Niezwykła historia ucznia Brunona Schulza

Ostatnia aktualizacja: 21.07.2011 07:00
Mimo 89 lat nadal zachwyca publiczność podczas swoich koncertów. Alfred Schreyer, uczeń Brunona Schulza, ostatni żyjący polski Żyd urodzony przed wojną i dotąd mieszkający w Drohobyczu.
Audio
  • Alfred Schreyer wspomina przedwojenny Drohobycz oraz lekcje rysunku i prac ręcznych u Brunona Schulza
  • Alfred Schreyer opowiada o swoich dramatycznych losach w czasie II wojny światowej, powrocie do powojennego Drohobycza i muzyce

Alfred Schreyer pierwsze dziesięć lat życia spędził w Jaśle, gdzie jego ojciec pracował jako szef-chemik rafinerii ropy naftowej. Rajskie życie przerwała najpierw sytuacja na giełdzie, a potem wojna. Światowy kryzys początku lat 30. sprawił, że Schreyerowie wrócili do Drohobycza. Alfred wstąpił do polskiego koedukacyjnego Gimnazjum im. Henryka Sienkiewicza, gdzie opiekunką klasy była Józefina Szelińska, nieoficjalna narzeczona Brunona Schulza.

- Drohobycz był miłym, burzliwym, ruchliwym miastem. Ludność składała się z trzech jednakowych ilościowo grup etnicznych:  Polaków, Żydów i Ukraińców. Z tego powodu Marian Hemar nazwał Drohobycz "półtora miasta". Tu i ówdzie można było zobaczyć nalepkę na ścianie "Nie kupuj u Żyda", ale tego nikt poważnie nie traktował i jak się chciało taniej kupić, to szło się do Żyda – opowiadał muzyk.

Język polsko-schulzowski

Przez cztery lata był uczniem Bruno Schulza, którego często spotykał na ulicy, a nauczyciel zawsze uchylał kapelusza, odpowiadał. W gimnazjum uczył rysunku i prac ręcznych. - Schulz mówił po polsku, ale to był polski język Brunona Schulza. On używał wyrazów, których nie możemy spotkać u żadnego polskiego pisarza, chociaż są to zupełnie literackie wyrazy – podkreślał wychowanek autora "Sklepów cynamonowych".

Schulz fenomenalnie radził sobie nie tylko z językiem, ale także ze stolarką. Władał wszystkimi narzędziami, jakie na ten czas istniały. - Podczas okupacji nazistowskiej pracowałem w stolarni jako pomocnik stolarza, umiałem wszystko robić, czego ode mnie żądano. Mnie tego nauczył właśnie Bruno Schulz – opowiadał Schreyer.

Wiadomo, że Schulz skarżył się na pracę w gimnazjum, gdzie uczył w latach 1924 -1938. - I co jest najciekawsze, pracował nie mając licencji nauczyciela szkoły średniej. Dyrektorzy tolerowali to, ponieważ on wspaniale wywiązywał się ze swojego zadania – opowiadał uczeń. – Co do jego lekcji, ja do dziś twierdzę, że Schulza trzeba słuchać prędzej niż czytać, bo jak się słyszy ten polsko-schulzowski język jest to – dla mnie osobiście – muzyka.

Na tym bajka jest skończona

A nauczyciel z Schulza był nietuzinkowy. Na przykład opowiadał bajki na lekcjach - co prawda robił uczniom wymówki, że są już na takie opowieści za duzi, ale na ich prośby siadał albo na warsztacie stolarskim, albo na biurku, patrzył w ścianę i zaczynał opowiadać. – Słuchaliśmy tych bajek z zapartym tchem. Już był dzwonek na przerwę i nikt się z miejsca nie ruszył, póki Schulz nie powiedział: "Na tym bajka jest skończona" – wspominał Alfred Schreyer.

- Niemal każdy gestapowiec miał swojego Żyda. Takim Żydem Feliksa Landaua był Bruno Schulz – mówił o czasach okupacji bohater dwójkowej audycji. Schulz zginął podczas tzw. "dzikiej akcji" gestapowców, mordujących Żydów na ulicy w odwecie za postrzelenie jednego z Niemców. Zastrzelono wtedy w Drohobyczu 265 osób. 

Jedyny, który przeżył wojnę

- Skrzypkiem nigdy nie byłem, chociaż w kinie, orkiestrze i restauracji grałem na skrzypcach. Jestem dyrygentem, wykładowcą przedmiotów muzyczno-teoretycznych. Śpiew uratował mu życie - wspominał Schreyer. W Drohobyczu oprócz getta, które potem było zlikwidowane, Niemcy zorganizowali pięć obozów dla prac przymusowych, które były sukcesywnie likwidowane, głównie w 1943 roku. - Z całej naszej rodziny ja jestem ostatni, który przeżył wojnę. Jedyny, który przeżył wojnę. Tartak, w którym pracowałem, i obóz, w którym matka pracowała, miał oprócz opaski żydowskiej z gwiazdą Dawida, jeszcze literę W – od Wermachtu - i wszystkim mówiono, że ten, kto ma tę literę, przeżyje wojnę. Okazało się, że to nieprawda.

Matka Alfreda Schreyera, gdy dowiedziała się, będąc w więzieniu, że syn jest uratowany, na marginesach dowodu osobistego zanotowała: "Jestem szczęśliwa, że się uratowałeś. I idę teraz spokojnie z Twoją fotografią na śmierć". Zginęła, a on wędrował od obozu do obozu...

 

Po wojnie w 1947 Alfred Schreyer wrócił do Drohobycza. Na szesnaście lat związał swoje życie zawodowe z estradą, a gdy Chruszczow w 1962 r. zlikwidował wszystkie orkiestry w Związku Radzieckim, przeszedł do liceum muzycznego, gdzie przepracował następne 42 lata. - Urodziłem się w Polsce, chodziłem do polskich szkół, w domu mówiono tylko po polsku. Byłem wychowany w duchu patriotycznym. Zawsze się poczuwałem do polskości, poczuwam się i do końca moich dni się będę poczuwał, dlatego śpiewam polskie piosenki, polskie melodie, bo to jest moje – przekonuje.

Audycję przygotowała Justyna Piernik.