"(…) Ze sztabu połączyłem się z Karkoszką przebywającym w Pruszczu Gdańskim, który polecił, aby wszystko zabezpieczyć, bo Komitet Wojewódzki płonie. W mojej obecności telefonował ze sztabu do komendy ówczesny komendant MO w Gdyni, Józef Bejm, polecając, by na ulicy nie było ani jednego milicjanta. Z pytaniem o sytuację zadzwonił Józef Cyrankiewicz. Po tej rozmowie admirał Janczyszyn powiada: "Towarzyszu Malinowski, partii nie ma, ja przejmuję dowodzenie".
(…) Inaczej wyglądała sprawa Babiucha, który był za Gomułki kierownikiem wydziału organizacyjnego, przez niego przechodziły wszystkie informacje, był prawą ręką Kliszki. Myślałem, że krew mnie zaleje, gdy usłyszałem Babiucha mówiącego: "My, nowe kierownictwo". Gdy o tragedię grudniową chodzi, nie ma co kręcić, trzeba powiedzieć, że odpowiedzialny jest Kliszko. Warto jednak pamiętać, że decyzję podejmuje się w oparciu o posiadane informacje. Kliszce przekazywano informacje przesadzone, alarmujące, że w Stoczni rośnie wandalizm, kierownictwo pod groźbą utraty życia zmuszane jest do podporządkowania, że w skład komitetu strajkowego weszli kryminaliści. Inna sprawa, że gdy je prostowaliśmy, naszych argumentów nie przyjmował do wiadomości.
Dlaczego do krwawej tragedii doszło właśnie w Gdyni, która nie dała przecież żadnego powodu? Gdynia była niemile widziana jako dziecko, które urodziło się nie w tym ustroju. Miasto było zawsze w cieniu swojego dużego brata Gdańska. Projekt pięciomiasta, który usiłował wprowadzić w życie Tadeusz Bejm, było to nic innego, jak próba likwidacji Gdyni. Pamiętam zatroskanie Cyrankiewicza, który mówił, że zlikwidowanie granic miast nie wystarczy, bo ludność i tak będzie pamiętała, że to Gdynia.
Po wydarzeniach grudniowych skończyła się moja polityczna kariera. Nie chciałem rezygnować ze stanowiska I sekretarza Komitetu Miejskiego, uważałem bowiem, że będzie to równoznaczne z obciążeniem mnie winą, zostałem jednak zmuszony do rezygnacji. Minister Szopa zadecydował, że wysłany zostałem na Węgry jako attache ds. Żeglugi i Portów. Byłem tam pięć i pół roku."
(Źr. "Spotkania" nr 4, Lublin 1983)