Sploty

Ostatnia aktualizacja: 24.03.2023 17:46
Cisza. Tak. Nitka cała wróciła na miejsce. Wirujący motek wolno zamiera. Jeszcze tylko kilka piruetów. W oknach za plecami nieruchomej Rani góry w śniegu. Jeszcze cztery obroty. Jeszcze trzy, dwa. Jeszcze jeden.
Francuskie Alpy w zimowej odsłonie
Francuskie Alpy w zimowej odsłonieFoto: Shutterstock.com / Studio Barcelona

     W starym rysunkowym filmie dla dzieci śniących cuda na jawie, zwinięty w wiklinowym koszu na środku handlowego placu muzykalny sznurek budzi się naraz przy pierwszych taktach ciemnej, falującej melodii. Siedzący po turecku blisko kosza fakir gra na klarnecie, zaś gapie nie mogą się nadziwić, widząc jak sznur podnosi własny czubek i w zgodzie z falowaniem ciemnych dźwięków – ruchem zakwefionych tancerek, kreślących brzuchami koła, wędruje w górę po powietrzu niczym po murze, wciąż wyżej i wyżej, i jeszcze dalej, po czym zmienia kierunek i już horyzontalnie sunie w którąś z czterech stron świata… Dokąd by dobrnął, gdyby fakir był artystą muzycznej nieskończoności? Nie chodzi o melodię bez końca, nie. Chodzi o rzadko spotykane nuty, dla których przestrzeń i czas nie grają roli, więc splatać się w nich mogą chwile odległe i najdalsze punkty świata. Gdyby to Hania Rani zagrała nad wiklinowym koszem 13 małych fortepianowych nieskończoności, 13 składających się na jej najświeższy albumu „On Giacometti” drobin – jak daleko zaszedłby muzykalny sznurek? Do Paryża lat trzydziestych, sześćdziesiątych i innych jeszcze? Do szwajcarskiej alpejskiej wioski Stampa w tej samej przeszłości, ale i teraz? Może także do Nowej Cricoteki w Krakowie, w środku kwietniowej Nocy Teatrów pięć lat temu? Do wielu miejsc innych? Do ilu przeszłych czasów?

     Gdy Rani gra pierwsze takty, jeszcze jej nie widać, a motek zaczyna się kręcić. Motek, tej nazwy używam, bo sznur lub sznurek – to słowa zbyt grube. Motek i nitka. Nitkowy motek. Motek nitki pamiętliwej – zaczyna się kręcić, gdy słychać pierwsze takty muzycznej drobiny pod tytułem „Allegra”, pierwszej z 13 małych nieskończoności albumu Rani. Koniec nitki opuszcza motek i sunie w stronę uchylonego okna, za którym góry całe w śniegu. Czy trzeba dodawać, że nitka jest niewidzialna? Jeszcze kilka nut – i nad krawędzią pianina, filmowanego od tyłu, zjawia się głowa Rani, grającej drobinę „Allegra”. Z grubsza tak zaczyna się czas splatania starych miejsc i chwil odległych.

Dokumentalistka Susanna Fanzun zamówiła u Rani muzykę do swego filmu o tajemnicach Alberto Giacomettiego, magika rzeźby i malarstwa, legendy modernizmu. Gdy 13 małych fortepianowych nieskończoności było gotowych, do wiekowej stodoły w Stampa, którą ojciec Giacomettiego, August, dawno temu przerobił na artystyczną pracownię i gdzie sam Alberto regularnie przez życie całe przyjeżdżał z Paryża, aby tworzyć gliniane portrety samotności, kazała Fanzun wnieść pianino i zaprosiła Rani, by właśnie tutaj, w pokoju wielu tajemnic, zagrała przed kamerą mniej więcej dwudziestominutowy wyimek swojej dla Giacomettiego skomponowanej opowieści, w której przestrzeń i czas nie grają roli, więc gdy jej słuchasz, możesz wędrować jednocześnie w różne strony, nie ruszając się z miejsca, całkiem jak idące postacie Giacomettiego.

     I gra Rani. Jej palce na klawiszach, tutaj, gdzie kiedyś… Motek się rozkręca, obudzona nitka wędruje dalej i dalej, cienka pamięć sunie do stareńkiej fotografii, zrobionej tutaj, w Stampa, siedemdziesiąt, osiemdziesiąt lat temu, kiedy palce Giacomettiego zamarły w kupce gliny na wiśniowym stole, między jabłkami, paczką papierosów, okularami i wazonem z uschłym bukietem… Gra Rani… Nitka naraz w Krakowie się zjawia, w Krakowie roku 2018, w Nowej Cricoteki, gdzie w jeszcze innych palcach inna gruda gliny, już na amen stwardniałej, leżała. Na złączonych dłoniach jak na poduszce aktorka trzymała głowę lalki stworzonej na obraz i podobieństwo rzeźb Giacomettiego, ukazujących wędrującego człowieka, ludzkie istnienie w drodze, dojmująco samotne, chropowate i cienkie, niczym kreska lub nitka odwijająca się z motka, istnienie tak cienkie, że nie do uwierzenia, iż wciąż jeszcze trwa. To był spektakl „Tod i Trauma”, przez Tomasza Kaczorowskiego wyreżyserowany wedle sztuki Włodzimierza Szturca, opowieści o powolnym, nieubłaganym znikaniu kresek… Palce Rani na klawiszach pianina w stodole w Stampa, za klawiszami zaś, trochę w górze – odkryte wnętrze pianina. Młoteczki pukające w struny, młoteczki dobywające z metalowych nitek melodię delikatną, falującą i jakby stłumioną, sunącą z wnętrza mgły bardzo gęstej… Teraz nitka uchyla drzwi paryskiej pracowni Giacomettiego, rue Hippolyte-Maindron 46 w dzielnicy Montparnasse. Jest rok 1961, rzeźbiarz, na kanwie istnienia i sztuki którego Rani skomponuje i zagra za lat pond 60 13 kawałków wieczności, rzeźbiarz ten i Samuel Beckett (znają się od dawien dawna) stoją nocą przy gipsowym drzewku, gołym prawie zupełnie. Na kresce gałęzi widać chyba tylko jeden liść. Drzewko jest kruche i cienkie jak wędrujące postacie Giacomettiego albo za lat mniej niż 60 - lalka w Nowej Cricotece. Kreskowe drzewko z pracowni niebawem stanie się na scenie Teatru Odeon gołym drzewkiem w kolejnej premierze „Czekając na Godota”, i dwie nitki człekokształtne, Vladimir i Estragon, będą się w jego cienkim cieniu łudzić, że lęk zniknie dzisiaj, najdalej jutro. Ale to – niebawem… Teraz Rani gra… A wtedy, tam, Giacometti i Beckett zostawiają drzewko bez opieki i wychodzą w noc, jak czynią od lat. Idą się napić do Cafe Flore, do le Select, do La Coupole lub do Le Dome. A o brzasku, tak nakazuje ich sędziwy, zacny obyczaj, odwiedzają niezawodny burdel Sfinks, bez wytchnienia otwarty na tyłach kolejowej stacji Montparnasse… Kamera Fanzun zawisa tuż nad pochyloną głową grającej Rani i naraz cała Rani jakby zwija się, na pozór zrzucając z siebie zbędne kawałki samej siebie, cała skrapla się w swojej kruchej szyi pod rozwichrzonymi motkami włosów prawie zupełnie jasnych, wręcz bladych, zostawiając z siebie dla świata jedynie to, co nieuchronne, tak jak w muzyce ocala tylko frazy graniczne, bez których trwałaby już wyłącznie cisza… Nitka Mnemosyne znów oto sunie przez Paryż, lecz w roku nieznanym, w epoce, kiedy Beckett i Giacometti, jeszcze nie dość blisko się znając, samotnie dochodzą do jednej pewności. Istnienie jest znikaniem, a sztuka jest istnieniem, zatem aby ocalić sedno istnienia - sztuka winna być sztuką rezygnacji z samej siebie, sztuką odrzucania wszystkiego, prawie wszystkiego, sztuką chudnięcia, sztuką kilku kresek i garści słów, bezlitosną sztuką bohatera noweli Franza Kafki „Głodomór” lub scenicznej opowieści Tadeusza Różewicza „Odejście Głodomora”. I rzeczywiście, rzeźby Giacomettiego zmieniać się będą w pustkę, tak jak pisanie Becketta – w ciszę… I ciszę słychać także teraz. Już tak. Palce zostawiają klawisze.

Cisza w Atelier Stampa w czasie naszym. Cisza jak w „Kwadracie” Becketta lub w ukazującej głowę rozpaczliwie krzyczącego mężczyzny rzeźbie Giacomettiego „Head on a Rod”, którą Beckett wybierze, by w roku 1965 ozdobiła okładkę jego cienkiej, kreskowej, milkliwej prozy „Wyobraźnia martwa wyobraźcie sobie”. Rani skończyła grać nieskończoność, obraca się przodem do kamery. Mocny blask w oknach za jej plecami zmienia w naszych oczach jej twarz w plaster cienia. Nitka wraca z dalekich ścieżek, opuszcza sploty miejsc i chwil, sploty, z którymi… Cóż mogłem zrobić? Mogłem jedynie naprędce dotknąć ich naskórków. To wszystko. Ale nie szkodzi. Jest płyta „On Giacometti”, jest filmowa impresja Fanzun, można do woli powtarzać seans otwierania hipnotyczną muzyką Rani furtek zupełnie nieoczekiwanych. I zdumiewać się, że wciąż jeszcze zdarzają się magicy, co wytwarzają takie klucze. Niepojęte to.

Cisza. Tak. Nitka cała wróciła na miejsce. Wirujący motek wolno zamiera. Jeszcze tylko kilka piruetów. W oknach za plecami nieruchomej Rani góry w śniegu. Jeszcze cztery obroty. Jeszcze trzy, dwa. Jeszcze jeden.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Pokój

Ostatnia aktualizacja: 18.02.2023 18:53
Nic. Prawie nic. Tyle Lloydowi starcza. Pustka, dziesięć krzeseł, dziesięć bosych widm, małe ruchy. Siadanie na krześle, wstawanie z krzesła, odsuwanie krzesła, parę kroków, kilka gestów, kulenie ramion. Tyle. I coś jeszcze. Twarze. 
rozwiń zwiń
Czytaj także

Widok z okna

Ostatnia aktualizacja: 10.03.2023 18:09
Pośmiertna maska Bertolta Brechta nie jest niema. Po jej wklęsłej stronie wciąż słychać jego songi i wiersze. 27 dogasających drobin. 27 szarzejących brzmień.
rozwiń zwiń