Już jutro

Ostatnia aktualizacja: 21.04.2023 15:42
Nie, Mrożek nie pisał tanich, doraźnych dowcipasków. Od scenicznego zarania, od "Policji", tworzył finezyjne opowiastki, których temat był zawsze ten sam: szara figurka i los. Temat ów nie wyklucza śmiechu. Nie. On wyklucza chwilowy rechot.
Premiera w Teatrze Bagatela - fuzja Policji Sławomira Mrożka oraz sztuki Andrzeja Saramonowicza Noc zatracenia
Premiera w Teatrze Bagatela - fuzja "Policji" Sławomira Mrożka oraz sztuki Andrzeja Saramonowicza "Noc zatracenia"Foto: Piotr Kubic

Sztuka ta nie zawiera niczego poza tym, co zawiera, to znaczy nie jest żadną aluzją do niczego, nie jest też żadną metaforą i nie trzeba jej odczytywać.

 

Sławomir Mrożek "Policja"

 

      Premier – rzekł miłośnik teatru na czasie – człowiek ów na wysokim stanowisku ważką jest w tej opowieści figurą, lecz na razie na bok go odstawmy. Dobrze? Wpierw pomówmy o relacji fundamentalnej dla nas: nasi zmarli a my, zwłaszcza zaś o relacji: żołnierze wyklęci a pan i ja dziś. Bo widzi pan – ciągnął miłośnik teatru na czasie – aktualnie nie ma już pewności, czy aby wszyscy ci żołnierze winni być czczeni bez wahania, gdyż, jak panu niechybnie wiadomo, w sferze ich czynów na dwoje babka wróżyła, a poza tym grobla wedle stawu oraz zależy, na czym co leży, tudzież nie pchaj palca między drzwi… Po czym, kieliszek czerwonego wina unosząc, miłośnik teatru na czasie mrugnął do mnie znacząco, ściśle trzy razy. Jasna aluzja powieki nad winem czerwonym.

Minutę, podkreślę to mocno, ledwie minutę temu skończyła się w Teatrze Bagatela premiera - fuzja „Policji” Sławomira Mrożka oraz sztuki Andrzeja Saramonowicza „Noc zatracenia” - ten przez Andrzeja Saramonowicza wyreżyserowany seans ledwo co się uspokoił, aktorzy jeszcze nie zaczęli w garderobach na dobre zzuwać trzewików, reflektory nie wystygły nad sceną, siłą dźwiękowej bezwładności jeszcze brzęczały pod sufitem zdania sztuki Saramonowicza, granej jako akt drugi, kurtyna wciąż lekko falowała – a ja całkowicie zgadzałem się ze wstępnymi premierowymi refleksjami miłośnika teatru na czasie. A on dalej referował kolejne ważkie dziś w Polsce tematy – ja zaś niezmiennie zgadzałem się i zgadzałem…

     Polska zatem, panie drogi, Polska, Polacy i Polki… Ojczyzna… Wielcy polscy zmarli i duchy narodowe, spiżowe… Żołnierze dzielni, szlachetni rycerze na tle władzy aktualnej, więc nie powinniśmy rzucać ziemi, skąd nasz ród… Partyjne gierki sejmowe, a fuj!, ale słuszne są plany prezesa i zacne koncepty premiera… Tradycja a nowoczesność… Kunktatorstwo a wierność wierze odwiecznej, bo z dziada, pradziada… Lewicowość europejska a katolicyzm od Bałtyku do Tatr… Racje radia toruńskiego, piękno wód geotermalnych, haniebna bądź chwalebna opozycja, inflacja zawiniona oraz niezawiniona… Piękna przyszłość… Takie narodu jutro, jakie dziś młodzieży chowanie… Reformy i rynek płodów ziemi… Owszem, człowiek grzeszny jak zawsze, zatem Bogu świeczkę, diabłu zaś ogarek, lecz jednak, panie szanowny, świeczka winna być dostojniejsza… I w ogóle, łaskawco, Polak tyś mały, a znak twój – orzeł biały… Polska, Polska… Polska gola, taka jest kibiców wola!…

     I tak dalej, dalej, i niezmiennie w tej troskliwej tonacji. Od finału seansu Saramonowicza mijała minuta piętnasta zaledwie, kiedy miłośnik teatru na czasie wykrzyczał kwestię o zwycięskim golu – lecz nie był to koniec śpiewu jego. Strzelał gole dalej, a ja, owszem, mógłbym dalej streszczać melodyjne refleksje miłośnika, refleksje słuszne, troskliwe, podawane z nerwem patriotycznym, istnieje jednak kwestia ciekawsza. Otóż, przez kwadrans, piętnaście minut, przez okres tak mikry miłośnik teatru na czasie dobył z siebie solidny wodospad refleksyjnych słów o najświeższej premierze Bagateli – i ani jedno słowo nie dotyczyło premiery!!! ANI JEDNO!!! ANI PÓŁ!!! Tam, za drzwiami wiodącymi na widownię, spektakl, a mówiąc dokładnie oraz mocno akcentując - druga część spektaklu wciąż trwała, ciepła jeszcze, prawie żywa, aktorzy wciąż jeszcze nie zdołali całkowicie wyjść z ról – a tutaj, na bankiecie w foyer, widz, referując swe z dzieła scenicznego wysnute refleksje, nawet się nie zająknął o samym scenicznym dziele! Ani litery o lekko dalekowschodniej scenografii i takich kostiumach Aleksandra Janickiego, ani dudu o fabułce farsowej - o losach ciapowatego władcy i o rewolucyjnym gniewie jego rozczarowanych podwładnych - i ani kukuryku o aktorach, zwłaszcza o Adamie Szarku w roli Premiera-Sługi oraz o niepodrabialnym w swych slapstickowo-farsowych finezjach Marcelu Wiercichowskim jako Królu ponad wszystko w świecie wielbiącym futerkowe kapcie. Na dobrą sprawę, czy miłośnik teatru na czasie w ogóle musiał przychodzić na premierę?

Tak, przez kwadrans, potem przez kolejny, po czym dorzucił jeszcze jeden, czyli w sumie przez minut czterdzieści pięć bez wytchnienia mówił o sztuce Saramonowicza – nic nie mówiąc o sztuce Saramonowicza! Magik! Wirtuoz! Geniusz!... Czy rzeczywiście? Drugi akt w Bagateli - który to jest taki polski cud sceniczny w czasach ostatnich? Który to spektakl z paradoksalnego gatunku „Jestem, lecz gdyby mnie nie było - byłbym i tak”? Nie inaczej: miłośnik teatru na czasie mógł w ogóle nie przychodzić na premierę do Bagateli, a i tak miałby świętą rację, mówiąc to, co mówił, gdy przybył. Nie, to nie genialność. To jest dzisiaj bułka z masłem. Taka bowiem bywa aktualna literatura teatralna i teatr sam, jeśli tylko zjawia się temat „Polska współczesna”. Sedno cudu zaś tkwi w języku.

     Zdania i dialogi „Nocy zatracenia” mają urok ciosów prostych, bezpośrednich, nie sprawiających w odbiorze najmniejszych problemów. Aluzje jasne niczym zdanie „Ala ma kota”, system mrugnięć do publiki mniej od mózgów publiki wymaga niźli instrukcja noszenia beretu z antenką, każdy na widowni w mgnieniu sekundy pojmuje, która postać sceniczna kalką jakiej postaci z życia społeczno-politycznego jest naprawdę, pojmuje to w mgnieniu sekundy i wręcz z automatu, bo przecież przed kilkoma dniami, owszem, w innym teatrze, w innym spektaklu oraz inne postacie sceniczne - lecz dokładnie tymi samymi i z dokładnie tego samego życia społeczno-politycznego wziętymi figurami były. Słowem – wszystko jasne, zanim na dobre się zaczęło. W polskiej scenicznej zabawie w ciuciubabkę - ciuciubabka jest już od lat zupełnie przeźroczysta. U Saramonowicza – nie inaczej. Z drugiej strony – kłaniam mu się za pokorę wobec Sławomira Mrożka.

     Nie rżnął! To rzadkie w dzisiejszych czasach. Sięgnął po „Policję” – i zostawił ją w spokoju! Nie licząc kilku, może kilkunastu tycich wtrętów – pozwolił opowieści Mrożka wybrzmieć, jak brzmiała u zarania, w roku 1958. Sięgnął po liczącą 65 lat sztukę teatralną, po - jak głosi podtytuł - „dramat ze sfer żandarmeryjnych”, lecz nie odpowiedział nań wedle zasad teatru nowoczesnego. Nie rżnął oryginału, nie dłubał w nim, nie ciął, nie przestawiał, nie przepisywał, nie dopisywał ani w żaden inny modny sposób nie uwspółcześniał, wychodząc z założenia, że bez odważnych ingerencji, czyli bez chlastania na odlew, nikt dziś z tego dramaturgicznego trupka nie pojmie zupełnie nic. Saramonowicz zostawił „Policję” w spokoju i jedynie dopisał jej część drugą – dodał własną opowieść o istnieniu „Policji”, a raczej istnieniu kilku nitek „Policji” w Polsce roku 2023. Efekt takiej pokory – jaki? Gdyby na wspomnianym bankiecie miłośnik teatru na czasie chciał mówić o „Policji”, o pierwszej części premiery w Bagateli, musiałby mówić o chwilę temu skończonym spektaklu, o sztuce teatru po prostu, gdyby bowiem zaczął recytować dyżurny zestaw tematów polskich, poręcznych przy każdym seansie „Polska współczesna” – nie powiedziałby nic, zupełnie nic.

     „Policja” nie jest rechotliwym pocieszeniem oponentów władzy. „Policja” jest cierpką operetkową przygodą retoryki, którą z mysiego lęku przed nieistnieniem ludzie doprowadzili do krystalicznego absurdu, tym samym doprowadzając do krystalicznego absurdu życie własne i bliską im rzeczywistość. Polska nic tu do rzeczy nie ma, ani ta z roku 1958, ani nasza. Tu chodzi jedynie o wiecznie powracającą bezradność ludzkich figurek, które w farsowy kozi róg zapędza zerwany ze smyczy elementarnego rozsądku język. I dlatego już w otwierających teatralny swój debiut, Mrożek przestrzega teatr, teatr każdego czasu, przed tandetnym przepoczwarzaniem „Policji” w płaską publicystykę, w kabaretowe mrugnięcia, w banał doraźności, w nachalne uwspółcześnianie przaśnymi politycznymi szablonami, w sceniczną maszynkę do wytwarzania społecznie zaangażowanego rechotu, działającą wedle mruganego refrenu: „Uwaga, teraz mówię dowcip!”. Nie, Mrożek nie pisał tanich, doraźnych dowcipasków. Od scenicznego zarania, od „Policji”, tworzył finezyjne opowiastki, których temat był zawsze ten sam: szara figurka i los. Temat ów nie wyklucza śmiechu. Nie. On wyklucza chwilowy rechot. Całkiem jak w Bagateli, gdy grane przez Szarka, Wiercichowskiego i Michała Kościuka szare figurki z zupełnie ponadczasowych i całkowicie ponad-miejscowych sfer żandarmeryjnych - malowniczo topią się w języku zupełnie nielitościwym.

     Mrożek pisał teatr, o którym – i tylko o nim, nie o czymś innym – trzeba mówić, jeśli chce się coś o teatrze tym powiedzieć. Dlatego tak dziwnie, tak pięknie wybrzmiała „Policja” w Bagateli. Bo czy bliska przyszłość scen nadwiślańskich nie wygląda tak oto? Już jutro - pisarz nie pisze sztuki o Polsce współczesnej, aktorzy nie uczą się tekstu na pamięć, scenograf nie rysuje, muzyk nie komponuje, a reżyser nie reżyseruje. Nie robią tego, gdyż nie ma takiej potrzeby. Teatr po prostu - nie wystawia premiery. Wystawia za to sam bankiet, w trakcie którego widzowie długo w noc mądre i jedynie słuszne rzeczy mówią o spektaklu, którego wprawdzie nie było, lecz który śmiało dotyka spraw niebywale ważkich, gdyż polskich i dzisiejszych. Krytycy zaś, nie ruszając się z domów, piszą recenzje takie, dokładnie takie, jakie czytamy dzisiaj. Na przykład - te o „Nocy zatracenia”.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki