Rybik cukrowy

Ostatnia aktualizacja: 06.04.2023 21:07
Póki co niech starczy klasyka. Zaczaić się przy ścianie nocą księżycową, unieść nogę, poczekać na szmer w dole, gwałtownie tupnąć i obcasem pokręcić dla pewności. A dalej – szufelka, zmiotka, klozetowa muszla, szum wody. I już. Amen.
Nożyczki
NożyczkiFoto: Shutterstock/anidaaripin

     Cyjanowodór? Kwas borowy? A może któryś z syntetycznych pyretroidów? Czym wybić biblioteczne robactwo?

     Przygotowując kolejną edycję klasycznych dzieł Agathy Christie, globalna korporacja wydawnicza HarperCollins pokazała iście papieską niezależność duchową, absolutną wolność decyzji, a zwłaszcza wierność sprawie ochrony praw autorskich, sprawie świętej nietykalności literackich dzieł – a tutaj człowiek musi w panice szukać trucizny! Pechowa koincydencja. Poczytałoby się jeszcze ciepłe genialne kryminały, a trzeba czym prędzej zabić insekty żrące drukowany papier, dziurawiące książki, zeskrobujące słowa, trzeba zniszczyć rybika cukrowego (Lepisma saccharina), to zaś kosztuje. Tak wiele to kosztuje, że już, niestety, nie starczy na najnowsze edytorskie dokonanie Briana Murraya, naczelnego dyrektora HarperCollins. Żal! Opłacani przezeń fachowcy, anonimowi sensitive readers, specjalizujący się w czytaniu czujnym, społecznie zaangażowanym oraz ideologicznie wyczulonym, dokonali na opowieściach Christie retuszu poprawnościowego. Wyłapali i wyeliminowali wszystkie słowa i frazy ocierające się o rasizm, szowinizm, molestowanie oraz mobbing, wydłubali każdą cząstkę opresyjną i ksenofobiczną, każdy detal rozkwitły na stereotypach rasowych, klasowych tudzież genderowych – unicestwili dla dobra świata. Słowem, podziurawili opowieści oryginalne, dziury zaś wypełnili językiem jedynie słusznym. Stare opowieści poprawili tak, że absolutnie nikt się nie obrazi. Na ten przykład – nie ma słowa „nigger”, wypadła fraza „to Żyd oczywiście”, zniknęło określenie „hinduski charakter usposobienia”. Nie uchowali się „tubylcy”, zastąpiono ich „miejscowymi”, zaś „cygański typ urody” przeistoczony został w zupełnie niekłopotliwą „młodą kobietę”. Czy trzeba dodawać, że padł „orient”, więc od dziś „Orient Express” już nie jedzie, oraz że z „dziesięciu murzynków” nie przetrwał ani jeden? Ba! W nowojorskiej siedzibie HarperCollins ponoć wiele, wiele godzin trwała burza mózgów, czy by nie zmienić autorce imienia, gdyż Agata momentalnie kojarzy się z kpiącym porzekadłem „Agata nogą zamiata” - a to przecież boleśnie godzi w społeczność sprzątaczek nie tylko nowojorskich… I tak dalej, dalej i jeszcze dalej. W efekcie - Christie wreszcie jest właściwa, na miarę ideologijki aktualnie najdynamiczniejszej. A tutaj? Co wybrać? Może na całość pójść i nabyć aparaturę do wytwarzania promieni gamma? Jedno pewne – coś trzeba zrobić. Nie wolno się poddawać. Trzeba się ratować, bo biblioteki bezbronne są, a rybików cukrowych coraz więcej wkoło.

     Ohydne to stworzenia. Owady najprymitywniejsze. Pospolite nieloty, przykre w dotyku i dla oka, cwaniacko sprytne, na metr cuchnące kunktatorstwem, fałszywie przymilne, ciche i szare niby mysz. Płaskie kurduple o długości 7, może 10 milimetrów, pokryte tycimi łuskami podobnymi do rybich, a ciało pod łuskami – trupio blade, prawie białe. Trzysegmentowy tułów, na odwłoku wyrostki rylcowe, po obu stronach pustawego łebka oczy złożone z 12 niestykających się z sobą oczek kaprawych. Jaja składają masowo i przez rok cały. Wrogów nie mają prawie wcale. Nie mają wrogów, gdyż są marnością bez właściwości, bez charakteru i godności, więc, by tak rzec, pokornie łaszą się do każdego pana, do każdej okoliczności, do każdej ideologii. Brakiem kręgosłupa przypominają naszych bezkręgowych redaktorów pewnego wydawnictwa, którzy kilka lat temu z tytułu jednej powieści Gabriela Garcii Marqueza usunęli słowo „kurwy”, zaś z finału innej powieści - słowo „gówno”. Usunęli, bo po cóż ksiądz proboszcz ma się oburzyć, zdenerwować i do władz ze skargą na grzeszne wydawnictwo lecieć – dokonali poprawnościowej korekty, gdyż dobrze jest mieć w wydawnictwie święty spokój. No i mieli święty spokój – opłacił im się Marquez prawidłowy, Marquez z parafialnej szkółki, Marquez-pensjonarska pierdoła.

Rybiki cukrowe stronią od światła być może dlatego właśnie, że osobnik poniżony własną swoją niby pokorną, a w istocie cwaniacką służalczością wobec ideologijki w danej chwili najmodniejszej, nieprzyjemnie żałośnie wygląda w blasku? W każdym razie wielbią wszelkie zawilgocone, zagrzybione, zapleśnione szpary, szczeliny, dziury i zakamarki wiecznie wypełnione mrokiem. Nienawidzą dni, wyłażą tylko nocami, lecz nie chodzą, nie spacerują ani podskakują. Nie. Rybiki się skradają pod ścianami, cichuteńko, w złodziejskim rytmie, w szpiegowskim skupieniu. Skradają się do papieru. Rękopisy, dokumenty, akta, kalendarze, pocztówki, wizytówki, gazety, ryciny, rysunki, akwarele, wszelki karton, a nawet stare fotografie – to jest ich kulinarna miłość. Lecz głównie skradają się do bibliotecznych regałów. Wczołgują się w szparę pomiędzy grzbietem a pasmem kleju spajającego kartki, albo między stronice, i uruchamiają swój aparat gębowy typu gryzącego. Rozpoczynają żarcie w nastrojowych ciemnościach. Zeskrobują rozdziawioną japą czcionki, wygryzają w zdaniach dziury, w słowach ryją cienkie tunele. Zabijają język. Zabijają książki. Adam Krajewski, wybitny znawca tych nieprzyjemnych w dotyku kretynów owadzich, powiada: „przy nieznajomości prawdziwego pochodzenia szkód powodowanych przez rybiki, niektóre uszkodzenia mogą uchodzić za próbę fałszowania dokumentów, dokonaną ludzką ręką: za wyskrobywanie, wycinanie i wytrawianie chemikaliami”. Uwaga, owszem, ciekawa, lecz równie ciekawe, a nawet kluczowe, zdaje się być zupełne Krajewskiego milczenie o rozmiarach mózgu rybików cukrowych. Za to wiele radzi nam profesor w kwestii walki z owadzim kretynem.

     Można zwyczajnie, po chłopsku, na odlew zaszpachlować w bibliotece wszystkie szczeliny i dziury gipsem, cementem bądź kitem. Można na szczeliny i dziury skierować snop ostrego światła. Można tomy opasać wstążkami maczanymi w jakimś insektycydzie. Można rozstawić na półkach, więc i na tej z genialnymi, gdyż językowo nieomylnymi kryminałami Agathy Christie, pułapki z zatrutą przynętą pokarmową, na przykład: cukier z kwaśnym fluorkiem sodowym, pożywki z kwasem borowym, żelatynę z domieszką dipteryxu. Można uciec się do opryskiwania szczelin i dziur, a także grzbietów ksiąg, roztworem syntetycznych pyretroidów, pośród których najskuteczniejszy jest dichlorfos. Nie od parady będzie też zainteresować rybiki cukrowe mgielną sztuką gazowania tlenkiem etylenu ewentualnie cyjanowodorem. Gdy rybik jeszcze się rusza – cierpienia jego wypada skrócić promieniami gamma. Nie trzeba ich wcale dużo. Już przy dawce wręcz śmiesznej, dawce rzędu 0,25 kGy - rybik cukrowy sztywnieje ostatecznie. Zatem - co wybrać? Najlepiej wszystko?

     Zobaczy się. Póki co niech starczy klasyka. Zaczaić się przy ścianie nocą księżycową, unieść nogę, poczekać na szmer w dole, gwałtownie tupnąć i obcasem pokręcić dla pewności. A dalej – szufelka, zmiotka, klozetowa muszla, szum wody. I już. Amen. Można teraz spokojnie lampkę zapalić i zdjąć z półki „Imię róży” Umberta Eco, które ubity rybik miał tej nocy chęć podziurawić. Cudna to jest bajka o mordach w średniowiecznym klasztorze! Oto znikają mnisi, lecz znikają nie tak jak „dziesięciu murzynków”. Braciszków zakonnych zabija demoniczny, ślepy i stary niczym Borges braciszek Jorge z Burgos. Zabija trucizną, którą nasączył kartki pewnej diabelskiej, najniebezpieczniejsza dla świata księgi, drugiej części „Poetyki” Arystotelesa, traktującej o śmiechu i komedii. Jorge nie wyskrobuje kretyńsko słów poszczególnych i nie zamienia niektórych zdań w bogobojne, lukrowane sentencji. Jorge nie śmie też zabić księgi całej, choćby w ogniu. On rzeczoną księgą zabija tych, którzy jej posmakowali. Tak chroni ją samą i zarazem świat przed jej infernalną mocą. A gdy nadchodzi chwila ostateczna – sam siebie morduje, łapczywie pożerając księgę, ale całą księgę, karta po karcie, wraz okładkami.

Piękny Jorge z Burgos. Śladu w nim kunktatorstwa, cienia cwaniactwa i zupełny brak genu opłacalnej sprzedajności. Na drodze wiodącej od średniowiecznego klasztoru do dzisiejszej nowojorskiej siedziby HarperCollins - wstyd puchnie w każdej minucie. Pomiędzy Jorge z Burgos a dyrektorem Brianem Murrayem – nieusuwalna przepaść.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Sploty

Ostatnia aktualizacja: 24.03.2023 17:46
Cisza. Tak. Nitka cała wróciła na miejsce. Wirujący motek wolno zamiera. Jeszcze tylko kilka piruetów. W oknach za plecami nieruchomej Rani góry w śniegu. Jeszcze cztery obroty. Jeszcze trzy, dwa. Jeszcze jeden.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Kto to był hrabia Teatr?

Ostatnia aktualizacja: 31.03.2023 16:01
Drobina o jasnych włosach, w białych bucikach, białych skarpetkach, białych porciętach do kolan i w białej koszulinie z krótkimi rękawami, stoi skamieniała na tle drzwi, splatając palce za sobą. Klamka pół metra nad główką. Boi się drobina?
rozwiń zwiń