Rosja 2018

Rosja 2018: Chorwacja - pochwała improwizacji. "Jesteśmy dumni, ale nie powiedzieliśmy ostatniego słowa""

Ostatnia aktualizacja: 13.07.2018 11:03
To może być najbardziej zaskakujący mistrz w historii mundialu. Do Rosji jechali jako zagadka, personalnie bardzo silna, ale pełna chaosu i znaków zapytania. W niedzielę w meczu z Francją zagrają o złoto.
Sime Vrasljko
Sime VrasljkoFoto: PAP/EPA/PETER POWELL

- Czytaliśmy artykuły o sobie i mówiliśmy: w porządku, zobaczymy, kto będzie zmęczony. Anglicy pisali, że mają fizyczną przewagę, że będą bardziej wypoczęci. Nic z tego nie potwierdziło się na boisku. W tym turnieju trzy razy wracaliśmy do gry po straconych bramkach i wygrywaliśmy. Nie poddawaliśmy się, wierzyliśmy do końca. Byliśmy lepsi, musieliśmy zdobyć te gole. Od momentu, w którym jestem w tej kadrze, nie widziałem takiej wiary. To sprawiło, że jesteśmy w miejscu, w którym jesteśmy. Możemy być dumni, ale chcemy jeszcze więcej - mówił Luka Modrić, który w reprezentacji zadebiutował 1 marca 2006 roku.

Modrić, niekwestionowany lider Chorwatów, który praktycznie w każdym meczu imponował nie tylko piłkarskim kunsztem, ale też wolą walki, zdolnością pociągnięcia kolegów za sobą. Człowiek, o którym w ostatnich dniach powstały setki artykułów. Poświęconych zarówno temu, co robi na boisku, jak i warunkach, w których jego talent musiał się rozwijać.

Wojna na Bałkanach to już historia, ale nie tak odległa, jak mogłoby się wydawać. Gwiazda "Vatrenich" musiała uciekać z wioski, w której się wychowała, razem z rodzicami jako wojenni uchodźcy zostali osiedleni w hotelu w Zadarze.

Wychudzony, niewielki jak na swój wiek, sześcioletni Luka Modrić całymi dniami kopał piłkę na okolicznym parkingu. Jego talent odkrył Tomislav Basić, jeden z trenerów młodzieżowych drużyn NK Zadar. Kiedy dzieci trenowały, naokoło toczyła się wojna.

Ta historia to jednak nie hollywoodzka opowieść, w której wszystko jest czarne albo białe. Pokazują to późniejsze losy Modricia. Był odrzucony przez Hajduka Split, za którego ściskał kciuki jako dziecko, a kilka lat później grał dla konkurencyjnego Dinama Zagrzeb. Deklarował swoją sympatię dla Chelsea i Barcelony, jednak koniec końców grał dla rywali tych klubów.

Kierując reprezentacją Chorwacji, cały czas ma kłopoty z prawem - tak z hiszpańskim fiskusem, jak i wymiarem sprawiedliwości w kraju z powodu związków z Zoranem Mamiciem (do którego wrócimy).

Kibice są podzieleni, zwłaszcza po tym, kiedy przed sądem piłkarz miał dopuścić się krzywoprzysięstwa, twierdząc, że nie przypomina sobie faktów istotnych dla śledztwa. Mimo wszystkich problemów, które wiszą nad kapitanem "Vatrenich", na boisku jest jednym z prawdziwych gigantów tego turnieju.

Przypadek Modricia potwierdza też to, co w Chorwacji najbardziej działa na wyobraźnię - jak niejednoznaczne jest wiele kwestii związanych z tym krajem. Piłka nie jest tu wyjątkiem.

"Anglicy? My jesteśmy w finale, oni mogą iść się opalać"

W środę Chorwacja została drugim najmniejszym zespołem, który awansował do finału mistrzostw świata. Jest zarazem najniżej notowaną w rankingu drużyną, która zaszła tak daleko w najważniejszej piłkarskiej imprezie.

20. miejsce w rankingu przed mundialem, opinia zespołu z wielkim potencjałem, ale trudnego w prowadzeniu. Pełnego trudnych charakterów, które w decydującym momencie nie potrafią stanąć ramię w ramię do walki. Czy ten zespół jest na papierze lepszy od tych, które przystępowały do mundialu w Brazylii czy Euro 2016? Patrząc tylko na nazwiska, większej różnicy nie ma - tego, co je dzieli, trzeba szukać gdzie indziej. W psychice i mentalności piłkarzy, jedności i nastawieniu.

Ile drużyn pełnych indywidualności pożegnaliśmy bez żalu na tej imprezie? Możemy zacząć od Argentyny, mającej w swoich szeregach piłkarzy budzących wielkie emocje. Leo Messi w tej kadrze miał niewiele wspólnego z herosem, którego oglądamy w Barcelonie. Geniusz Cristiano Ronaldo pomógł Portugalii wyjść z grupy, ale na więcej stać go nie było. W pierwszej fazie turnieju pożegnaliśmy Niemców, chwilę później odpadli Hiszpanie. Czy towarzyszy nam poczucie pustki? Niespecjalnie, bez większego trudu znajdziemy ekipy, które dały nam więcej emocji.

Po wygranej z Anglią Chorwaci nie gryźli się w język. Zwłaszcza, że zagrali z zespołem, któremu towarzyszyła pycha, przekonanie o własnej wyjątkowości i o tym, że finał po prostu mu się należy. Nie wśród piłkarzy i sztabu szkoleniowego - reprezentanci Anglii byli chyba jedynymi na Wyspach, którzy potrafili zachować wstrzemięźliwość. W ojczyźnie jednak niewielu brało pod uwagę porażkę.

- Kiedy kogoś nie docenisz, to się zemści. Jesteśmy w finale, a oni mogą pójść się opalać. Wszyscy mówili o tym, że to nowa Anglia, która zmieniła swój styl gry. Kiedy na nich ruszyliśmy, znów tylko wybijali piłkę - mówił Sime Vrsaljko.

Chorwaci mierzyli się sami ze sobą, ale z tyłu głowy mogli mieć wciąż jedno - 1998 rok. Dla większości przepiękny, dla piłkarzy będący także czymś, co może ciążyć i wywierać presję. Z prostego powodu - brązowy medal mundialu, po który sięgnęła ekipa prowadzona przez Davora Sukera, Zvonimira Bobana czy Roberta Prosineckiego, to w kraju temat cały czas żywy.

"Vatreni” już teraz przebili to osiągnięcie, Chorwacja oszalała po golu Mario Mandżukicia. Każdy z piłkarzy i członków sztabu szkoleniowego będzie do końca swoich dni traktowany w ojczyźnie jak bohater. Ale to, co udało się Zlatko Daliciowi, wymyka się rozsądkowi.

Chaos

Nie był wybitnym piłkarzem, nie mógł pochwalić się imponującą karierą w roli szkoleniowca. W sumie kilkadziesiąt meczów jako trener chorwackich drużyn, później praca w Arabii Saudyjskiej (gdzie dwukrotnie był zwalniany) i Zjednoczonych Emiratach Arabskich. To wybór daleki od oczywistości. Ale znając lepiej Bałkany, można przyzwyczaić się do wyjątkowych okoliczności i improwizacji.

W październiku 2017 roku Dalić odbiera telefon od Davora Sukera, legendy chorwackiej piłki, a od 2012 roku prezesa futbolowego związku, i rusza czterystukilometrową podróż do Zagrzebia. Trwają kwalifikacje do mundialu, Chorwacja za dwa dni ma zagrać z Ukrainą. Bezpośredni awans jest już stracony, ale porażka albo remis sprawi, że przepadnie szansa na baraże.

Z piłkarzami kadry (kilku z nich zna z młodzieżówki) po raz pierwszy spotyka się na lotnisku w Zagrzebiu, skąd wyruszają do Kijowa. "Vatreni” wygrywają 2:0, później przepustkę do mundialu pieczętują, gromiąc Grecję 4:1. Ale w niczym nie zmienia to faktu, że do Rosji ruszają jako zagadka, zespół ciekawy, ale naznaczony skazą - chyba wszyscy spodziewają się, że znów dojdzie do podziału, starcia charakterów. Krótko mówiąc, że coś nie zagra.

Bomba zostaje odkryta szybko, kiedy Nikola Kalinić odmawia wejścia z ławki rezerwowych już w pierwszym mundialowym spotkaniu. W ekspresowym trybie zostaje wyrzucony z kadry, ale piłkarze stają za decyzją trenera. Napastnik Milanu podejmuje najgłupszą decyzję w świecie piłki w ostatnich latach. Z chaosu rodzi się coś zaskakującego.

Musiał zdejmować na siłę

Kiedy Chorwacja wyrasta na zespół, który może bić się o coś więcej niż ładna gra i zakończony porażką bój z którąś z potęg? Prawdopodobnie w meczu, w którym całkowicie rozbija Argentynę. To był pokaz charakteru zespołu, współpracy i tego, że w takim turnieju indywidualności nie odgrywają aż takiej roli.

Później może nie jest tak różowo, ale krok po kroku Chorwaci idą do przodu, także w cierpieniu, które hartuje i spaja. I dochodzą do półfinału, gdzieś na marginesie starć Belgów, Francuzów, Brazylijczyków.

Z Anglią mecz układa się fatalnie, to nie ten zespół, który oglądaliśmy wcześniej. Ci, którzy ich skreślali, mają swoje pięć minut. A właściwie 68, bo dopiero od gola Ivana Perisicia zmienia się wszystko. Chorwacja gra w piłkę, imponuje techniką, zmusza Anglików do błędów. I biega, zaskakując tym, ile sił udało się jeszcze zachować. Po meczu Dalić przyznaje, dlaczego tak długo zwlekał ze zmianami.

- Nikt nie chciał się poddać. Nikt nie chciał powiedzieć, że nie jest gotowy na dogrywkę. Nikt nie chciał być zmieniony. To pokazuje nasz charakter i jestem z tego dumny. Kilku zawodników grało z drobnymi urazami, które wykluczyłyby ich z innego meczu. Ale żaden nawet nie myślał o tym, żeby powiedzieć, że nie jest gotowy. Jesteśmy narodem, który nigdy się nie poddaje, dumnym i mającym charakter - powiedział.

Zapytany o finał, przyznał, że nie wie nawet, kto będzie zdrowy i gotowy do gry. Można zakładać, że każdy z tych graczy poważnie rozważyłby grę nawet, gdyby po spotkaniu musiał zaliczyć wizytę w szpitalu.

Czy zwycięstwo cieszy wszystkich?

Piłkarze mają być reprezentantami narodu - teoretycznie nie ma w tym stwierdzeniu nic górnolotnego czy skomplikowanego, ale zdanie o sportowcach jako najlepszych ambasadorach kraju wypowiedział prezydent Chorwacji z 1990 roku, Franjo Tudjman. Jego postać można w najlepszym razie określić jako kontrowersyjną. Dla jednych będzie ojcem niepodległej Chorwacji, dla innych autokratą i nacjonalistą, który jeszcze bardziej poróżnił kraj.

Jego słowa podkreślały jedno - zakładanie koszulki w biało-czerwoną szachownicę (niestety, na tym turnieju widzieliśmy ją rzadko) to nie tylko wyróżnienie. To przede wszystkim obowiązek i odpowiedzialność. Widać to gołym okiem, ale na trybunach to wszystko tak oczywiste już nie jest, a kadra nie zawsze była uwielbiana.

Na Euro 2016 doszło do tego, że domowa wojna potężnego działacza Zlatko Mamicia i tysięcy kibiców wypłynęła na szersze wody. W sposób, który trudno nazwać inaczej niż "haniebny". Race i petardy rzucane na boisko, niesamowite zamieszanie na trybunach, konieczność interwencji służb porządkowych. Niewielu wiedziało, o co dokładnie chodzi.

Były już właściciel Dinama Zagrzeb od lat jest jedną z najbardziej znienawidzonych postaci w cały kraju, w świecie tamtejszej piłki nie ma człowieka, któremu towarzyszyłoby tyle kontrowersji. Teoretycznie Mamicia już nie ma - po skazaniu za oszustwa podatkowe opuścił kraj - w praktyce wiele podziałów, które stworzył, pozostawiło po sobie ślad. Jak na przykład rysa na karierze Luki Modricia czy fakt, że niektóre grupy kibiców otwarcie bojkotują występ reprezentacji na mundialu.

Futbol nigdy nie będzie miał w Chorwacji jednego wymiaru, to znacznie bardziej skomplikowana kwestia. I o ile historyczny wynik na mundialu daje powody do radości, to wielu kibiców nie patrzy już z podobnym optymizmem na przyszłość swojego kraju. Prezydent Chorwacji w szatni piłkarzy po meczu z Rosją dla wielu była obrazkiem naturalnym, pokazującym zażyłość. Dla reszty był to typowy populistyczny gest.

Improwizacja

Kiedy Luka Modrić wygrał losowanie przed rzutami karnymi po dogrywce z Rosją, krzyknął do Danijela Subasicia, czy chce, by to Chorwaci zaczynali karne. Ten odmówił. I zrobił to wbrew rozsądkowi - według statystyk te drużyny, które rozpoczynają serię jedenastek, zwyciężają częściej. Na tym turnieju jest jednak inaczej. Pierwsi karne zaczynali Kolumbijczycy w starciu z Anglią. Pierwsi strzelali Hiszpanie przeciwko Rosji, podobnie jak Duńczycy z Chorwatami. Za każdym razem drużyna rozpoczynająca odpadała.

Teoretycznie Rosja miała przewagę. W praktyce została postawiona pod ścianą już po pierwszym strzale, a zmuszony do pojedynku z rewelacyjnym w bronieniu jedenastek Subasiciem Smołow przestrzelił, później pomylił się Fernandes.

Nie ma sensu doszukiwać się tutaj zaskakującej myśli taktycznej, długiego rozpracowywania rywala, psychologicznej gry. Dalić po meczu przyznał, że po ostatnim przedmeczowym treningu zawodnicy przeprowadzili dwie serie strzałów. Dodał, że nie chciał tego, ponieważ chciał, by jego podopieczni zakończyli mecz w ciągu 90 minut.

Możemy to zestawić z Anglikami, których bramkarz, Jordan Pickford, przed decydującym momentem rywalizacji z Kolumbią czytał z bidonu instrukcje dotyczące tego, jak przeciwnicy strzelają jedenastki. Czy w Chorwacji wybuchła burza po tym komentarzu szkoleniowca? Nic z tych rzeczy. Wszyscy przeszli nad tym bez żadnej krytyki, jakby było to czymś zupełnie naturalnym. Tego, w jaki sposób się wygrywa, po prostu się nie kwestionuje.

Przedstawiając sylwetkę Chorwatów przed półfinałem, "Guardian" nazwał ich mistrzami improwizacji. "Vatreni" nie są produktem, który powstawał latami dzięki pieczołowicie wdrażanemu systemowi szkoleniowemu. Faktem jest jednak to, że kraj, który ma nieco ponad 4 miliony mieszkańców, seryjnie produkuje talenty, zawstydzając te, które przeznaczają na rozwój piłkarskiej młodzieży fortunę i stwarzają im optymalne, czy nawet cieplarniane warunki do rozwoju.

14 piłkarzy z kadry, którą Dalić zabrał na mistrzostwa świata, ma w swoim CV grę w Dinamie Zagrzeb. Klub, który dominuje na krajowym podwórku, jest prawdziwą kuźnią talentów.

W 2007 roku Dinamo zdobywa tytuł mistrza Chorwacji, zdobywając 92 na 99 możliwych punktów. W składzie są m.in. Vedran Ćorluka, Milan Badelj, Luka Modrić czy Eduardo, w następnym sezonie dołączy do nich Mario Mandżukić. Co roku pojawiają się kolejni piłkarze, na których klub zarabia olbrzymie pieniądze. Wniosek, że kadra opiera się na Dinamie, wydaje się być oczywisty. Jeśli uznać Mamicia za twórcę potęgi Dinama, to położył on też podwaliny pod wszystkie późniejsze sukcesy reprezentacji. Także ten, który właśnie oglądamy.

Nowych obiektów w innych klubach i miastach jest niewiele, żaden rządowy program nie stworzył tu infrastruktury i nie walczył o wdrożenie ujednoliconego systemu szkolenia. Jeśli dołożymy tu postać Mamicia, obraz staje się bardzo skomplikowany i generujący patologiczną sytuację, w którym jeden klub ma monopol na wszystko. Dinamo było za jego czasów dalekie od stabilizacji, zwalniało trenerów na potęgę, podobnie było zresztą w kadrze. Wystarczy wspomnieć, że trzech ostatnich selekcjonerów traciło posady tuż przed decydującymi meczami w kwalifikacjach wielkich imprez.

Urodzeni, by wygrywać

To, co dzieje się na ulicach chorwackich miast w ostatnich dniach, to definicja piłkarskiej gorączki. Ale w niedzielę może okazać się, że można oszaleć jeszcze bardziej. Dla wielu Chorwaci już są wygranymi tego turnieju, bez względu na wynik finału. Wiadomo jednak, że w niedzielę nikt nie wyjdzie na boisko z poczuciem spełnienia. Francuzi będą bezdyskusyjnymi faworytami, ale "Vatreni" do ostatniego gwizdka będą wierzyć w to, że uda im się napisać chyba najbardziej zaskakującą historię na najwyższym poziomie.

W 1992 roku Duńczycy wygrali mistrzostwa Europy, choć pierwotnie miało ich w ogóle nie być na tej imprezie. W 2004 roku Grecy, których nikt nie brał na poważnie, także zaskoczyli wszystkich na Starym Kontynencie.

Na tym turnieju wszystko wydaje się sprzyjać Chorwatom, pisząc jeden z najbardziej nieprawdopodobnych i szalonych scenariuszy w historii piłki nożnej. Zwycięskie rzuty karne, zwycięska półfinałowa dogrywka, brak kalkulacji i podejmowanie ryzyka, mentalność i szczęście, którego nie można nie doceniać. Ten sport kochamy także, a może przede wszystkim, za nieprzewidywalność, za detale, które potrafią wysyłać faworytów do domu z pustymi rękami lub nagrodą pocieszenia.

Czynników, które zadecydują o losach niedzielnego finału, są setki. Racjonalne przesłanki przemawiają za Francuzami, zespołem praktycznie kompletnym, poukładanym, budowanym przez lata, by sięgnąć po tytuł najlepszej drużyny świata. Mającej zarówno młodość, jak i doświadczenie, dziesiątki milionów ludzi za sobą. O wszystkim zadecyduje jednak dwudziestu kilku ludzi. Jeden błąd, genialny strzał, moment zawahania albo geniuszu. I głowy, które będą pełne najróżniejszych myśli.

- Może nie dotarło do nas, co osiągnęliśmy. Ale świat także nie jest świadomy, na co nas stać - powiedział Zlatko Dalić. W niedzielę jego piłkarze będą mieli najlepszą z możliwych okazji, by to pokazać.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Czytaj także

Rosja 2018: chorwaccy ministrowie zamienili garnitury na koszulki reprezentacji. "Największy sukces sportowy w historii kraju"

Ostatnia aktualizacja: 12.07.2018 14:06
W środę reprezenacja Chorwacji pokonała Anglię 2:1 i awansowała do finału piłkarskich mistrzostw świata. W czwartek podczas posiedzenia krajowego rządu większość ministrów zamieniła garnitury na koszulki drużyny narodowej. 
rozwiń zwiń