodzinie zamykająca korowód osoba goni tę znajdującą się na samym początku. Którzy w środku – przeszkadzają lub pomagają jednej, albo drugiej. W końcu koło na chwilę się zamyka, tworzy się nowy korowód i zabawa zaczyna się od nowa.
Młodzi mężczyźni w odświętnych podolskich strojach podczas wielkanocnej zabawy przed cerkwią w Łanowcach (Podole, Ukraina), 1912. Fotografia negatywowa. Autor: Leopold Węgrzynowicz. Ze zbiorów online Muzeum Etnograficznego w Krakowie
Wiosna jest nieoczywista, z początku chaotyczna i nieposkładana, nielogiczna. Jak teksty dawnych wielkanocno-wiosennych dziecięcych zabaw i wyliczanek, pozornie pozbawione sensu, pełne zaprzeczeń i sformułowań rodem z obrzędowego świata na opak.
Kipiące życiem.
Skacze wróbelek po izbie
Rozgania, rozpędza ciżbę.
Dajcie nam, dajcie nam
pieczonego chleba!
Wcale nam, wcale nam
gościa nie trzeba!
Ewa Grochowska
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.