Kultura

Buntownik z wyboru

Ostatnia aktualizacja: 26.11.2007 07:00
Orson Welles przez całe życie starał się walczyć o swoją niezależność twórczą i nie poddawać się hollywoodzkim "dyktatorom".

Nie jest łatwo będąc młodym i niedoświadczonym, lecz pełnym ambicji i mającym „swoją wizję” stanąć przeciwko wszystkim i nie ulec. Tacy ludzie albo odchodzą w zapomnienie albo zyskują w oczach przyszłych pokoleń status wizjonerów. Orson Welles jest przykładem reżysera, który chciał podnieść medium filmowe do poziomu sztuki. Jego życie i twórczość są dowodami na to, jak trudno obronić swoją oryginalność w obliczu systemu hollywoodzkich produkcji.

Gośmi Faustyny Cieśla w audycji poświęcone twórczości Orsona Wellesa z cyklu "Sezon na Dwojkę" są krytycy filmowi: Piotr Śmiałowski i Michał Libera. Program Drugi PR, 12.10.2007 (25,91 MB)

Orson Welles jest uznawany za jedną z największych, najbardziej nowatorskich i oryginalnych postaci w korowodzie reżyserskich osobowości. Jego film „Obywatel Kane” z 1942 roku, uważany jest za najwybitniejszy obraz w historii amerykańskiej kinematografii. Podkreśla się na każdym kroku jego znaczenie dla rozwoju „ambitnego” kina i odejście od sztampowych,  hollywoodzkich produkcji. Zarówno film, jak i jego autor zyskali wielu naśladowców i zagorzałych zwolenników takiego podejścia do filmowego medium. Welles ma dziś status wizjonera, który w latach czterdziestych przeciwstawił się „upupianiu” zarówno reżyserów, jak i publiczności.

Książka Clintona Heylina „Pod prąd. Orson Welles kontra Hollywood” wyraźnie różni się od innych biografii poświęconych temu reżyserowi. Autor napisał ją z wyraźną tezą, chcąc oczyścić postać człowieka, który porwał się w pojedynkę na potężny system. Heylin już we wstępie ostro i bezkompromisowo atakuje jego biografów i po kolei ukazuje ich, oczywiste dla osób znających temat, błędy, zaniedbania i oderwane od rzeczywistości interpretacje. Podczas opisywania kolejnych etapów życia Orsona i rozwoju jego kariery reżyserskiej i filmowej autor wielokrotnie zwraca uwagę na obłudę środowiska dziennikarskiego, mocno powiązanego i uzależnionego od hollywoodzkich producentów.

OBYWATEL KANE (1942) - teatralny trailer

Producent – zło niekonieczne

''

To właśnie oni – producenci – stają się zarówno dla Heylina, jak i wcześniej dla Welles’a swoistymi „siłami zła”. W Hollywood to bowiem nie reżyserzy byli odpowiedzialni za ostateczny „wygląd” filmu. Producent decydował  o kształcie scenariusza i jego realizacji, a przede wszystkim o montażu, który okazuje się najważniejszym etapem w kręceniu filmu. To właśnie tzw. „ostateczna wersja filmu” stanie się przedmiotem sporu pomiędzy reżyserami i producentami. Miażdżące zwycięstwo tych drugich spowodowało, że zdaniem zarówno Heylina, jak i Welles’a „Fabryka marzeń” (…) poczyniła trwałe szkody amerykańskiej mentalności. Prezentując na dużym ekranie realia oderwane od rzeczywistości, płytkość ludzkich zachowań i ich przewidywalność, Hollywood doprowadziło do sytuacji, w której widzowie nie oczekiwali nic więcej od kina, poza dawką czystej i niezobowiązującej rozrywki. Takie filmy odnosiły sukces finansowy, który stał się dla ich twórców wyznacznikiem sukcesu. Bussines is bussines – chciałoby się rzec. Warto w tym momencie przywołać słowa, bynajmniej nieodosobnione, jednego z szefów produkcji: Kiedy podejmuję decyzję o zrobieniu filmu, próbuję sobie wyobrazić, co właściciel kina może wystawić w holu, żeby sprzedać jak najwięcej biletów. Orson Welles wkraczając w ten wysoce zobowiązujący układ pomiędzy reżyserem, producentem i widzami, powiedział już na samym początku swojej kariery głośne i stanowcze: nie. I był temu „nie”, wierny do końca swych dni. Tłumaczył swój upór następująco: Muszę być wolny, żeby robić filmy, które chcę robić – według własnej koncepcji. Zawsze zajmowałem to stanowisko i nie zważając na wszelkie rady, bym je zmienił, nie zrezygnuję z niego, zresztą nie mam wyjścia, jeśli chcę kręcić dobre filmy.

DOTYK ZŁA (1958) kadr z filmu

 

„Chciałbym być sobą, chciałbym być sobą wreszcie…”

''

Po ukończeniu „Obywatela Kane” Orson Welles powiedział: Nazwijcie reżyserowanie robotą, jeśli znudziło was słowo „sztuka”, [ale] to najważniejsza funkcja w Hollywood. W każdym razie powinna być i byłaby, gdyby nie ktoś, kogo się nazywa producentem (…). Producent nie jest złem koniecznym. Jest złem, ale niekoniecznym (…). W Hollywood to on ingeruje w film, niweczy wysiłki pozostałych potencjalnych dominujących osobowości. Orson Welles, będąc cenionym reżyserem teatralnym, został jeszcze przed skończeniem jakiegokolwiek filmu ogłoszony przez hollywoodzką prasę wielkim talentem. Prawdziwą sensację wzbudziła zgoda szefów wytwórni RKO na upragnioną, a nigdy nieosiągniętą przez większość amerykańskich reżyserów klauzulę o „ostatecznej wersji”,  pozwalającej samemu reżyserowi decydować o posunięciach montażysty. Debiutant, w wieku dwudziestu czterech lat, miał być od tego momentu obiektem zmasowanej krytyki, która od wielkiej biedy potrafiła docenić jego nowatorstwo i sukcesy. Pozostawiony pod pewnymi względami sam sobie, Welles potrafił wykorzystać sytuację i pierwszy przez niego zrealizowany film okazał się oszałamiającym sukcesem.

„Obywatel Kane” został nominowany w sumie do dziewięciu Oskarów, lecz ostatecznie dostał tylko jeden, za scenariusz, który przypadł „wyrobnikowi” Hermanowi Mankiewiczowi, na którym Heylin nie zostawia suchej nitki. Dla tych, którzy znali twórczość Mankiewicza i późniejszą Welles’a, nie będzie wielkim problemem odkrycie, czyja głowa miała większy udział w tym wspólnym projekcie. „Obywatel Kane” osiągnął sukces artystyczny, lecz nie przyniósł zbyt wielkiego zysku finansowego, co doprowadziło do tego, że już do końca swojej kariery Welles nie będzie miał takiej wolności twórczej, jak na jej rozpoczęciu.

OTELLO (1952) kadr z filmu

„Nie ma szczęśliwych zakończeń”

Welles nigdy nie reprezentował podejścia do swoich kolejnych filmów, typu „nieważna jakość, aby się sprzedał”, czym niszczył podwaliny myślenia „władców” Hollywoodu. Po kilkunastu latach kręcenia filmów, zawsze mocno trzymając się swoich przekonań, był kojarzony jedynie z ryzykiem, stratami finansowymi, nieodpowiedzialności – kręcił bowiem tak, jak nikt do tej pory tego nie robił. Według Clintona Heylina, gubiło go przesłanie, które wypływa ze wszystkich jego dzieł: nie ma szczęśliwych zakończeń. Takiego przesłania żadne szanujące się amerykańskie wydawnictwo nie mogło zaakceptować.

Na czym polegały innowacje Orsona Welles’a, czemu był tak groźny dla filmowych szefów? Clinton Heylin w swojej książce opisuje cały proces powstawania kolejnych obrazów Wellsa, zwracając szczególną uwagę na sceny wycięte, które niezaakceptowane przez producentów, zubożały przeznaczone do obiegu filmy. Dzięki temu stajemy się świadkami olbrzymiej „krzywdy”, jaką wyrządzono zarówno ich autorowi, jak i samym widzom, którzy nigdy nie mieli szansy zobaczyć rzeczy do tej pory w kinie nieobserwowanych! Wystarczy wspomnieć, że chciano jego pierwszy film wykupić i zniszczyć! Tak bardzo był dla „pewnych osobistości” niebezpieczny.

Kino według Welles'a

''

Orson Welles starał się połączyć reguły panujące na teatralnej scenie z nowoczesnymi rozwiązaniami technicznymi. Lubował się przede wszystkim w tzw. efekcie miękkiego przenikania, wystrzegał się ostrych przejść, ustawiał aktorów na bliskim pierwszym i dalekim drugim planie – jak w teatralnych inscenizacjach swojego zespołu. U niego innowacje miały swój cel, nie służyły tylko popisowi. Ważnym elementem we wszystkich dziełach Welles’a było wykorzystanie dźwięku i muzyki, w taki sposób, by nadawać filmom dodatkowego efektu głębi i kolejnych planów znaczeniowych. Dilys Powell napisał o „Obywatelu Kane”: Oto pojawia się człowiek, który rozwiązuje problem narracji za pomocą oświetlenia, scenerii, dźwięku, kątów ustawienia kamer i ruchu ze swobodą, odwagą i pomysłowością kogoś, kto kontroluje, a nie jest kontrolowany przez swoje medium. Reakcją na filmowy „bunt” Welles’a była krytyka Hollywoodu za marnowanie przebogatych zasobów, ludzkich i materialnych. Welles starał się wykorzystać do maksimum możliwości osiągając tym samym psychologiczną głębię, częściej spotykaną w literaturze niż w filmie („Time” powiedział, że „Obywatel Kane” jest nie mniej wiarygodny psychologicznie niż dobra powieść). Oglądając po latach jego filmy ciągle możemy zachwycać się zastosowaną w nich symboliką, wieloznacznością motywacji bohaterów i ujęciami kamer, które wykorzystując grę świateł i cieni, dodają obrazom kolejnych wymiarów, a samej fabule dodatkowych podtekstów. Orson tworzył filmy w taki sposób, by wywoływały w widzu refleksję, chęć aktywnego włączenia się we „wspólne” dzieło, jakim jest film. Chciał, by kupujący bilet nie oczekiwali rozrywki, wprost przeciwnie, „film ma nie być miłym doświadczeniem” – zdaje się mówić reżyser i dodaje – „sami wyciągajcie z niego wnioski”.

TRZECI CZŁOWIEK (1948) reż. Carol Reed

Założyli mi kaganiec…

Dziwić może fakt, że po takim sukcesie artystycznym, po tak wielu pozytywnych recenzjach,  Orson Welles już nigdy nie dostał szansy, by zrobić film według swojej koncepcji, od początku do końca. Jego kolejne dzieła były montowane w taki sposób, że ich autor nie chciał się do nich przyznawać. W 1950 roku powiedział: Straciłem wiele lat życia, walcząc o prawo do robienia rzeczy po swojemu i zazwyczaj walczyłem na próżno. Wśród filmów, które nakręciłam, pełną odpowiedzialność mogę wziąć tylko za jeden: „Obywatela Kane’a”. We wszystkich pozostałych przypadkach miałem nałożony kaganiec, a linię narracyjną moich historii niszczyli ludzie myślący tylko kategoriami komercyjnymi. Przyjechałem do Europy, ponieważ w Hollywood nie miałem najmniejszej szansy na uzyskanie swobody działania.

Warto w tym miejscu dodać, że Orson Welles posiadał pozycję kasowego aktora, którego samo pojawienie się na ekranie symbolizowało automatyczne zwiększenie zysków. Stąd też, często jako drugo - lub trzecioplanowy aktor, pojawiał się na ekranie, by zgarnąć należną mu dolę, nie patrząc na to, czy gra w wartościowej czy bezwartościowej produkcji. Liczyły się pieniądze, które zbierał, by samemu produkować swoje filmy. W taki sposób postanowił uniezależnić się od Hollywoodu. Ciekawostką jest fakt, że w wielu nie swoich filmach sam reżyserował swoje sceny, a najlepszym tego przykładem jest „Trzeci człowiek” Carola Reeda z 1949 roku i jego niezapomniana rola Harry'ego Lime'a. 

Oglądając po latach jego „poobcinane” przez montażystów filmy, takie jak: „Wspaniałość Ambersonów”, „Intruz”, „Dama z Szanghaju” czy „Makbet”, możemy się zapoznać się z elementami stylu Welles’a, lecz bynajmniej nie z jego wizją kina. Stanowiły one dla niego szkołę życia, gdyż w przyszłości tak tworzył swoje kolejne dzieła, by utrudnić życie montażystom, nie dopuszczając do zbytniej ingerencji „w swoje dzieła ”. Są jednak filmy, które można polecić także dziś, które nie zestarzały się tak, jak wielu ich „rówieśników” i które w dużym procencie są reprezentatywne dla twórczości Welles’a. Są nimi na pewno: „Otello” – zwycięzca festiwalu w Cannes w1952 roku, znakomity kryminał „Dotyk zła”, wellesowska wizja „Procesu” i podsumowujący szekspirowskie interpretacje Orsona – „Falstaff”.

Odkrywając Wellesa

Twórczość Orsona jest ponownie odkrywana, a na rynek, przede wszystkim amerykański, wypuszczane są tzw. „nieokrojone” wersje jego filmów, co nie jest niestety zbytnio zgodne z prawdą (gdyż wiele jego wersji, czy najważniejszych scen, już nie istnieje). O Welles’ie krąży wciąż wiele legend, był bowiem nie tylko obiektem krytyki, ale i fascynacji. Zazdroszczono mu nie tylko żony – Rity Hayworth  - filmowej bogini, ale także niezależności, którą się szczycił i odwagi do mówienia prawdy. Był jednak przez całe życie samotnikiem, człowiekiem silnym, który miewał jednak długotrwałe okresy depresji i załamań nerwowych. Na szczęście udało mu się jeszcze za życia osiągnąć sukces i zostać wyróżnionym w 1975 roku honorowym Oscarem za całokształt twórczości. Wydaje się, że nareszcie jego dewiza: oryginalność jest jedną z zasadniczych cech definiujących każde dzieło sztuki, przyniosła choć po części zamierzony plon. Z biegiem lat jego eksperymenty poszły w bardzo osobliwym kierunku, jak to miało miejsce w przypadku filmu „Don Kichot” – którego Orson, uważając  za swój prywatny film, nie zamierzał w ogóle wypuścić na rynek. On po prostu uwielbiał robić filmy, był ciągle pełen pomysłów, których niestety nikt nie chciał zrealizować.

Orson Welles był wielkim perfekcjonistą, uważającym, że wszystko da się poprzestawiać, przerobić i poprawić. Jego podejście powodowało, że w coraz mniejszym stopniu myślał o widzach, a sam okres tworzenia filmu dłużył się w nieskończoność. Po wielu latach kręcenia filmów doszedł do następujących wniosków: Nie interesują mnie przyszłe pokolenia, sława, tylko sama przyjemność eksperymentowania. Czuję, że jedynie na tym polu jestem prawdziwy i szczery.

Petar Petrović

www.narodoweczytanie.polskieradio.pl
Cichociemni
Czytaj także

Piątkowe premiery

Ostatnia aktualizacja: 22.01.2010 09:25
Japoński dramat "Pożegnania", nagrodzony ubiegłorocznym Oscarem w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny, musical "Nine - Dziewięć" z Danielem Day-Lewisem, Penelope Cruz i Nicole Kidman w obsadzie oraz irańska produkcja "Co wiesz o Elly?" od dziś w polskich kinach.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Trójkowo, filmowo

Ostatnia aktualizacja: 13.09.2008 15:00
Już w poniedziałek rozpocznie się 33 Festiwal Folskich Filmów Fabularnych. Dziś zapowiedzi najważniejszych wydarzeń w Gdyni.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Trójkowo, filmowo

Ostatnia aktualizacja: 11.04.2009 15:00
Dziś przede wszystkim gorące relacje z II Festiwalu Filmów Polskich "Wisła" w Moskwie.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Trójkowo, filmowo

Ostatnia aktualizacja: 25.04.2009 15:00
Na brak dobrych filmów nie możemy narzekać. Od wczoraj w naszych kinach "Tatarak", "Shultes" i "Trzy małpy". Warto zobaczyć!
rozwiń zwiń