Radosne strony

Ostatnia aktualizacja: 03.10.2020 18:12
Zbyt osobnym i niepowtarzalnym był Jarocki bajarzem, aby poprzestawać na samych jedynie faktach nie do obalenia. Nie uchodzi jedynie klepać stare o nim prawdy. Wypada rzucić go na pastwę czułych zmyśleń. Do końca rozpuścić w głosach niebywałych.
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjneFoto: pixabay/domena publiczna

Coś pozostaje. To właśnie jest tak cudowne. Że coś pozostaje, z klasyków, i pomaga przetrwać do końca dnia.

Samuel Beckett "Radosne dni"

Jak to tam ślicznie jest powiedziane, na stronach starej noweli o bezsilnym pamiętaniu?... Dziś już nie wiem, czy w wyreżyserowanym przez Jerzego Jarockiego "Wiśniowym sadzie" Antoniego Czechowa znużona kobieta naprawdę szła przez pokój dziecinny do drzwi, by zniknąć na zawsze, czy tylko zwodzą mnie słowa, które składają się na pamięć o tamtym przejściu… A jak bezradność brzmi sobie w inscenizowanym przez Jarockiego "Kosmosie" Witolda Gombrowicza, gdzie wiszący w krzakach trupek wróbla przeraża język, a cóż dopiero mówić o przerażeniu słów wobec świata całego?... Człowiek trochę piasku weźmie na dłoń, a już gubi się bez ratunku w kupie nieobjętej, nieogarnionej, niezmierzonej, niezliczonej… A w pewnej starej powieści, w tej powieściowej przepaści - jak dźwięczy lekcja o potędze małości?... Że prawda nie w górze, a na dole jest, w byle kłaku, na pozór niemym zupełnie… Tak jakoś?... Sprawdziłem.

Od paru tygodni istnieje wydana przez Akademię Teatralną w Krakowie księga "Jerzy Jarocki. Głosy, wspomnienia, wywiady"… Jak to tam odpowiedzialny za jasność tomów redaktor rzekł ongiś do Vladimira Nabokova, sugerując mu wyprodukowanie niezbędnych uzupełnień eseju o Mikołaju Gogolu?... A teraz niech pan doda porządny życiorys bohatera oraz koniecznie streszczenia napisanych przez niego utworów, żeby studenci byli zadowoleni… Jak tajemniczo, nieuchwytnie byłoby, gdyby z całego tytułu księgi o Jarockim zostawić tylko jedno słowo. GŁOSY. Na tle takim, jakie jest, na fotograficznej podobiźnie strony z Jarockiego egzemplarza reżyserskiego "Króla Ubu" – tylko GŁOSY. Tylko pięć wielkich czcionek koloru starej cegły, budzących pytania o sens, a niżej – inny głos, na maszynie do pisania wystukana złowieszcza pewność UBU: Za kilka dni, jeśli zechcesz, będę panował w Polsce. Tak, tylko GŁOSY, gdyż księga cała – to właśnie głosy… Jak to tam, na kartach omszałej powieści, pisanej za oceanem, toczy się fabuła?... W zarastającej trawami wiosce, do której przybył, aby odnaleźć ślady ojca, syn znajduje sedno – głosy sennie sunące z tamtej strony, w pustce trupich domów snujące historię ojca, prawdę, która jeśli nawet okaże się jedynie bajką pamięci, grą nudzących się słów, to i tak syn przyjmie ją pokornie, bo nie ma nic innego poza słowami… Teksty naukowe o teatrze Jarockiego zatem, eseje, wspomnienia współpracowników dalszych i bliższych, obszerne o Jarockim rozmowy artystów różnych teatralnych dziedzin, zdania naukowe i prywatne, ociężałe i ulotne, w końcu dwa nigdzie ponoć nie publikowane wywiady z Jarockim. I to wszystko – na kartkach dużego formatu. 372 strony zdań i fotograficznych obrazków. 372 strony głosów w wielu intonacjach. 372 strony prób złowienia istoty. A między nimi, na stronie 94 – echo brzmienia Itala Calvina.

Kuszący tytułem utwór Anny R. Burzyńskiej "Widmowy repertuar". Rzecz o teatralnych dziełach, których Jarocki nie zdołał stworzyć. O opowieściach nieopowiedzianych, których cząstki, atomy, detale, a raczej echa cząstek, atomów, detali, snuły się w opowieściach opowiedzianych później. W prologu Burzyńska przywołuje głos Calvina z początku powieści, z początku powieściowej przepaści "Jeśli zimową nocą podróżny" Powtarza brzmienie Calvina katalogu książek nieprzeczytanych. Przywołuje to mrowisko widm i stawia je przy Jarockiego mrowisku seansów nienarodzonych. Po co? By pocieszyć się awangardową elokwencją? Aby błysnąć orientacją literacką? A może by pomóc sobie jakoś, zdania swoje osadzając na wyższej półce? Czy taka, czy siaka jest prawda gestu Burzyńskiej – w księdze o Jarockim nagle brzęczący Calvino okazuje się istotą księgi, sednem 372 stron głosów próbujących wydłubać prawdę ze strzępów, kłaczków, wiórów i innych lichych śladów, co pozostały… Jak to tam w "Jeśli zimową nocą podróżny" jest ślicznie powiedziane o detalach, drobinach, maleńkich resztkach?... Że potężne one?... Sprawdziłem.

Mity i tajemnice stworzone są z ziarenek równie nieuchwytnych, jak pyłek na nóżkach motyli: tylko ten, kto to pojął, może oczekiwać objawienia i zachwytu. To słyszy Czytelnik w bibliotece od człowieka czytającego książkę przy stole. Słyszy to każdy, kto czyta "Jeśli zimową nocą podróżny", każdy, choćby ty, gdyż zaproszony do wnętrza akapitów przez naczelnego bohatera Czytelnik powieści "Jeśli zimową nocą podróżny", staje się drugim naczelnym bohaterem powieści "Jeśli zimową nocą podróżny". Czyli nie dość, że czyta, to czyta o tym, że oto czyta… To jest ledwie pierwsze piętro fantastycznej przepaści Calvina. I niech wystarczy piętro jeszcze tylko jedno. Czytelnik czyta, że oto czyta powieść, która jest powieścią nie jedną, ani nie zlepkiem całych dziesięciu powieści, lecz zlepkiem strzępów dziesięciu powieści. Czyli – dziesięcioma niedokończonymi powieściami albo brzęczącymi w ukończonej powieści Calvina dziesięcioma tycimi echami dziesięciu powieści nigdy nienarodzonych… Wystarczy? Chyba tak.

Znów zatem detale, potęga rzeczy małych. Małych jak nóżka motyla, jak ziarna piasku między palcami w „Kosmosie” Gombrowicza i być może w "Kosmosie" Jarockiego, jak drobiny Jarockiego opowieści nieopowiedzianych, żyjące w opowieściach opowiedzianych, albo jak inny owadzi detal w Calvina prozie "Niewidzialne miasta", gdzie miasta być może są kłamstwem, lecz istnieją prawdziwiej niż naprawdę, gdyż opowiada je, zmyśla bajarz niepowtarzalny, którego zupełnie nie przekonują ani lite fakty, ani dowody nie do obalenia… Jak to tam cudnie jest powiedziane u Calvina, w tym jego starym poemacie o miastach ulepionych jedynie z głosu fantastycznego kłamcy, ze słów samych?... Tylko w relacjach Marka Polo Chanowi udawało się dojrzeć, poprzez mury i wieże chylące się nieuchronnie do upadku, filigranowy rysunek tak subtelny, że mógłby wyśliznąć się ze szczęk termitów.

Ostrożnie myślę, że aby w księdze śladów po Jarockim dostrzec aż tak wiele, trzeba, podobnie jak Czytelnik Calvina, wejść do środka 372 stron głosów, buczących o Jarockim, i trzeba, podobnie jak Calvina Marco Polo, obok drukowanych pewników snuć sobie opowieść własną, niebywałą. Ostatni już raz wejdę w rolę Beckettowskiej Winnie, czekającej już tylko na ciszę i postawię pytanie, które być może i ona postawiłaby sobie radośnie… Jak to w siódmym tomie prozy o pisaniu i pamięci rzekł autor o swych czytelnikach?... Nie będą oni moimi czytelnikami, ale czytelnikami samych siebie, bo moja książka będzie tylko rodzajem szkieł powiększających, jak soczewki, które podawał nabywcy optyk z Combray. Jakoś nie potrafię nie ufać Proustowi.

Chyba już nie da się inaczej, jak tylko być Czytelnikiem i zarazem Marco Polo. Nawet jeśli gdzieś jeszcze cudem grane są opowieści przez Jarockiego opowiedziane do końca, to przecież niebawem także one będą w strzępach jedynie, w śladach marnych, niknących niczym śmiertelnie znużona Raniewska za sennie zamykającymi się drzwiami jej pokoju z czasów jasnego dzieciństwa albo niczym słowa składające się na pamięć o jej znikaniu. Niebawem wszystkie opowieści opowiedziane zaczną żyć widmowym życiem opowieści nieopowiedzianych. Niebawem? Dajmy spokój taniej ostrożności. Już tak istnieją. I być może teraz - jak kiedyś strzępy nieopowiedzianych opowieści Jarockiego wędrowały przez Jarockiego opowieści opowiedziane – strzępy opowieści opowiedzianych, które siłą czasu obróciły się w nieopowiedziane, zaczną istnieć wewnątrz opowieści opowiadanych przez kogoś innego, niekoniecznie na scenie. Zbyt osobnym i niepowtarzalnym był Jarocki bajarzem, aby poprzestawać na samych jedynie faktach nie do obalenia. Nie uchodzi jedynie klepać stare o nim prawdy. Wypada rzucić go na pastwę czułych zmyśleń. Do końca rozpuścić w głosach niebywałych.

Paweł Głowacki