Polskie Radio

Rozmowa dnia: Michał Oleszczyk

Ostatnia aktualizacja: 23.02.2015 08:15
Audio
  • Michał Oleszczyk, krytyk filmowy, dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Gdyni o Oscarze dla "Idy" (Sygnały dnia/Jedynka)

Krzysztof Grzesiowski: Michał Oleszczyk, krytyk filmowy i dyrektor festiwalu filmów w Gdyni. Witamy, panie Michale, dzień dobry.

Michał Oleszczyk: Dzień dobry, witam.

K.G.: Przede wszystkim mamy szacunek dla tych wszystkich naszych gości, którzy zdecydowali się przyjść o tej porze do radia, będąc po...

M.O.: Nieprzespanej nocy, tak, zdecydowanie.

K.G.: ...po nieprzespanej nocy. 87. gala oscarowa już za nami, polski film, w jednej z ról głównych, czyli Ida, najlepszy film nieanglojęzyczny. Wydarzenie epokowe, nie bójmy się tego słowa, tego jeszcze nie było, więc można takiego sformułowania użyć na potrzeby tej naszej rozmowy. No ale bądźmy szczerzy, nie bądźmy tacy polskocentryczni, że tak powiem, bo wydarzyły się różne inne rzeczy i różne inne firmy, i różni inni aktorzy otrzymali także nagrody. Zatem zanim jeszcze o Idzie słówko, Birdman – pan podobno nie przepada za tym filmem jako najlepszym filmem.

M.O.: No, akurat za tym filmem rzeczywiście nie przepadam. Jakoś bardzo jestem wielkim fanem Clinta Eastwooda i uważam, że on przez te lata, ponad cztery dekady, pamiętajmy, że on ma ponad 80 lat, wyrósł na jednego z dojrzalszych reżyserów amerykańskich. Ja bardzo lubię ten film Snajper i tak miałem może cichą nadzieję, że ten sędziwy reżyser po raz trzeci zostanie doceniony. Ale tak się nie stało. Za Birdmanem rzeczywiście nie przepadam, ale myślę, że ta noc jednak należała do Idy, przynajmniej dla nas, bo rzeczywiście tak jak pan powiedział, to jest wydarzenie bezprecedensowe, wydarzenie, na które myślę wszyscy czekaliśmy. Nawet jeżeli nie jesteśmy wielkimi fanami kina, to polskie filmy zbliżały się do tych Oscarów, tych nominacji było do tej pory bodajże 8 czy 9 na przestrzeni całej historii tej nagrody i oto stało się, oto rzeczywiście polski film został uznany za najlepszy. I to jest wielkie osiągnięcie, a jednocześnie, powiedziałbym, kulminacja ostatnich 10 lat, kiedy polska kinematografia rzeczywiście zaczęła się zmieniać, także za sprawą powołania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, który zaczął dofinansowywać filmy. To jest sygnał zmian i myślę też nadzieja na przyszłość, bo pamiętajmy też o nominacjach polskich, które były w innych kategoriach. To był bardzo polski rok na Oscarach.

K.G.: Zazwyczaj bywa tak, że film, który jest laureatem różnych nagród, bo przecież Ida to nie tylko Oscar, ale i wcześniej nagrody zdobyte...

M.O.: Także w Gdyni, pierwsza nagroda, jaką otrzymał...

K.G.: ...właśnie, w Europie, chciałem powiedzieć. To się przekłada na liczbę widzów, prawda?

M.O.: Tak, oczywiście.

K.G.: Ale z Idą to tak nie do końca zdaje się jest.

M.O.: No, Ida miała, powiedziałbym, dobry, nierewelacyjny wynik w polskich kinach i zainteresowanie tym filmem wzrosło ponownie, kiedy pojawiły się te rzeczywiście oscarowe wieści o nominacjach, natomiast trzeba podkreślić, że jeżeli chodzi o zagraniczną dystrybucję, to to jest największy hit polskiego kina od dwóch dekad, to znaczy od trylogii Kieślowskiego Trzy kolory. We Francji film miał absolutnie rekordową ilość widzów, jak na film zagraniczny, także w Stanach miał fantastyczną publiczność. Pamiętajmy, że mówimy o polskim, czarno–białym filmie jednak ani jakby nierozrywkowym, tylko kontemplacyjnym, poważnym, który miał najlepszy wynik finansowy, także pod tym względem w wielu krajach. I ja jako też dyrektor Gdyni, ale jako krytyk jeżdżący po różnych festiwalach na świecie, muszę powiedzieć, że Ida jest czymś w zasadzie urastającym do rangi fenomenu, dlatego że gdziekolwiek się nie pojawię, gdziekolwiek nie powiem, że jestem z Polski, to to jest pierwsze skojarzenie Ida, i kinomani i krytycy w zasadzie prawie jednomyślnie tym filmem są zachwyceni. I myślę, że ten film i ta nagroda, i ten moment mają szansę zmienić bardzo dużo dla polskiego kina, bo przede wszystkim umieszczają je na mapie w sposób, w jakim ono chyba nie było obecne od lat 50., 60., od „szkoły polskiej”.

K.G.: A pozostając jeszcze między Odrą a Bugiem, za trudny, zbyt skomplikowany, budzący emocje, może nie zawsze idące w tę stronę, w którą szli autorzy tego filmu? Jak to jest? Jak pan sądzi?

M.O.: Myślę, że jednak forma tego filmu jest dosyć wymagająca, to znaczy to jest film, który formalnie jest w zasadzie niemal eksperymentem. Mówimy o filmie zrealizowanym na bardzo wąskiej taśmie, w czerni i bieli, z bardzo niewielką ilością dialogów. Stawia to pewne wyzwanie przed widzem. Natomiast oczywiście później... to ciekawe, że te kontrowersje światopoglądowe pojawiły się znacznie później, nie tyle po premierze, co właśnie po tych nominacjach oscarowych. One pewnie też odegrały jakąś rolę, ale kontrowersje towarzyszą wielu filmach, w Stanach są wielkie kontrowersje wokół filmu Selma na przykład, no i to jest normalne. Natomiast tutaj myślę, że ta forma mogła część widzów zrazić tudzież postawić pewną poprzeczkę. Ale myślę, że zwłaszcza teraz, po tej nagrodzie, nawet ci widzowie, którzy troszkę się obawiali tego filmu, chętnie po niego sięgną.

Daniel Wydrych: To jeszcze przez moment do tej bieli i czerni, bo warto wspomnieć o tej kolejnej nominacji dla Idy. Oscara nie było, ale to trzeba przyznać, bo pamiętam takie słowa Sławomira Idziaka, który był nominowany kiedyś za film Helikopter w ogniu, zdjęcia polski operator, ale amerykański film. On powiedział kiedyś coś takiego, że Amerykanie nie po to szkolą swoich operatorów, żeby innym spoza Ameryki dawać Oscary właśnie w takich kategoriach technicznych. Sama nominacja to ogromny sukces.

M.O.: Sama nominacja jest ogromnym sukcesem, oczywiście. Pamiętajmy, że bardzo rzadko się zdarza, żeby film właśnie z tej kategorii filmu zagranicznego był nominowany w tej kategorii. Jeszcze rzadziej się zdarza, żeby wygrywał, z moim wyliczeń wynikało, że chyba ostatni raz 40 lat temu coś takiego się stało przy Szeptach i krzykach Bergmana. Więc tak, tak, oczywiście, i to ciekawe zresztą, bo Łukasz Żal nakręcił też zdjęcia do filmu Joanna Anety Kopacz, który z kolei był nominowany w kategorii krótkometrażowego dokumentu. Polscy operatorzy od lat są cenieni i przede wszystkim mówi się o nich, że są często pełnoprawnymi współtwórcami filmu, że nie są tylko rzemieślnikami, którzy wykonują pewne polecenia od A do Z, tylko że wnoszą pewną dodatkową jakość i współpracują z reżyserem w sposób bardzo twórczy. I myślę, że Łukasz Żal i Ryszard Lenczewski otrzymają dużo propozycji z Hollywood obecnie.

K.G.: 87. gala, powiedziałem na początku. Kiedy właściwie tak się stało, panie Michale, że nagle cały świat zaczął oglądać oscarowe gale? Bo przecież kiedyś gdzieś tam u prapoczątków to była impreza, no nie oszukujmy się, raczej lokalna, o charakterze lokalnym.

M.O.: Lokalna, przede wszystkim środowiskowa. Pod koniec lat 20., kiedy po prostu przemysł filmowy w Stanach, ta branża filmowa postanowiła... wymyśliła nagrody dla samych siebie tak naprawdę po to, żeby podnieść troszeczkę prestiż tego biznesu, który wówczas takiego kulturowego prestiżu bynajmniej nie miał. Kiedy zaczął cały świat oglądać... No, tutaj z kolei rolę odegrała telewizja, pierwsze transmisje tej...

K.G.: Postęp technologiczny i tak dalej.

M.O.: ...pierwsze transmisje tej gali i uczynienie z gali widowiska, no bo ktokolwiek nie przespał także dzisiejszej nocy, wie, że te gale to nie tylko nagrody, ale też ogromne widowiska i szansa zobaczenia dziesiątek, jeśli nie setek aktorów, aktorek hollywoodzkich w jednym miejscu. To też jest rewia mody przecież, bo wszyscy uwielbiamy komentować tudzież czytać komentarze na temat najlepszych, najgorszych strojów. Więc jest to widowisko i oczywiście jego rola wzrosła wraz z telewizją. Co ciekawe, w ostatnich kilku latach popularność, oglądalność Oscarów troszeczkę maleje i producenci zadają sobie to pytanie, jaka będzie przyszłość, czy rzeczywiście ta formuła w pewnym momencie się nie wyczerpie. Na razie, jak widzimy, ma się dobrze, widowisko było przednie. Myślę, że wszyscy byli zaskoczeni tym, jak Lady Gaga zaśpiewała wiązankę piosenek z musicalu Dźwięki muzyki. Więc było co oglądać, a dla nas oczywiście jeszcze te dodatkowe akcenty polskie, włącznie z tym największym, były dużą radością.

D.W.: A jak pan ocenia prowadzącego? Bo to zawsze wzbudza emocje, Patrick Harris.

M.O.: Patric Harris jest profesjonalistą broadwayowskim przede wszystkim, to jest absolutnie w każdym calu mistrz sceny, estrady, ale myślę, że nadal, i to też przyjaciele, z którymi oglądałem tę galę, powiedzieli, że Billy Crystal pozostaje tym niedoścignionym prowadzącym i myślę, że ilekroć on będzie wracał, on się zarzekał, że nie, ale to będzie witany z tą samą radością, bo on wymyślił pewien typ prowadzenia tej gali, który jest nie do podrobienia. Patrick Harris był świetny, ale jednak nie jest Billym Crystalem.

D.W.: Patrick Harris, to niezorientowanym wyjaśnijmy, że w Polsce jest znany z takiego serialu komediowego Jak poznałem wasza matkę.

M.O.: Tak.

K.G.: A jakie są konsekwencje otrzymania Oscara dla twórców nagrodzonego filmu?

M.O.: No, konsekwencjami jest przede wszystkim...

K.G.: Bo nawet zostawmy Hollywood, bo oni tam się rządzą swoimi prawami, ale jaki jest skądś z zewnątrz, tak jak dla twórcy naszego filmu?

M.O.: Konsekwencjami... Przede wszystkim konsekwencje są takie, że taki twórca może liczyć na propozycje z samego Hollywood pracy tam. Są twórcy, którzy w ten sposób przebili się do Hollywood, tak że rzeczywiście zostali dostrzeżeni w kategorii filmu zagranicznego, a potem zaczęli realizować tam film. Paweł Pawlikowski w wywiadach mówi dosyć wyraźnie, że on nie jest tym zainteresowany, że jakby ten jego powrót do Polski jest przynajmniej na razie czymś trwałym i chce tutaj robić filmy i tutaj pracować. Nas to, oczywiście, bardzo cieszy, ale kto wie, jak te losy się potoczą. Najkrócej powiem, że Oscar za film zagraniczny daje w rękę właśnie twórcy nieanglojęzycznego taki glejt wiarygodności i tego, że pojawią się zdecydowanie propozycje dla Pawła Pawlikowskiego, żeby pracował tam. I zobaczymy, kto wie, być może kiedyś Paweł Pawlikowski wyreżyseruje dużą hollywoodzką produkcję albo nowego Bonda, co by było ciekawe ze względu też na jego brytyjskie tutaj afiliacje. Ale to są tylko i wyłącznie spekulacje, na ten moment myślę, że naprawdę należy się cieszyć przede wszystkim z tego, że ta nagroda zwraca uwagę na naszą kinematografię, bardzo mocno ją umieszcza na mapie, jednocześnie wieńczy dziesięciolecie działania Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, bo tak trochę jest, że... no, przypomnijmy sobie sytuację sprzed 10 lat, kiedy frekwencja na polskich filmach była bardzo niska, one były jednak utożsamiane ze słabą jakością. W zeszłym roku co czwarty bilet sprzedawany w Polsce jest na film polski. To jest naprawdę ogromna zmiana, jeżeli przeskoczymy sobie w myśli tych 10 lat. A teraz jeszcze Oscar, nagroda w Berlinie dla Szumowskiej za film Ciało. Myślę, że jesteśmy w dobrym momencie, ale ważne, żeby tego nie zmarnować i żeby mądrze teraz pracować nad utrzymaniem tego wizerunku i nad nawiązywaniem jak największej ilości współpracy międzynarodowych.

K.G.: Ciekawe, jaki będzie przyszły rok 2016, który z polskich filmów będzie typowany do tego (...)

M.O.: Być może Ciało Szumowskiej, ale już słyszę o kolejnych tytułach, które są kończone i brzmią ciekawie, więc oczywiście dla mnie, podkreślam, jest też radością, że te filmy mają swoje premiery w Gdyni, i jest coś naprawdę pięknego i symbolicznego w tym, że Ida zaczęła ten swój pochód właśnie od Gdyni, bo pierwszą nagrodą, jaką film otrzymał, już ponad 1,5 roku temu, były właśnie Złote Lwy, po czym powolutku, kawałek po kawałku do tego Oscara rzeczywiście się to udało zdobyć, więc bardzo wielka radość dla nas wszystkich.

D.W.: Mówiliśmy o wynikach oglądalności. W przypadku Idy pan zaskakuje tak dobry wynik Pięćdziesięciu twarzy Greya?

M.O.: No, tak to jest, wie pan co, to jest fenomen. Oczywiście, ostatnio dowiedziałem się nawet, że Pięćdziesiąt twarzy Greya w ten weekend, kiedy ten film wszedł, to był najlepszy wynik w historii polskiej dystrybucji od 89 roku. Czyli jakby wolna Polska czekała na ten film sado–maso. Jest to dosyć przygnębiające, ale seks zawsze się sprzedaje, a jeszcze opakowany w takiej właśnie formie soft porno typu 9,5 tygodnia od zawsze jest chodliwym towarem. No, myślę, że mimo wszystko nie powinniśmy tego naśladować.

K.G.: Ale pod względem liczby widzów, to na pewno Krzyżaków ani Potopu Pięćdziesiąt twarzy Greya, bo taki zdaje się jest tytuł, nie przebije.

M.O.: To też prawda.

K.G.: Czyli co, to teraz się będziemy cieszyć przez jakiś czas.

M.O.: Absolutnie tak, i myślę, że naprawdę wykorzystajmy ten moment też na radość, bo my mamy też oczywiście taką tendencję do tego, żeby zawsze patrzyć z jakąś nutą pesymizmu, że coś nie wyszło, że a, mogły być jeszcze te zdjęcia. Nie, cieszmy się z ogromnego sukcesu filmu polskiego i wyglądajmy kolejnych.

D.W.: No i czekamy na nowy film Wojciecha Smarzowskiego, bo on może namieszać.

M.O.: Wołyń, tak, absolutnie. I już też, oczywiście... już teraz zapraszam na festiwal, na którym się odbędzie zapewne premiera tego filmu, czyli we wrześniu, 40. edycja festiwalu w Gdyni.

K.G.: A tak swoją drogą miną lata i nagle ktoś stwierdzi: a może by tak tę Idę pokolorować.

M.O.: Kto wie, ale mam nadzieję, że tego nie dożyję.

K.G.: Michał Oleszczyk,  nasz gość, dziękujemy pięknie za spotkanie.

M.O.: Bardzo dziękuję.

(J.M.)