Wenecja

Ostatnia aktualizacja: 23.12.2022 16:40
Jest miękka, ciepła, pastelowa. Gdy siada na pianistycznym taborecie, czyni to bez cienia lęku, że przymarznie i z czteronożną naroślą w miejscu strategicznym będzie zmuszona po świecie się błąkać, aż puszczą mrozy i śniegi zejdą z dachów.
Eskimoska kobieta
Eskimoska kobietaFoto: Shutterstock/sirtravelalot

Podoba mi się Joyce, który zdawał się nie zauważać, że wybuchła pierwsza wojna światowa.

Bogusław Schaeffer 

 

     Jesteśmy w Polsce – to jasne. Kiedy więc udamy się do teatru, by złowić odrobinę niecodziennej finezji w oglądzie świata, niechybnie wylądujemy na widowni polskiego teatru, w którym wybraną przez nas do obejrzenia sztukę inscenizował polski reżyser. Jeśli ów artysta jest twórcą młodym – a przecież graniczyłoby z cudem, gdyby nie był taki, albowiem dziś w Polsce nie tylko reżyserzy młodzi są młodzi, lecz także, a może zwłaszcza, reżyserzy pod sześćdziesiątkę są młodzi bardzo, szalenie progresywni i operujący wyobraźnią chłopięco-dziewczęcą – wtedy bez względu na to, jaki tekst wziął reżyser na warsztat, mamy pewność, że uczynił zeń zdarzenie bardzo, ale to bardzo, bardzo aktualne w swojej wymowie, dzieło dotyczące polskiego tu i teraz, ambitne oraz zatroskane o sprawy nasze, które nie idą najlepiej, kuleją, bidule, kuleją a nawet czołgają się. Wiadomo również, że panuje teraz w Polsce zima, zimą zaś jest zimno, a gdy jest zimno, człowiek pragnie się rozgrzać, ciepła łaknie. Z pragnieniem owym, zupełnie naturalnym przecież, wiąże się ten oto prosty zestaw pytań oczywistych i jasnych odpowiedzi. Jak się ogrzać? Na przykład - paląc w piecu. A czym palić w piecu? Najlepiej - czarnym złotem. Rzecz w tym – i jest to rzecz dla teatru niebezpieczna, wręcz zabójcza – w tym mianowicie, iż aktualnie są z czarnym złotem drobne, powiedzmy, nieporozumienia logistyczne. Jak rzekłby Jan Kochanowski: Jest czarne złoto, a jakoby go nie było. Ewentualnie: Nie ma go, a jakoby jest. Czyli - mamy temat palący.

      Wszystkie te dziecinne truizmy polskie komunikuję po to, by czytelnik zrozumiał: Pewnej mroźnej nocy brnąc do teatru przez metrowe zaspy i czoło stawiając lodowatym wichrom, nie mogłem być spokojny. Co tam zresztą spokój, bądź niepokój! Ja w drodze do teatru byłem do cna przerażony własną pewnością, że pokażą mi na scenie ambitną interwencję węglową! Byłem tego pewien, gdyż w tytule spektaklu, na który zmierzałem, widniało prowokacyjne dla Polaków, aktualnie próbujących rozpalić w piecach, imię lodowego plemienia: "Eskimosi". A dziś u nas niby który z szanujących się reżyserskich młodzieńców pod sześćdziesiątkę nie wykorzysta na scenie aż tak znakomitej szansy bycia na czasie, czyli na fali?! Na domiar szczęścia – na fali oraz z goryczkowatą ironią, gdyż jest tam w tytule jeszcze słówko fundamentalnie biblijne!

     Cóż, płonne było moje przerażenie. W środku zimy Teatr KTO pokazał "Audiencję III, czyli Raj Eskimosów" Bogusława Schaeffera – i mróz oraz śniegi zostały za drzwiami! Tak samo Polska! Szczerze? Myślałem, że śnię. Oto wchodzi na scenę bohater – i nie jest oszroniony, a uszy ma rumiane niczym w lipcu na Krecie! Nie charczy, nie dygoce, nie sinieje, nie jest utopiony w cebulowo skomponowanej odzieży, nie posiada małej śniegowej zaspy na czole, nie człapie w walonkach pradziadka, który był z Napoleonem pod Moskwą, nie zwisają mu z dziurek nosa dorodne sople rozmiarów, mniej więcej, szabli starego dzika z Białowieży, oraz zjawieniu się bohatera nie towarzyszy świst lodowatego wichru, dobywający się z otwartych na oścież drzwi, których nie można zamknąć, gdyż zawiasy lód skuł na amen. Otóż – całkiem spokojnie można je tak otworzyć, jak i zamknąć. Kontrabasu – bohater nasz jest zawodowym muzykiem - nie pokrywa gołoledź i nie widnieje na nim kartka z prośbą o handel wymienny: "Oddam pajdkę suchego chleba za jeden kamyk węglowy! A koń – niech sobie radzi sam!". Smyczek też czuje się normalnie – ma pokojową temperaturę, miękkie włosie i lśni niczym w sierpniowym słońcu na plenerowym koncercie, powiedzmy w Lądku-Zdroju.

     Podobnie nienowocześnie, niewspółcześnie i nieambitnie sprawy mają się z bohaterką. Od stóp do czubka głowy w niczym nie przypomina ona lodowej figury, z której dałoby się wyrżnąć białe pustaki i na skwerze przed gmachem Sejmu zbudować z nich protestacyjne iglo, i nie dałoby się także tasakiem wyrąbać w niej przerębla, aby w cieniu gmachu Prezesa Rady Ministrów wędkę w przeręblu moczyć ostentacyjnie oraz bezowocnie, by fiaskiem tym uprzytomnić władzy odwieczną i potworną prawdę polskiego wędkarstwa: Gdy zimą węgla brak – w Solinie nie biorą nawet niedźwiedzie polarne! Nie, bohaterka nie trzeszczy, gdy do nie zasypanego śniegiem pianina idzie przez scenę, której nie trzeba było posypywać solą. Jest miękka, ciepła, pastelowa. Gdy siada na pianistycznym taborecie, czyni to bez cienia lęku, że przymarznie i z czteronożną naroślą w miejscu strategicznym będzie zmuszona po świecie się błąkać, aż puszczą mrozy i śniegi zejdą z dachów. Siada, ot, po prostu i, ot, po prostu gra, tak jak zupełnie zwyczajnie bohater gra na wiolonczeli, mimo że jedna struna pękła. Czy muszę dodawać, że pękła wcale nie z powodu węglowych kłopotów polskich zimą roku 2022, a tylko dlatego, że Schaeffer w swojej starej sztuce "Audiencja III, czyli Raj Eskimosów" najprawdopodobniej zdecydował, że ma się zerwać na początku? Najprawdopodobniej, bo w tym szaleństwie improwizacji teatralnej – niby jaką można mieć pewność, co było zamysłem, a co sekundową intuicją, przypadkiem, łutem szczęścia aktora?

     To przedostatnie retoryczne pytanie inaczej da się zapisać. Przez mniej więcej dwie godziny seansu nie było w Teatrze KTO ani doraźnej zimy, ani teraźniejszego mrozu, ani Polski aktualnej, ani kwestii dzisiejszej logistyki węglowej, a nie było, gdyż trwał – teatr. To znaczy zawrotna Schaeffera żonglerka iluzją, maskami i fantastycznymi zmyłkami, żonglerka naszkicowana… ile lat temu? 30? 40? Więcej? Dużo więcej? Tak, w teatrze był teatr, a nie publicystycznie, w skali jeden do jednego, przeniesiony na scenę ochłap litej rzeczywistości - dlatego myślałem, że śnię… I tutaj się zatrzymam. Tutaj, na planecie teatru Schaeffera, znienacka przypomnianego w KTO seansem skądinąd starym, trzeba raz jeszcze zacząć od spraw elementarnych. Nie od filozofii sztuki i muzyki, nie od konstruowania jakichś przewodników po estetycznych labiryntach autora, nie od przepastnych głębin. Nie. Przypomnienie sztuk Schaeffera – a kiedy w Polsce ostatni raz grano w teatrze jego finezję? – należy zacząć od płycizny, od fantastycznej płycizny commedii dell’arte, od wielkiej improwizowanej sztuki sztuczności, kiedy to z pół tysiąca lat temu w Wenecji, na placu miejskim był - plac miejski, zaś na rozstawionej na placu miejskim scenie – scena. Nigdy na odwrót. Nigdy żadnego pomieszania przestrzeni i tematów, nigdy żadnych banalnych pokazów lustrzanych odbić, żadnych litych kawałów życia prawdziwego, wciskanych w iluzję.

     W KTO - wiele nagle zmieniających się namiętności, wiele nicujących się rytmów, wiele skoków z nastroju w nastrój, z intonacji w intonację, z uczucia w uczucie. Miłość, zauroczenie, obojętność, bombastyczne wybuchy, smuteczki powłóczyste, sztubackie żarciki, szczypta złośliwości, pretensjonalna przemądrzałość… Frenetyczna gra tych masek i innych przebrań psychicznych. Maski, maski, tłum masek, a wszystkie przez bohaterkę i bohatera zmieniane jak na pstryknięcie. Że też Katarzyna Michalska i Marcel Wiercichowski – właśnie o nich mówię – nie pokaleczyli sobie twarzy iście Proteuszowymi, migotliwie improwizowanymi zmianami osobowości. Że też są jeszcze u nas aktorzy tacy, jak oni, dla których teatr to jedynie i aż czarodziejstwo gestu i głosu a nie cierpienie za miliony, choćby w smutnej sprawie węgla. Że też nad Wisłą wciąż jeszcze trzymają się przy życiu sceniczne seanse, które nic od nas nie chcą, nic, poza jednym. Chcą jedynie mojego i twojego zdumienia, że na kanwie gry wielu masek możliwe jest dziś śmiać się aż tak lekko, jak lekko rechotali ongiś Wenecjanie.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Pułkownik

Ostatnia aktualizacja: 10.12.2022 19:11
Teraz przede mną zatrzymany w kadrze i czasie starszy pan. Idzie ścieżką wśród sosen, widzę go od tyłu. Lekko opuszczona głowa, białe włosy pod ciemnym kapeluszem, znużone plecy, bardzo znużone, żadnych znamion lęku. Jest sam. Zupełnie.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Szczęśliwy wieczór

Ostatnia aktualizacja: 17.12.2022 18:15
Zwróciła zdania Szekspirowi, aby odpoczęły od doraźnych fanaberii kolejnych tymczasowych światów i znów były, czym są od zarania. Opowieścią o starej grze z losem w istnienie.
rozwiń zwiń