Al Hamra to jedna z głównych ulic handlowych Bejrutu. Sklepy światowych marek kuszą tu promocjami na wystawach. Ale prawdziwa rewia mody następuje dopiero po zmroku. Gdy upał odpuszcza, kawiarnie, restauracje i puby zapełniają się tłumem Libańczyków. Młodzi chłopcy w modnych jeansach i koszulkach polo, a dziewczyny albo wyrozbierane, w letnich sukienkach i szortach albo w długich spódnicach i chustach, ale tylko tych najmodniejszych.
W tłumie „bejruckiej złotej młodzieży” giną nieliczni obecni na Hamrze żebracy. Młoda kobieta z trójką dzieci nie narzuca się. Słabym głosem prosi o pieniądze. Uciekła z Syrii, a jej mąż zginął w nalocie bombowym. Zatrzymała się na przedmieściach Bejrutu u dalekich krewnych. Nie ma pracy, może tylko żebrać. Bardzo niechętnie odpowiada na pytania. Sprawia wrażenie, jakby wstydziła się swojego wygnania.
Syryjskie rejestracje samochodów to w centrum Bejrutu codzienność. Czekając niedawno na mojego kierowcę, naliczyłem kilkanaście syryjskich aut. Niedaleko mojego hotelu codziennie stała stosunkowo nowa Toyota Landcruiser z Damaszku. Jej właściciel zapewne uciekł z Syrii, ale w Bejrucie udało mu się rozkręcić interes. Takich osób jest zresztą niemało. Niektóre syryjskie samochody śmiało mogłyby pokazać się w najdroższych dzielnicach Dubaju czy Nowego Jorku. Ale bogaci Syryjczycy, tak jak żebraczka z Hamry, też nie chcą rzucać się w oczy.
foto: IAR/Wojciech Cegielski
Libańczycy z kolei to naród bardzo gościnny. Wielu z nich ma krewnych w Syrii. Gdy krewni ci uciekają z domów, często pukają właśnie do libańskich domów. Ale po przeszło dwóch latach wojny, niektórym Libańczykom kończy się cierpliwość. Syryjscy krewni mieli u nich gościć kilka tygodni, a są już dwa lata. Nie pracują, nie zarabiają na utrzymanie domu.
Joseph, chrześcijanin ze wschodniej dzielnicy Bejrutu właśnie dowiedział się, że przyjeżdża do niego dalsza rodzina z Syrii. Ma poważny kłopot. Jego ojciec chce, by przyjąć Syryjczyków, a żona mówi „nie”. Narzeka, że i tak jest zmęczona obowiązkami, a z chwilą przyjęcia gości, nie będzie miała już ani chwili wytchnienia.
Są i radykałowie, tacy jak Nabil, taksówkarz, który wiózł mnie do syryjskiej ambasady. „Gdyby w Ameryce rządził George Bush, już dawno zrzuciłby bomby i byłoby po sprawie”.
Wojciech Cegielski z Bejrutu