Człowiek niepodobny do nikogo

Ostatnia aktualizacja: 26.12.2013 15:00
Jeśli przez trzy godziny widać i słychać na scenie tak ciemną i tak cierpką samotność Podsiekalnikowa – kto o zdrowych zmysłach będzie zamartwiać się tym, że Dominik Rybiałek nie jest podobny do nikogo?
Dominik Rybiałek
Dominik Rybiałek Foto: PAP/Maciej Kulczyński

Niewiele czasu potrzeba, by zobaczyć wyraźnie i pogodzić się, że Siemion Siemionowicz Podsiekalnikow nie przypomina nikogo. Wszystkiego trzy minuty, może pięć. A później, przez całe trzy godziny, już do końca wyreżyserowanego przez Jerzego Trelę "Samobójcy” Nikołaja Erdmana – dyplomu w krakowskiej PWST – ulga trwa, piękna i rzadko spotykana ulga bycia zwolnionym z pospolitego dziś musu snucia analogii, węszenia za podobieństwami.
Na początku jest środek nocy - wielkie szarości na małżeńskim łożu Podsiekalnikowów. Spod skołtunionych betów sypialnych kruchy człowieczek się wykopuje, niczym kret chudy, wyrywa ze snu żonę własną i przedziwną intonacją popa, co wstydzi się swego zawodzenia, cicho pyta o istotę życia, o sedno świata, o alfę i omegę. "Powiedz, czy nie zostało z obiadu nic z tej pasztetówki?”
Po niewielkiej chwili błyśnie świeca – i oto on na górze betów! Istotnie – chudy kret. Chłopczyk wygłodzony, mężczyzna jak laleczka. Jego wzruszające, zapałczane członki na kołdrze, jego kurza szyjka nad ramionami nie szerszymi niż ramiona marionetek w sycylijskich teatrzykach. Wreszcie dziwność z wszystkich jego dziwności najdziwniejsza – twarz bardzo dojrzała na czubku prawie dziecięcego ciała. Twarz spokojna jak u starców, którzy są już poza złudzeniami, wiecznie bladawa, o ciepłych rysach. Takie oblicze i łagodne, ogromne, szeroko otwarte oczy zwierzęcia, wypatrującego w powietrzu jasnych plam, choć przecież wie, że jasne plamy nigdy nie przyjdą. Słowem – bieda homunkulusa ulepionego, niczym mitologiczne stwory, z elementów, co aby spotkać się w jednym, nikłą szansę miały. Ale też bieda nieskora do żalenia się, łkania, brania ludzi i Boga na litość. Taki, mniej więcej taki jest grający Podsiekalnikowa maleńki, drobny student Dominik Rybiałek. Jakim cudem w tłumie studentów posągowych, wzorcowych, studentów "spod igły”, Jerzy Trela znalazł tę dziwność, tę nieuchwytność i ciągłą umkliwość, tę chwilowo wstrzymaną rozsypkę elementów?
Jedno pewne: po raz drugi Trela wystawia ze studentami w krakowskiej szkole "Samobójcę” i znów czyni to dlatego, chyba tylko dlatego, że wpada mu w ręce aktorska dziwaczność. Lata temu, chyba z dziesięć, pierwszym "ni to, ni sio” był Dariusz Toczek. I jak wtedy, tak i dziś wielka komedia Erdmana cudownie traci u Treli wszelką aktualność. Zwłaszcza aktualność nachalną. Jak wtedy Toczek, tak dziś Rybiałek nie jest podobny do nikogo, nie jest tak intensywnie, że chyba nawet samego siebie przypomina kiepsko.
Choć Podsiekalnikow nie ma pracy, choć dokumentnie nic mu w życiu nie wychodzi, nawet szalone rojenie, by dla rodziny ratowania nauczyć się gry na helikonie, nie ziszcza się – mały ten człowieczek bez żadnych właściwości i bez szans na szczęście nie odsyła na pierwsze strony naszych gazet, ani na drugie, trzecie, czwarte, piąte, ani nawet na ostatnie. Chociaż dookolny światek tandetnych indywiduów – jak werbel pusty pop, trywialnie papierowy literat, żałośnie płytki inteligent, prowincjonalne damy o zupełnie martwym, operetkowym saksapilu, jeszcze inne stwory odpustowe, identycznie zdewaluowane – chociaż światek ten pragnie na cokolwiek histerycznym wyznaniu Podsiekalnikowa, że się zastrzeli, ubić swój własny interes – o zapowiedzianej jego śmierci milczy każde radio naszych czasów, telewizyjne ekrany nie powtarzają ani jego twarzy, ani żadnej twarzy podobnej do jego twarzy. Podsiekalnikowa, tego Podsiekalnikowa – nie ma. Taki, jaki jest - zupełnie nie jest aktualny. I to – ludzkie Nic, dziwnie poza czasem, dziwną wiecznością naznaczone, niczym grzebyki z kości zwierzęcej, trwające w ziemi przez dziesiątki, może setki tysięcy lat – to Treli w zupełności wystarcza, by opowiedzieć o Podsiekalnikowa w istocie anonimowej, małej marności, o tym życiu za parę kopiejek lub za kęs wczorajszej pasztetówki, istnieniu, które gdzieś na tyłach oficjalnego, obojętnego świata, kurczowo trzyma się życia, mimo że nie ma już żadnych widoków na szczęście. Tak elegancko gardząc doraźnymi mocami „Samobójcy”, tak spokojnie nie wskazując palcem na gazetowe fotografie żadnego z naszych żyjących ziomków, by wskazać, którego z nich antenatem jest postać napisanego 84 lata temu Podsiekalnikowa – Trela nie czyni w sumie niczego ponad to, co dawno temu zrobił los.
Fantastyczny to był paradoks! Oto 84 lata temu fundamentalne zło ocala arcydzieło Erdmana przed stoczeniem się w bagno gorącej publicystyczności, w towot satyryczności, farsowości, banalnego kabaretu teatralnego! Rok 1930, sowiecka Rosja, "Samobójca” – "gorzka komedia, biczem dzielnej satyry karcąca ciemne czasy nepowskiego mieszczanina”, jak do dziś bają o niej prości czciciele nachalnego wikłania sztuki wszelkiej w sprawy życia za oknem – "Samobójca” jest już napisany, najlepsze teatry Moskwy, MChAT i scena Meyerholda, chcą dać prapremierę – i wtedy siły ciemne, których nie ma sensu nazywać, blokują wszystko, tak druk dzieła jak i prapremierę. Blokują wszystko i na długo, bardzo długo. Kurtyna prapremiery, wstrzymanej w 1930 roku, idzie w górę w roku 1982.
Tak, los był nadzwyczaj łaskawy – ciemności władzy ocaliły "Samobójcę” przed byciem tandetną ciemnością parzącej aktualności! Czekania narodu całego na prapremierę nie rozpalało pytanie "Co to będzie?! Ach! Cóż to będzie?!”. Nie puchła na mieście plotka. W sklepach, kawiarniach, biurach rozpalony do białości lud nie lepił niepoczytalnych pajęczyn analogii, podobieństwa oraz identyczności. Nie łechtał się niezdrowo lud, że oto nasz Józek, tak jest, drogi panie, szanowna pani, nasz Józek na scenie będzie jak żywy, i nasza Helena też, i w ogóle, proszę pana, aktorzy gadać będą jak my na co dzień! I o tym samym, co my gadamy po cichu, bo się lękamy – oni gadać będą głośno! I w ogóle pojmij, ciociu, pojmij, że to będzie na scenie kawał prawdziwego życia, portret dokładny, nas przedstawiający, może nawet lustro się tam przechadzać będzie, że tak powiem – twarzą swoją w stronę naszych twarzy odwrócone!...
Odwlekając prapremierę "Samobójcy” o ponad pół wieku – los pozwolił mu zaistnieć od razu jako komedia wielka, opowieść z planety, na której nie znają gazet. Bo w 1982 roku niby co i kogo obchodzić mogły stosunki międzyludzkie zamierzchłej epoki NEP-u? Nie wiem, czy Walentin Płuczek, reżyser spóźnionej prapremiery, zszedł na dno słów Erdmana. Jedno pewne – jest tam dno, potężne, tak potężne, że nie sposób nie zgodzić się z tymi, co "Samobójcę” ustawiają blisko "Rewizora” Mikołaja Gogola. Rzecz jasna - nie blisko "Rewizora” z czytanek szkolnych, bredzących o społecznej satyrze na carskich urzędników, a blisko "Rewizora” z wykładów Nabokova. Blisko tej Nabokova frazy o niepojętym artyzmie Gogola, o magii jego literatury, której: "nie interesuje oczywiście współczucie dla skrzywdzonych i poniżonych czy przeklinanie uprzywilejowanych. Odwołuje się ona do tajemniczej głębi duszy ludzkiej, gdzie cienie innych światów przesuwają się jak cienie bezimiennych bezszelestnych statków”.
Zdumiewający Podsiekalnikow fantastycznie dziwnego Dominika Rybiałka w istocie jest bezimienny, choć ma imię. Bardzo stara się być bezszelestny, choć przecież wie, że wszystko, co posiada, to jedynie garść słów i kraszone realnym mlaskaniem sny o kęsie pasztetówki. I jest mały, nie większy od sennie kolebiącego się cienia, co go gdzieś daleko, w innym świecie, choć wciąż na tym świecie, w komnacie innego domu przy innej ulicy, rzuca nocą na pluszowe kotary oświetlona złotą lampą marmurowa figurka chłopczyka, stojąca na rozpalonym kominku, między jajkiem Fabergé a zegarem o wskazówkach inkrustowanych macicą perłową. Jeśli przez trzy godziny widać i słychać na scenie tak ciemną i tak cierpką samotność Podsiekalnikowa – kto o zdrowych zmysłach będzie zamartwiać się tym, że Dominik Rybiałek nie jest podobny do nikogo?

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: TEATR
Czytaj także

Człowiek patrzący na ścianę

Ostatnia aktualizacja: 03.12.2013 16:07
Wacław Niżyński. Jutro znów się urodzi i zgubi go to kolejny raz. Jutro ktoś znów trąci palcem klawisz "Światło". Więc on podniesie głowę. Znów. I spojrzy na ścianę.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Sto par miękkich butów

Ostatnia aktualizacja: 11.12.2013 13:21
W 1938 ludzie szli przez Wielopole, taszcząc pakunki lub tylko samych siebie. Mieli ufność, że to ma sens. Na jąkającym się filmie Teitelbauma widać ich trupią nadzieję.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Dziewczynka o jasnych, prawie białych włosach

Ostatnia aktualizacja: 17.12.2013 15:26
O ile przesuwa się świat, kiedy w Teatrze Rozrywki w Chorzowie grane są Strzępki i Demirskiego Bardzo Dla Ojczyzny Ważne opowiastki z grubej krypty? O ile i w którą stronę?
rozwiń zwiń