Prawdziwi Ukraińcy są przyjaźni, serdeczni i uczynni

polskieradio.pl
Izabella Mazurek 15.06.2012

Szósty dzień, czwarte miasto i trzeci środek lokomocji. Najciekawszy, bo autobus z Charkowa do Doniecka.

Trzeba przyznać, że to wyzwanie ekstremalne, gdyż sam pojazd, jeśli nie w moim wieku, to tylko trochę młodszy, a ja jestem dzieckiem polskiego października. Na oponach z trudnością można było znaleźć ślad niegdysiejszego bieżnika, lecz nikogo to nie zrażało.
Smród nie do opisania, smród wsiąkniętego w siedzenia, oparcia i firanki potu i brudu. Lepić się wszyscy zaczęli jeszcze zanim ruszyliśmy.
W środku temperatura bliska pięćdziesięciu stopniom, a z nawiewów atakowało powietrze jeszcze bardziej gorące. Zza szyb przyjemnie dogrzewało słońce. Osiem godzin, na szczęście z postojami, które były wybawieniem, gdyż na zewnątrz przy temperaturze 35 stopni, człowiek czuł się jakby chłodziła go orzeźwiająca bryza.
Nic to. Najważniejsi byli ludzie. Nie ci, których spotykałem w samolotach i na dworcach lotniczych. Nie szemrani biznesmeni ze złotymi zegarkach na rękach i łańcuchach na szyjach ze swymi plastikowymi lalkami w wyszywanych złotą nitką tenisówkach. Prawdziwi ludzie Ukrainy. Przyjaźni, serdeczni, uczynni. Prawdziwą furorę robią odświeżające chusteczki, które rozdaję. Są wilgotne i pachną. Chyba więc jestem swój.
Obok krzepki staruszek, o nadgarstku grubszym niż mój biceps, zajmujący oprócz swego, jeszcze 1/3 mojego siedzenia, bo wagi był słusznej. To Wiktor, przed 35 laty republikański mistrz wagi średniej w boksie. Trochę przytył od tego czasu. Jechał z matką, drobniutką babuleńką, którą opiekował się jak skarbem. Pamięta Kozienice, był tam kiedyś z drużyną i znokautował jakiegoś Polaka. Był mańkutem i miał jak to mówił – charoszyj udar.
Z przodu Bohdan, drobny przedsiębiorca z Artiemiwska, dla którego obecny zawód sprzedawcy komputerowego jest dwudziestym od czasów uzyskania niepodległości, za nami Igor, student z Kijowa i Natalia, fryzjerka z Charkowa. Wszyscy zajęci swoimi sprawami, gdzie im tam Euro w głowie. To nie dla nas – mówili. To dla tych, którzy mają pieniądze. Tylko z samego końca przygląda się im dwóch chłopaków w piłkarskich koszulkach, jeden w argentyńskiej, drugi w brazylijskiej, ale nic nie mówią.
Nie wiedzieć kiedy, z królestwa Ołeksandra Jarosławskiego znalazłem się we władztwie Renata Achmetowa, ale za oknem nic się nie zmieniło. Bezkresne pola obsiane kukurydzą i słonecznikami, we wsiach urocze cerkiewki o kopułach widocznych z kilku kilometrów, na pastwiskach kozy i krowy. To inny świat o czym rozmawia się na postojach przy papierosach i lodach – najlepszych na świecie. Jak ten autobus codziennie pokonuje trasę z Charkowa do Doniecka i z powrotem - nie mam pojęcia. Jak sprzedają bilety, raz z numerowanymi miejscami, a raz bez i ludzie się dogadują - to kolejna tajemnica. Jak to wytrzymują – nie wiem, ale wiem, że ta podróż to świetna lekcja pokory. Dla mnie oczywiście.
Dzisiaj na stadionie nikogo z nich nie zobaczę.

sortuj
liczba komentarzy: 0
    Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!