Rodacy

Ostatnia aktualizacja: 18.10.2019 15:25
Nie ma nikogo trzeciego, ósmego, setnego. Nie ma stadnych wytycznych, gdyż nie ma „My”. A to coś, co sunie pomiędzy „ja” i „ja” – albo trafia, albo nie trafia, smakuje lub nie, zostaje na dłużej w głowie, żyłach, nerwach. Zostaje bądź nie. I tyle, taki banał. Nic więcej.
Olga Tokarczuk
Olga TokarczukFoto: Małgorzata Szymankiewicz/PR

Piłka trzasnęła i spadła, championi zaś, pozbawieni znienacka obiektu, próbowali jeszcze czas jakiś machać rakietami w próżni, lecz widząc niedorzeczność swych ruchów bez piłki, rzucili się na siebie z pazurami. Grzmot oklasków rozległ się wśród widzów.

Witold Gombrowicz "Filibert dzieckiem podszyty"

„Eee...”, mruknął kwaśno Polak w kaszkiecie, kiedy pod sufitem kawiarni zawisła wieść o Noblu dla Olgi Tokarczuk... Tak zaczął się kolejny mecz. Nie mogło być inaczej. Tutaj każdy mecz intelektualny zaczyna się od refleksji dojmująco poważnej. Po czym gra toczy się wyłącznie po maśle wysokiego poziomu. Dlatego return, którym łysy Polak odpowiedział na kwaśny serwis Polaka w kaszkiecie, był nieuchronnie poważny, lecz gwałtownie słodki. „Ach!”, zapiał łysy, co boleśnie ukłuło siedzącą przy stoliku obok Polkę z mosiężną szpilą w koku, więc wróciła do cierpkości i syknęła: „Eee...”, grubego Polaka na wysokim krześle przy barze zmuszając tym samym do zanucenia lukrowanego „Ach!”. Po czym...

Mówiąc krótko – na dobre rozkręcał się stary rytm retoryczny. Po akcji – reakcja się zjawiała, a na reakcję tę – kolejną akcją odpowiadał rywal. Defetystyczny ping Polaka - na Polaka pong afirmacyjny naskakiwał, a znowuż pong – na ping. Ping-pong, pong-ping, ping-pong... „Panie! Nie Ach!, a jedynie Eee...”. „Cóż pani pleciesz, nigdy Eee..., za to tylko Ach!”. „Jak Ach!, matole, jak Ach!, jak nie Ach!, a wyłącznie Eee...”. „Ach!” – „Eee...”, „Eee...” – „Ach!”, „Ach! i Ach!” – „Eee... i Eee...”, kwaśno – słodko, słodko – kwaśno, „Eeelemeledutka, Olga jest malutka...” – „Achtrachbach, Olga to rakiety mach!”... I właśnie tak w cieniu wiszącego pod sufitem kawiarni Nobla dla Tokarczuk (a kiedyś w cieniu Nobla dla Czesława Miłosza i Wisławy Szymborskiej), Polacy, jak pewnie rzekłby stary portrecista Polaków, „usiłowali przeprzeć się duchowo” nad kawusiami. I zapewne dodałby portrecista: Wirtuozi pomniejszającej kwaśności parli chłodno, z dołu, zaś kapłani uwznioślającej słodyczy odpowiadali im z góry, śląc spojrzenia pełne odpornej godności. A wokół wciąż rozlegały się grzmoty oklasków...

Właściwie – jak sensownie można odpowiedzieć na ten polski mecz, stary jak Polska? W finale tegorocznej gry intelektualnej jeden z kapłanów uwznioślającej słodyczy, niech będzie łysy, wysnuł poważną refleksję finansową. Oznajmił: „Na miejscu Tokarczuk zażądałbym od Szwedzkiej Akademii odsetek! A co?! Szwed ma nas doić?! Stratna ma być pisarka nasza?! A niby dlaczego?! Sroce Tokarczuk spod ogona wypadła, czy jak?! Przecież dostała nagrodę nie za ten, lecz za ubiegły rok, a że chodzi mniej więcej o milion monet, na dokładkę nie naszych, to Akademia winna sumę wyjściową uzupełnić procentami, które Tokarczuk uzyskałaby od banku, gdyby rzeczony milion na rocznym koncie złożyła dwanaście miesięcy temu! Czyż nie?!” Na co Polak w kaszkiecie, wirtuoz kwaśności pomniejszającej, kolejny mecz rozpoczął, returnując bekhandem sprawiedliwości finansowej: „A co z Peterem Handke, Noblistą za rok 2019, czyli za rok aktualny? Ma chłop po kieszeni solidnie dostać tylko dlatego, że nie jest, by tak rzec, szczęśliwie zeszłoroczną Tokarczuk, jeno pechowo tegorocznym Handke?” Smecz łysego był morderczy. Wykorzystując prasowe sensacje pieprzne, wyjaśniające nie przyznanie rok temu literackiego Nobla, zaśpiewał nieludzko wysoko i szlachetnie: „A tak! Niech płacą odsetki tylko Tokarczuk, albowiem za pokątny seks trzeba płacić zwłaszcza pokrzywdzonym, których do zabawy się nie zaprosiło!” Nie dodał: „Amen”. Nie musiał, kaszkiet i bez tego był na łopatkach... No dobrze, lecz poza kolejnym wcieleniem odwiecznego meczu polskiego - co jeszcze można dorzucić do odwiecznego meczu polskiego? Anna Dymna dorzuciła Salon Poezji.

Wiele miesięcy temu, gdy jeszcze nikt nie śnił, ani nie marzył, ani na trzeźwo nie dumał poważnie o Noblu dla Tokarczuk, Bronisław Maj wpadł na oczywisty pomysł, by tuż po ogłoszeniu tegorocznego Nobla literackiego – zorganizować Salon z wierszami poetów kolosalnych, którzy Nobla nie otrzymali. I stało się. Oto tokarczuk wyróżniona największą nagrodą świata – a dwa dni później, na Salonie wybrzmiały na głos czytane, drobne doskonałości Rilkego, Herberta, Leśmiana, Kawafisa, Różewicza, Mandelsztama, Cwietajewej, Borgesa, Błoka, Lorki i wielu innych. W sumie – 30 nazwisk pominiętych. I co? Na widowni – Polak w kaszkiecie i łysy Polak, Polka z mosiężną szpilą w koku i gruby Polak, i inni wirtuozi kwaśności, i inni kapłani słodyczy, inni polscy championi, wszyscy subtelni gracze kawiarniani. Tyle że z każdym czytanym wierszem – zatkani coraz gruntowniej. Zupełna nieobecność „Eee...”, doskonała cisza po przepadłym gdzieś „Ach!”. Nieobecność i cisza nie dlatego, że przy wielkich duchach i ich słowach figura Tokarczuk zmalała i skurczyła się jej literatura. Ani też dlatego, że wobec brzmienia literatury pominiętej przez Akademię - nagroda Nobla jako taka przestała być nagrodą ostatecznie ustalającą wartość literatury. Nie. Przez godzinę martwy był słodko-kwaśny ping-pong polski, gdyż przy każdym wierszu przypominało się istnienie pewnego banału. Aż strach, jak bardzo starego i jak doszczętnie spranego.

Literatura, jak każda sztuka, to zabawa skrajnie samotna, intymna, zabawa dziejąca się daleko, bardzo daleko, najdalej od jakiejkolwiek pewności, czyli doskonale poza pocieszającymi kategoriami: „Obiektywna ocena”, „Krytyka rzetelna”, „Recenzja prawdomówna” tudzież „Powszechne, nigdy jednostkowe zasady analizy oraz kryteria syntezy”. Po prostu - ktoś pojedynczy mówi coś do kogoś równie pojedynczego. Nie ma nikogo trzeciego, ósmego, setnego. Nie ma stadnych wytycznych, gdyż nie ma „My”. A to coś, co sunie pomiędzy „ja” i „ja” – albo trafia, albo nie trafia, smakuje lub nie, zostaje na dłużej w głowie, żyłach, nerwach. Zostaje bądź nie. I tyle, taki banał. Nic więcej.

Do Nobla wracając, do Nobla i do prozy. Niby co istotnego wynika z faktu, że Tokarczuk nagrodę dostała, a nie dostali jej: Nabokov, Proust, Kafka i choćby Tołstoj? Dokładnie tyle samo, co z faktu, że tak jak Tokarczuk - Nobla otrzymał, dajmy na to, Marquez. Nic. Zupełnie nic istotnego nie wynika z tej arytmetyki. Ile razy w życiu słyszałem: „Proust to lity grafoman!”, a ile razy, że geniuszem był i geniuszem pozostanie? Po równo. I sens tej równowagi dokładnie taki jest, jak sens równowagi pomiędzy „Eee...” oraz „Ach!” w kawiarnianym ping-pongowym meczu ogólnopolskim, przez championów toczonym o wielkość lub małość Tokarczuk. Co mówię z duszą na ramieniu, gdyż Polak w kaszkiecie, Polak łysy, Polka z mosiężna szpilą w koku, gruby Polak i reszta championów – wszyscy oni gotowi zapiać, żem pomiędzy Prousta i Tokarczuk wstawił oto znak równości. Gotowi zapiać tak i pianiem rozpocząć kolejny pusty mecz.

Paweł Głowacki