Trad – czyli źródła, folk – inspirowana bezpośrednio źródłami muzyka taneczna i piosenkowa, avant – przetworzenia, uobecniające formy i ducha źródeł na nowo, zlinkowane mniej lub bardziej z niezwykle gęstą siecią współczesnych stylistyk, gatunków, estetyk. Na mojej liście jest aktualnie 270 płyt (to tylko te bardzo dobre, dobre i warte z różnych powodów odnotowania), wyjątkowo dużo ich wyszło w tym roku, zwłaszcza w ramach avant-folku. Z ilością nie idzie niestety w parze jakość, ale i tak jest się z czego cieszyć.
송순단 [Song Soon Dan] „송순단 무가” [„Szamanka Song Soon-Dan”]
Czyli trad. W tym przypadku obrzęd, wymagający całościowego i bezkompromisowego oddania się słuchacza.
Song Sun-dan jest szanowana w Korei jako kapłanka, specjalizująca się w przeprowadzaniu rytuału Ssitgimgut. W rozbudowanej obrzędowości szamanizmu koreańskiego jest to oczyszczanie duszy przed udaniem się na tamten świat czyli coś w rodzaju tamtejszego ars bene moriendi.
Ceni się jej wyjątkową umiejętność prowadzenia rytuału za pomocą powściągliwych, ale eleganckich ruchów tanecznych oraz spektakularny śpiew. Urodziła się na wyspie Jindo, położonej na skraju południowo-zachodniej Korei. Szamanką była jej matka, Soon-dan zbuntowała się jednak i nie chciała zajmować się odprawianiem rytuałów, jednak w wieku 31 lat zapadła na rodzaj psychozy maniakalnej i jedynym sposobem, żeby z niej wyjść było właśnie odprawienie tradycyjnych szamańskich egzorcyzmów. Okazało się to jej inicjacją w świat szamanizmu. Słuchacz dajmy na to europejski, nie znający tej tradycji, kontekstów, recytowanych sutr itp. niewiele z tego obrzędu rozumie, a jednak potężny i władczy głos Soon-dan wprowadza go w sam środek wydarzenia, które przebiega według ściśle określonych (także muzycznie) zasad. Mistrzyni ceremonii towarzyszy około 10-osobowa orkiestra, na którą składają się bębny, gongi, flet, małe obojowe piri, smyczkowy ajaeng. Do tego orkiestranci tworzą chór śpiewający i wołający razem z szamanką. Wszyscy ubrani są na biało. Dwupłytowa całość tworzy niesamowitą, gęstą audiosferę, przenikającą na wylot uszy słuchacza. Na fali odrodzenia tradycji w Korei Południowej rytuał uznano są skarb niematerialnego dziedzictwa, a Soon-dan przyczyniła się do jego upowszechnienia i stworzenia z niego widowiska, które, co trzeba podkreślić, nie traci nic ze swojej pierwotnej mocy.
Mikail Aslan & Cemîl Qoçgiri „Rû Bi Rû”
Czyli folk. Taki w wydaniu piosenkowym, bliski źródłom. Muzyka – towarzyszka chwili. Tytuł płyty w tłumaczeniu na polski to „Twarzą w twarz”, co koresponduje zarówno z okładką jak i z muzyką. Duet jest najbardziej elementarnym muzycznym spotkaniem. Słyszymy tu Kaukaz, jest anatolijska i wschodnia Turcja, są alewici (muzułmańscy sufici, łączący także wpływy zoroastryjskie i chrześcijańskie), jest wreszcie zew ziem kurdyjskiej (jednej z kilku ważniejszych kolebek kulturowych Starego Świata), ale jest też nawet coś w rodzaju tureckiego reggae.
Wszystko ze smakiem i emocją. Zaledwie dwóch muzyków stworzyło pełnowymiarowy, barwny i wielowątkowy, latający dywan muzyczny. Niewiele tu instrumentów perkusyjnych, rytmizują całość głównie szarpane strunowce (tanbur). Są tu harmonijne ciepłe wokale, kolory kładą też wybrzmiewające struny oraz duduk (a nawet w jednym momencie saksofon). To kameralna, skromna muzyka nie zdobywająca szturmem zestawień płytowych za 2023, płyta przeszła niemal niezauważona (poza Niemcami). Refleksyjna, ale nie rozklejająca się, marzycielska, ale konkretna, piosenkowa, ale można ją tańczyć. Panowie grają, patrząc w siebie i na siebie, niczym w lustra. Ale jest też na płycie głos kobiecy i dziecięcy. To muzyka bez autoegzotyzacji, bez jakichś założeń i „wizji”, muzyka teraz. Szczera, z ponadczasową elegancją, przypomina mi czasem Stelios Petrakis Trio, ale jednak bardzo swoista i z niepowtarzalnym wyrazem. Mógłbym jeszcze powiedzieć, że zwyczajna i codzienna, ale nie jestem pewien czy zostanę właściwie zrozumiany.
Lankum „False Lankum”
Czyli avant-folk. Wymagający uważnego wsłuchiwania się. Emocjonalny, ale przemyślany, z przekazem.
„False Lankum” jako cała płyta nie zdobywa słuchacza abordażem, a raczej powoli, odkrywając się warstwa po warstwie. Poszczególne utwory rozgrywają się w różnych miejscach, mają różną performatykę i charakter – jest tu obrzęd, malarstwo, literatura, film, współobecność w żywym krajobrazie (nadmorskim), sytuacja pubu, To muzyczny przekaz bardzo bogaty w okołoirlandzkie konteksty kulturowe. W pubowe taneczne granie wkrada się industrialny soundscape. ballada „Idź wykop mi grób” przekształca się w teatralizowany rytuał pogrzebowy (niesamowity teledysk). Miłość, śmierć, marność, chwila na uśmiech, zapatrzenie w kobietę o oczach jak ocean. Słowa znaczą więcej, kiedy są śpiewane. To naprawdę świetny album, gdzieś niedaleko Swans czy Joy Division, tyle że grany z perspektywy muzyki tradycyjnej i folku, a nie rocka. I nie duch hippisowski się nad tym unosi (folk we frędzlach do dzisiaj potrafi chodzić), a postpunkowy.
Obdarzona hipnotyzującym głosem Radie Peat (także instrumentalistka) jest ważną częścią tego charyzmatycznego kwartetu, dlatego warto również posłuchać bliźniaczej do Lankum formacji z jej udziałem – ØXN, która też w 2023 wydała dobrą płytę. Poetyki, instrumentacje, style zmieniają się jak pogoda. Jest harmonia, są kontrasty, przeciwieństwa czule się obejmują. Przy czym nie ma tu jakichś bardzo rozbudowanych aranżacji, to nie jest skomplikowana i trudna muzyka w sensie akademickim. Jest po prostu dojrzała i wybitna, natchniona i rozumna, stoicka i czuła. Bardzo współczesna, a jednocześnie ma się wrażenie, że artyści wyprawiają się w przeszłość, nie pozbywając się swojej rzeczywistej tożsamości, mozaikowej, nowoczesnej. A duchy przeszłości są między nami. Ta sama prawda jest inna tyle razy, ile razy na nią pada światło, za każdym razem pada inaczej. To jest właśnie unikalny styl „fałszywego” Lankum – migotanie.
Spośród polskich płyt chciałem wyróżnić następujące:
Bastarda „Nizozot”, Furia „Huta Luna”, Piotr Kurek „Smartwoods”, Olga Mysłowska/Michał Pepol/Patryk Zakrocki „Leggerezza”, Kapela Niwińskich „Pogłosy”, Marcin Masecki „Bolero”, Raphael Rogiński „Talàn”. Godna odnotowania jest też płyta „Chłopi – wesele Boryny”.
Raphael Rogiński
Raphael Rogiński
Jego wybrałem na osobowość roku. To wyjątkowy gitarzysta i wybijająca się osobowość polskiej sceny muzycznej. Tworzący wbrew podziałom i między gatunkami.
Tegoroczny nieduży album „Talàn” to swego rodzaju notatnik z podróży w formie muzycznej, podróży zarówno w wyobraźni jak i dosłownych. Album jest echem różnych źródłowo tradycji, które Raphael przez lata uwewnętrzniał, filtrował przez własną, osobistą wrażliwość i w rezultacie stworzył swój rozpoznawalny natychmiast styl – impresyjny, refleksyjny, poetycki, dotknięty melancholią. Skromna, a przy tym wyrazista i poruszająca, bardzo liryczna muzyka, urzekające miniatury gitarowe. Rogiński nie tylko jest samowystarczalnym solistą, ale równie chętnie współpracuje z nietuzinkowymi artystkami (chociażby Mewa Chabiera, Natalia Przybysz, Olga Mysłowska, Genowefa Lenarcik, Svitlana Nianio) i artystami (kapele Shofar, Alte Sachen, Cukunft).
Mam wrażenie, że albumem „ Talàn” zamyka jakiś długi etap jego twórczego życia i otwiera nowy. Album skromny, wprawdzie nie połyskujący złotem, nie schlebiający błyskiem (to w jego stylu), ale jednak stanowiący ukoronowanie jego dotychczasowych poszukiwań. A więc wszystkiego najlepszego na nowej drodze Raphaelu.
Remek Mazur-Hanaj
***
Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.