W lutym tego 2025 Biak wydał album "Chwasty". Chociaż raper istnieje na scenie od dawna, nie mamy od niego zbyt wiele skończonych projektów. Biak żartobliwie przyznał, że dopiero z czasem nauczył się kończyć projekty, choć niekoniecznie samodzielnie. - Byłbym egoistą, gdybym powiedział, że to tylko moja zasługa. Nauczyłem się z małą pomocą - mówi w audycji "Poranek Czwórki". Dziś przyznaje, że kluczem okazała się nie tyle technika, co zaangażowanie. - Teraz mi naprawdę zależy, więc rzeczy same się spinają. Ciągle nagrywam, to po prostu się dzieje - dodaje.
Jego muzyka, jak sam zauważa, balansuje między powagą a dystansem. - Mam w sobie trochę frywolności w traktowaniu tego, co robię, i to jest mój sposób obrony przed ciężarem treści. To taki rapowy spryt, przemycam poważne rzeczy w lekkiej formie, żeby były strawne i dla mnie, i dla słuchacza - tłumaczy.
"Nie potrzebuję już górek ani dołków"
Dziś Biak mówi o równowadze. O tym, że presja środowiska, a zwłaszcza spojrzenia innych raperów, które kiedyś go paraliżowały, przestały mieć znaczenie. - Kiedyś się czaiłem, wstydziłem, byłem niepewny. Teraz wiem, co chcę robić. To, że koledzy z branży słuchają, to tylko dodatek - wyznaje. Ogromną rolę w tym procesie odegrało ojcostwo. - To bardzo poukładało rzeczy. Kiedy patrzysz w te małe, niewinne oczy, rozumiesz, że własne ego trzeba odwiesić na drzewo. Wszystko się wyrównało, nie potrzebuję już ekstremów, tylko skupienia na pracy i życiu - dodaje. Biak mówi też, że ojcostwo nauczyło go systematyczności. - Nie ma już afterów, before’ów, tylko studio i dom. Jak nagram, to wracam. Zrozumiałem, że jak chcę być odpowiedzialny, to muszę być konsekwentny, i w życiu, i w muzyce.
Pokolenie zawieszone między falami
W pewnym momencie rozmowa schodzi na temat generacji, do której Biak należy - artystów z pogranicza er polskiego hip-hopu. - Jestem z rocznika VNM-a, W.E.N.Y, Smarkiego. Tylko że późno zacząłem, więc wstrzeliłem się między falami. Ten moment 2012 roku - gdy wydawałem "Heavy Mental" - to był czas przełomu. Stara szkoła się kończyła, nowa dopiero nabierała kształtu - opowiada. Raper przyznaje, że bywało to frustrujące. - Czułem, że mam skill, a krzyczę do pustej sali. Ale też wiem, że wtedy działałem chaotycznie. Dziś już nie zrzucam winy na okoliczności. Może to nie był mój czas, ale teraz jest. Kiedyś ludzie z wytwórni patrzyli na nas z góry, teraz to nasi rówieśnicy prowadzą firmy, są wydawcami. Polski hip-hop dojrzał. Topka dalej istnieje, ale reszta sceny ma dziś narzędzia i możliwości, jakich kiedyś nie mieliśmy - mówi.
Gliwice, graffiti i wolność
Biak wraca też do swoich korzeni - Gliwic, gdzie dorastał w subkulturowym tyglu graffiti i deskorolki. - To było mocno uliczne miasto. Pamiętam czasy, gdy skinheadzi gonili mnie za szerokie spodnie. Ale to też były cudowne lata, pełne magii, poczucia wspólnoty i wolności - wspomina raper. Graffiti było dla niego pierwszym językiem ekspresji i do dziś pozostaje ważne. - Wróciłem do malowania. Już nie latam po składach, chodzę na legale, ale dalej czuję to samo. Jest ściana, jestem ja, to mój zen. To uczucie nie zmieniło się od pierwszego razu. Kiedyś wszyscy musieli być odważni, nikt nie mógł się wyłamać. Ale jak ma to być wolność, to trzeba to robić po swojemu, a nie pod presją ekipy.
"Trzeba wyrzucić hip-hopową księgę przysłów"
- Dla mnie wyrzucenie wszystkich haseł, reguł i przysłów hip-hopowych było najlepszym, co mogło się wydarzyć. Jak pozbędziesz się tych ram, zaczynasz być naprawdę sobą - mówi Biak. Dziś patrzy na scenę z uznaniem. - Jest różnorodna jak nigdy. Nawet jeśli coś nie trafia w mój gust, to widzę energię i indywidualność. I to jest najważniejsze.
***
Tytuł audycji: "Poranek Czwórki"
Prowadzi: Eldo
Gość: Biak
Data emisji: 6.10.2025
Godzina: 9.15
gV