Plecy Pernilli Östergren

Ostatnia aktualizacja: 06.04.2018 20:27
Balkon Królewskiego Teatru Dramatycznego w Sztokholmie jest ponoć nawiedzony. Bywają noce, kiedy zjawia się tam duch Harriet Bosse, ukochanej aktorki Augusta Strindberga. Trzeba tylko się nie lękać i wytężyć wzrok. 
zdj. ilustracyjne
zdj. ilustracyjneFoto: shutterstock.com

RANIEWSKA: Patrzajcie: mama nieboszczka idzie sadem... w białej sukni! To ona.
Antoni Czechow „Wiśniowy sad”

„Czy Agda byłaby tak uprzejma i przygotowała mi śniadanie?”, zapyta Izaak Borg, kiedy już pedantycznie odłoży wieczne pióro na blat pokryty cudownymi rzeczami w idealnym porządku, którym Borg co świt pociesza swą kruszejącą pamięć.

Tak 16 kwietnia rozpocznie się zmierzch w niegdysiejszej fabryce Oskara Schindlera – w jednej na kino przemienionej sali Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie. Będzie to drugi dzień pięciodniowego przeglądu filmowego „Bergman 100: retrospektywa”, ułożonego na jubileusz setnej rocznicy urodzin Ingmara Bergmana. W różnych miejscach Krakowa – różne jego obrazy. „Wakacje z Moniką”, „Siódma pieczęć”, „Persona”, „Sonata jesienna” i 16 kwietnia – „Tam, gdzie rosną poziomki”. Izaak Borg, wiekowy emerytowany profesor bakteriologii na Uniwersytecie w Sztokholmie, o poranku dnia, w którym ma wyruszyć w podróż do Lund na uroczysty jubileusz swego doktoratu, poprosi starą, psio wierną mu Agdę o śniadanie, a po chwili dorzuci niepokojące wyznanie. „Pojadę samochodem”.

Dlaczego? Przecież miał być samolot, skąd zatem ta nagła zmiana? Samoloty nie budzą w starym Borgu zaufania, nigdy nie budziły, lecz czy tyle starczy za całe wyjaśnienie? Jaki sens tkwi w wyborze samochodu? Jaki naprawdę lęk?

Przed prośbą o śniadanie, Borg kończy spisywanie męczącego snu, co trwał tuż przed świtem, ruchomego, niemego widma, które Bergman maluje - jak całą opowieść – czernią, bielą i wszystkimi gęstościami cienia. W śnie tym, z którego nie wszystko przywołam, Borg widzi siebie, jak idzie ulicami obcego miasta. Nie ma ludzi. Okna zalepione papierem, zabite deskami wystawy sklepów. Pustka doskonała. Nad zakładem zegarmistrzowskim – kolosalny zegar, lecz bez wskazówek, zegar niby biały oczodół. Znienacka - karawan dwukonny. Kołatki kopyt - jedyne dźwięki w pustce. Czarna karoca sunie statecznie, zahacza o latarnię, przechyla się, trumna pada na bruk i w szczelinie zjawia się biała dłoń trupa. Borg podchodzi blisko. Biała ręka zaciska się nagle na jego dłoni. W szczelinie pod wiekiem Borg widzi twarz trupa. Jest to jego twarz...

I znów pytania o sens. Co znaczą znaki senne? Co symbolizują? Ten zegar martwy, to w szczelinie pod wiekiem lustro jakby, to szczere zwierciadło – jak wyjaśnić? Czy Borg wybrał powolny samochód, by mieć czas na oswojenie z ciemnym snem-przepowiednią? Znów drążenie, dociekanie, cała ta racjonalna analityka, podbita żądaniem jasnych odpowiedzi, gdyż jasność przywraca spokój? Tak, bo cóż smakowitszego niż film uspokajający, czyli wyjaśniony, klarowny niczym laboratoryjny porządek pięknych rzeczy na biurku Borga!

Nie tylko sen tuż przed brzaskiem – Borg zapisuje wszystko. Zostały mu jedynie słowa i niewiele czasu. Jest w tym podobny do innego starca, wielkiego profesora medycyny Mikołaja Stiepanowicza, bohatera „Nieciekawej historii” Antoniego Czechowa. Identycznie gęsta samotność, podobnie mało czasu do finału i ta sama marna pociecha słów. Snuje więc Mikołaj Stiepanowicz opowieść o czasie przeszłym, dokonanym. A w epilogu, przez ukochaną swą podopieczną Katię zapytany o sens mrówczej aktywności, zwanej życiem, kuli ramiona, opuszcza ręce i kruchym głosem sączy jedyną prawdę, którą pojmuje: „Nie wiem...” Mówiąc o Czechowie, Bergman mówił o samotności. I, próbując musnąć sekret nieuchwytnej sztuki Czechowa, dodawał: „Ten jego sposób konstruowania opowieści, kiedy się wydaje, że żadnego konstruowania nie ma!”. „Tam, gdzie rosną poziomki” jest w istocie odmalowywanym przez Bergmana nieuchwytnym monologiem Borga, tak jak „Nieciekawa historia” to powtórzony przez Czechowa nieuchwytny monolog Mikołaja Stiepanowicza.

Opisywać wszystko, film cały, kadr po kadrze? Nie w tym rzecz. Niech wystarczy, że „Tam, gdzie rosną poziomki” - portret niespiesznej i z małymi przygodami podróży samochodem ze Sztokholmu do Lund - jest portretem podróży przez sny Borga, które dlań lepi z marnych resztek jego słabnąca pamięć. Na zewnątrz snu o martwym zegarze - czekały Borga kolejne sny. Czekał go seans nicowania realności widmami. Sen o nim dzisiejszym, starym, siedzącym na poziomkowej polanie obok domu dzieciństwa, gdzie zjawia się pierwsza jego miłość, kuzynka Sara, którą, próbując zlepić dwa odległe czasy, zapyta bezradnie: „Słyszysz mnie, kuzyneczko?”, i nie otrzyma odpowiedzi. Sen o tamtym, dawno zamarłym, odświętnym, rodzinnym obiedzie na cześć przygłuchego wuja, której to biesiadzie stary Borg przygląda się zza szyby w drzwiach jadalni. Sen o nim, dzisiejszym, zza drzew przyglądającym się odległej zdradzie jego żony, zmarłej lata temu. Sen o nim, starym, który w onirycznej klasie szkolnej płonnie próbuje zdać egzamin z medycyny i losu. I jeszcze sen o nim, siedemdziesięciosześcioletnim, który robi przerwę w podróży do Lund i odwiedza swą matkę, samotną w pustym domostwie, i patrzy znad jej ptasiego ramienia w otwarte pudło pamiątek rodzinnych – na dziecinne książki, na lalkę siostry, na lokomotywę, wreszcie na kieszonkowy zegarek po ojcu, albo nawet po dziadku, zegarek bez wskazówek... Nie, wizyta w pustym domostwie, rozmowa z matką, pudło z resztkami przeszłości - to nie sen, to rzeczywistość. Tak? Jakim cudem więc w realnych palcach matki - martwy zegarek z pierwszego snu Borga?...
Co, znów pytania? Kolejne drążenie, uparte łaknienie wyjaśnień, wyłuszczeń, wołanie o klarowne analizy, o jednoznaczne wyniki laboratoryjnych badań? I jak wiele tego mruku, dławiącego delikatność opowieści i żądającego racjonalnych wytycznych, przez cztery pozostałe wieczory snuć się będzie obok lub nad „Wakacjami z Moniką”, „Siódmą pieczęcią”, „Personą” i „Sonatą jesienną”?


W realnych palcach żyjącej matki Borga – zegarek bez wskazówek, całkiem jak ten w pierwszym śnie Borga. Przypomina się aforyzm Samuela Taylora Coleridge’a – niepokojące pytanie drobiazgu „Próba”. „Gdyby człowiek mógł we śnie przejść przez Raj i dostał kwiat na dowód, że jego dusza rzeczywiście tam była, i gdyby przebudziwszy się, dostrzegł kwiat w swej dłoni – ach, co wtedy?” Wtedy trzeba milczeć. Oszczędzić światu rzetelnych definicji „Raju” oraz „kwiatu”, a także oszczędzić mu analitycznego i ze wszech miar słusznego wyjaśnienia, że Raj ważny jest dla katolików, kwiat zaś – dla ogrodników. Przypomina się też powolne opowiadanie Gustawa Herlinga-Grudzińskiego „Cmentarz Południa”.

Wyznaje w nim bajarz: „To, co ja ci opowiedziałem, nie ma i nie może mieć rozwiązania, musi pozostać otwarte. Otwarte, powiedziałbym, na wszystkie strony, zależnie od wrażliwości i wyobraźni czytelników. W przeciwnym razie stałoby się kumulacją dziwacznych banałów”. I jeszcze: „Pozostaje w nim dalej coś, czego nie da się zdefiniować, coś nie skończonego, nie domkniętego na zawsze”. I dalej: „Zresztą, jeśli się dobrze zastanowić, większość zdarzeń w ludzkim życiu posiada tę właśnie cechę otwartości, niedomknięcia, wisi nad ludźmi bez żadnego rozwiązania”. A wcześniej, o tytułowym kawałku krajobrazu, oglądanym z daleka i w milczeniu: „Jaki był niezwykły na płaskowyżu nad przepaścią! Jak przemawiał teraz do mnie własnym językiem bez słów! Był zjawiskiem, które chciało pozostać zjawiskiem, wymykającym się miarom rzeczywistości”.

Nic więcej do dodania. Chyba tylko to, że cieszyłaby w Krakowie cisza obok pięciu wieczorów Bergmana. Cieszyłby brak kwadratowych pytań i prostokątnych odpowiedzi. I cieszyłaby milcząca obecność tych dwóch chwil Bergmana.
Balkon Królewskiego Teatru Dramatycznego w Sztokholmie jest ponoć nawiedzony. Bywają noce, kiedy zjawia się tam duch Harriet Bosse, ukochanej aktorki Augusta Strindberga. Trzeba tylko się nie lękać i wytężyć wzrok. Bergman nie miał złudzeń. Mawiał spokojnie: „To prawda. Widziałem ją”. I nie mówił nic więcej.

W marcu roku 1990, kiedy namalował już wszystkie swoje filmowe spowiedzi i nic nie zostało do dodania, zgodził się na trzy rozmowy z Olivierem Assayasem i Stigiem Björkmanem. Po ostatniej – pokazuje im zdjęcie młodziutkiej aktorki Pernilli Östergren. Wybrał ją do roli swojej matki w filmie, który stworzył na papierze, lecz którego już nie nakręci. Pernilla jest na tej fotografii uchwycona w tańcu. Bergman kilka razy ostrożnie przesuwa palec po wygięciu jej pleców. Nie mówi nic. Tak jak nic nie mówi Izaak Borg w ostatnim swoim śnie, kiedy stoi na brzegu zatoki jeziora a ojciec i matka, młodzi jak on wieki temu, delikatnym uśmiechem i ledwo widocznym kiwnięciem dłoni pozdrawiają go z drugiej strony wody, z tamtego brzegu.

Paweł Głowacki


Zobacz więcej na temat: felieton