X
Szanowny Użytkowniku
25 maja 2018 roku zaczęło obowiązywać Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r (RODO). Zachęcamy do zapoznania się z informacjami dotyczącymi przetwarzania danych osobowych w Portalu PolskieRadio.pl
1.Administratorem Danych jest Polskie Radio S.A. z siedzibą w Warszawie, al. Niepodległości 77/85, 00-977 Warszawa.
2.W sprawach związanych z Pani/a danymi należy kontaktować się z Inspektorem Ochrony Danych, e-mail: iod@polskieradio.pl, tel. 22 645 34 03.
3.Dane osobowe będą przetwarzane w celach marketingowych na podstawie zgody.
4.Dane osobowe mogą być udostępniane wyłącznie w celu prawidłowej realizacji usług określonych w polityce prywatności.
5.Dane osobowe nie będą przekazywane poza Europejski Obszar Gospodarczy lub do organizacji międzynarodowej.
6.Dane osobowe będą przechowywane przez okres 5 lat od dezaktywacji konta, zgodnie z przepisami prawa.
7.Ma Pan/i prawo dostępu do swoich danych osobowych, ich poprawiania, przeniesienia, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania.
8.Ma Pan/i prawo do wniesienia sprzeciwu wobec dalszego przetwarzania, a w przypadku wyrażenia zgody na przetwarzanie danych osobowych do jej wycofania. Skorzystanie z prawa do cofnięcia zgody nie ma wpływu na przetwarzanie, które miało miejsce do momentu wycofania zgody.
9.Przysługuje Pani/u prawo wniesienia skargi do organu nadzorczego.
10.Polskie Radio S.A. informuje, że w trakcie przetwarzania danych osobowych nie są podejmowane zautomatyzowane decyzje oraz nie jest stosowane profilowanie.
Więcej informacji na ten temat znajdziesz na stronach dane osobowe oraz polityka prywatności
Rozumiem
Muzyka

Debussy Claude

Ostatnia aktualizacja: 20.03.2008 17:39
Bezkompromisowy i niepokorny Debussy, już od najwcześniejszych lat wymykał się wszelkim konwencjom i jawnie występował przeciwko zastałym formom muzycznym, przyprawiając o zakłopotanie swoich nauczycieli w Konserwatorium.
Claude Debussy, źr. Wikipedia.

"Pracuję nad trzema szkicami symfonicznymi (…) całość zaś nazwę La mer" – pisał Claude Debussy w liście do Andre Messagera, dyrektora muzycznego l’Opera-Comique, autora lekkich, uroczych operetek, utrzymanych w dobrym guście – "Pewnie Pan nie wie, że przewidziano dla mnie piękną karierę marynarza, i tylko zmienne koleje życia sprawiły, że porzuciłem ten zamiar. Ciągle jednak wszystko, co związane z morzem budzi we mnie najżywsze uczucia. Powie Pan pewnie, że wzgórz Burgundii nie omywają fale oceanu, i że bliżej mi tu do pejzażysty pracującego w studio. Mam jednak mnóstwo wspomnień, a to moim zdaniem więcej warte niż zetknięcie z prawdziwymi widokami, które zbytnio osłabiają nasze pomysły."

Miłośnikom impresjonizmu, których nazwę, zjadliwy paryski krytyk Louis Leroy ukuł w 1874 roku od morskiego pejzażu Claude’a Moneta, zatytułowanego , "Impresja, wschód słońca", zaznaczając, iż „są impresjonistami, gdyż nie reprodukują krajobrazu, ale utrwalają impresję, jaką wywołuje w widzu”, słowa Debussy’ego – uważanego powszechnie za sztandarowego przedstawiciela tego kierunku w muzyce – pozwalają na zrozumienie niezwykle indywidualnego i pełnego meandrów procesu twórczego kompozytora.

Bezkompromisowy i niepokorny Debussy, już od najwcześniejszych lat wymykał się wszelkim konwencjom i jawnie występował przeciwko zastałym formom muzycznym, przyprawiając o zakłopotanie swoich nauczycieli w Konserwatorium: Alberta Lavignaca, Antoine’a Marmontela, a zwłaszcza Emila Duranda. Ten ostatni kreślił niemiłosiernie prace impulsywnego ucznia, nazywając go "beznadziejnie roztargnionym" i "roztrzepanym", konkludując jednocześnie półgłosem: "to wszystko oczywiście nie jest wcale prawidłowe, ale za to bardzo pomysłowe".

C. Monet, Plaża Sainte Adresse. 

Zbuntowany młodzieniec odkrywał wówczas dzieła współczesnych poetów, takich jak Paul Verlain, Charles Baudelaire czy Stephane Mallarmé, które przez długi czas pozostawały w ukryciu, szokując swoją treścią statecznych, paryskich mieszczan. "Verlaine, Mallarmé, Laforgue przynosili nam nową ekspresję, nowe brzmienia – wspominał przyjaciel Debussy’ego, Paul Dukas – Rzucali oni na swoje słowa światła, jakich dotąd jeszcze nie widziano; stosowali sposoby nie znane ich poprzednikom-poetom; wydobywali z tworzywa słów efekty o takiej subtelności czy też sile, których istnienia nawet się przed nimi nie domyślano; przede wszystkim pojmowali oni wiersze i prozę jak muzycy, i jak muzycy również zestawiali obrazy z ich odpowiednikami dźwiękowymi”. I to właśnie literaci, ze swoimi postulatami całkowitej swobody w traktowaniu formy oraz prawem do jej przekształcania zgodnie z wewnętrznymi potrzebami artysty, w największym stopniu wpłynęli na kształtowanie się estetycznego światopoglądu i osobistej sztuki kompozytora.

Pośród teorii, z jakimi się w tych latach Debussy spotkał, szczególnie jedna, głosząca, iż artysta winien oczyścić w pełni swoje wnętrze, tak by móc się przemienić w naczynie, przyjmujące zewnętrzne bodźce i odczucia, odcisnęła na psychice twórcy niezatarte piętno. Pragnienie bycia niczym lustro, odbijające wszechświat i odzwierciedlające najdrobniejsze nawet poruszenia natury, obejmujące przy tym najgłębsze uczucia, nastroje i wrażenia, które im towarzyszą, doprowadziło do powstania nowego świata dźwięków, przeciwstawiających się w swej strukturze dominującej wówczas estetyce Wagnerowskiej. "Chciałbym wyrazić powolne i bolesne powstawanie istot i rzeczy w naturze, - pisał Debussy - ich dynamiczny rozwój, zakończony wybuchem radości, płynącej z poczucia odrodzonych sił, zdolnych do nowego życia. A wszystko to rzecz jasna bez programu, jako że mam w głębokiej wzgardzie muzykę, która musi trzymać się literackiego elaboraciku …."

Motywy przewodnie, dramatyzm, gęsta literacka i filozoficzna atmosfera, romantyczne uniesienia, patos oraz skomplikowana chromatyka, którym ulegać zaczęła w tych latach, odmienna z gruntu rzeczy, muzyka francuska, ustąpiły w twórczości Debussy’ego niesłychanej prostocie wyrazu, klarowności, przejrzystości konstrukcji i naturalności. Melodia, rozbita na krótkie, urywane impresje, poddana zostaje harmonii i rytmowi, kształtującym teraz cały utwór, a barwne, subtelne dźwięki, migocące niczym plamy na obrazach Moneta lub Renoira, mnożą się, nakładają na siebie i wzajemnie przenikają. Cała struktura lśni i faluje, zachowując zadziwiającą spójność i płynność, dysponując przy okazji czymś nieuchwytnym i niewypowiedzianym, czymś, co przekracza bezpośredni, naturalistyczny obraz przyrody i przenika do głębi ludzkiego ducha, poruszając ukryte w nim tajemnice.

Program artysty, czczącego i wielbiącego całą naturę bez jakichkolwiek ograniczeń i selekcjonowania na motywy mniej bądź bardziej szlachetne, skierowany został nie tylko przeciwko estetyce neoromantycznej, ale i wszelkiemu realizmowi w sztuce: "Nasi symfonicy – mówił – nie zwracają należytej uwagi na piękno pór roku. Studiują przyrodę w dziełach, w których przybiera ona nieprzyjemną sztuczną postać – skały są z masy papierowej, a liście z pomalowanej gazy".

Wyrazem odejścia od bezrefleksyjnego odzwierciedlania przyrody w stronę nastrojowego oddania jej piękna były esquisses symhoniques (szkice symfoniczne), zatytułowane Morze, których premierowe wykonanie 15 października 1905 roku spotkało się z brakiem zrozumienia zarówno ze strony publiczności jak i krytyków, na próżno doszukujących się podobieństwa z wcześniejszymi pracami artysty. "Wydaje mi się, że Debussy raczej chciał odczuwać, niżeli rzeczywiście głęboko odczuwał." – pisał jeden z nich, Pierre Lalo – „Po raz pierwszy słuchając malowniczego dzieła Debussy’go mam wrażenie, że znajduję się wobec reprodukcji natury, a nie wobec niej samej; reprodukcji cudownie wyrafinowanej, wyszukanej, zręcznej i pomysłowej, ale jednakże reprodukcji… Nie słyszę, nie widzę, nie czuję morza.”

C. Monet, Verengeville.

Artyście zarzucano, iż inspirował się on raczej tylko wspomnieniami i dziełami sztuki, takimi jak wystylizowany drzeworyt japońskiego malarza Hokusai, który – zgodnie z sugestią samego kompozytora – znalazł się na okładce partytury, a nie faktycznymi obrazami morza. W istocie odbiorcy tego dzieła byli równie bezradni, co wobec wcześniejszych utworów Debussy’ego, a przyczyną nieporozumień była oryginalność twórcy, który unikał pozostania wiernym jednemu, ustalonemu językowi wyrazu i głosił "nieodpartą konieczność odradzania się" z każdym kolejnym utworem…

Tak jak dla Moneta, wędrującego bez znużenia ze sztalugami po surowym wybrzeżu północnej Francji, pełnej jasnego światła, niespokojnych fal oraz stale zmieniających się wiatru i pogody, tak i dla Debussy’ego, morze stanowiło nieustanne źródło fascynacji, roztaczając przed nim "wszelkie odcienie swoich uroków". Nieraz wałęsał się przez całe dnie po plaży, wydmach i klifach, zawieszonych nad wodą, ubolewając, iż „ludzie nie potrafią dostatecznie uszanować morza”, a przecież "jedynie natura potrafi przywrócić nam siły". Swoje siły odzyskiwał w Bichain, do którego podróżował wraz z żoną, Lily, i gdzie ostatecznie skrystalizował się artystyczny zamysł „szkiców symfonicznych” o morzu.

Letnie upalne miesiące, spędzone w 1903 roku z Lily, ustąpiły w następnych latach dłuższym eskapadom z nową towarzyszką życia – Emmą Bardac, która obdarzyła go upragnionym potomkiem – córeczką, pieszczotliwie nazywaną Chouchou. W lipcu 1904 roku para wyruszyła na wyspę Jersey oraz do Eastburne, położonego na południowym wybrzeżu Anglii, gdzie Debussy narzekał na "zbyt wiele przeciągów i za dużo muzyki". Osobista wolta, problemy uczuciowe i dramatyczne wydarzenia, jakie ich skutkiem nastąpiły (rozbicie wieloletniego małżeństwa Emmy, próba samobójcza, podjęta przez zrozpaczoną Lily), nie znalazły żadnego śladu w marynistycznej fantazji artysty, którego zewnętrzny spokój i determinacja w tym okresie zdumiewały nawet najbliższych przyjaciół. Henri Malherbe napisał kilka lat później, że Debussy „ma coś z maga, który zbłądził omyłkowo w nasze czasy (…) zasklepił się w swej śmiertelnej cielesnej powłoce, królestwie rządzonym prawami najczystszych emocji…”.

"Bywały morza o piękności tak rzadkiej, że na ich widok radość moja rosła jeszcze od niespodzianki." – relacjonuje z zachwytem narrator, odwiedzający na kartach "W cieniu zakwitających dziewcząt” Marcela Prousta, nadmorski kurort Balbec – "Mocą jakiego przywileju, raczej ten ranek niż inny, uchylone okno odsłaniało moim zachwyconym oczom nimfę Glaukonome, której leniwa i miękko oddychająca uroda miała przejrzystość mglistego szmaragdu, pozwalającego oku oglądać przypływ ważkich elementów, które go barwiły? Niby owe boginie, które rzeźbiarz wyłania z bloku nie racząc go ociosać, pozwalała z omdlałym uśmiechem igrać słońcu w niewidzialnej mgle, będącej jedynie pustą przestrzenią dookoła jej przejrzystej powierzchni, bardziej przez to zgęszczonej i przejmującej. Tak, w swoim jedynym kolorze, morze zapraszało nas na przejażdżkę po owych pospolitych i ziemnych drogach, skąd (…) mieliśmy widzieć przez cały dzień, i nigdy go nie dosięgając, chłód jego miękkiego pulsowania".

C. Monet, Widok na morze.

Debussy, przeżywający na otoczonej falami Jersey swój płomienny romans z Emmą, doświadcza morze w jego kolejnych, następujących po sobie, chwilowych odsłonach, nie mniej głęboko niż literacki bohater Prousta, i równie intensywnie, co Monet, ustawicznie wędrujący po okolicach Varengeville, Pourville i Etretat, gdzie, w słońce czy mróz, z uporem powraca do tych samych motywów skał i nadmorskich klifów.

Kolejne części Morza są ewokacją wrażeń najsubtelniejszych i najdelikatniejszych, którym słuchacz ulega bez najmniejszych zastrzeżeń i najdrobniejszego oporu, pozwalając się łagodnie prowadzić muzycznej frazie aż do całkowitego poddania się sugestywnemu przepływowi. W pierwszej części, opatrzonej nagłówkiem De l’aube a midi sur la mer (Od świtu do południa na morzu) słyszymy drobne fale rozleniwionego nocą morza, ponad którym powoli unosi się słońce. Senny obraz stopniowo rozjaśnia się światłem, by już w następnej odsłonie, zatytułowanej Jeu de vagues (Gra fal), dać wyraz zachwycającemu widowisku przyrody, której głosy zdają się nas z wszystkich stron przenikać. Kulminacja następuje w trzeciej odsłonie Dialogue du vent et de la mer (Rozmowa wiatru z morzem), która jest konwersacją dwóch równoprawnych żywiołów, prowadzoną raz gwałtownie i dramatycznie, to znów zamierającą w długich interwałach ciszy, przerywanej tylko pluskiem fal.

Przez cały czas poddajemy się czarownemu klimatowi morza, które jest jednocześnie namiętne i subtelne, burzliwe i wyrafinowane, i którego fale – oddajmy ponownie głos Proustowi - "wycięte ze szlifowanego miejscami przejrzystego szmaragdu, ze spokojną gwałtownością i lwim zmarszczeniem dawały się przewalać wielkim płaszczyznom, na których słońce kładło swój uśmiech bez twarzy".

Debussy (Vinteuil) i Monet (Elstir) przewijają się na kartach powieści Prousta, w której ulotne słowo literackie miesza się z dawno minionymi obrazami, nieuchwytnymi dźwiękami i zapachami; subtelnymi reminiscencjami belle epoque, w której każda z tych nieobecnych już postaci stworzyła odrębny, niepowtarzalny wszechświat. I choć świat ten, niczym spieniona fala, przeminął wraz z ich odejściem, to przecież nadal trwa w nas samych, tak jak trwa i faluje samo morze: "Bo żadne z owych mórz nie trwało dłużej niż jeden dzień. Nazajutrz było już inne, czasem podobne do tamtego. Ale nie było nigdy dwa razy jednakie"…

Andrzej Osiński