Rosja 2018

Rosja 2018: Belgowie chcą zaistnieć w świadomości kibiców. Brazylia w piekle "Czerwonych diabłów"

Ostatnia aktualizacja: 06.07.2018 10:30
W piątek reprezentacja Belgii rozegra być może najważniejszy mecz w historii swoich ostatnich występów na mistrzostwach świata. Przeciwnikiem podopiecznych Roberto Martineza będą pięciokrotni triufmatorzy Pucharu Świata. W tym roku "Czerwone diabły" mają szansę, by przybliżyć się do sukcesu z 1986 roku, a być może postarać się o coś więcej. 
Selekcjoner reprezentacji Belgii Roberto Martinez
Selekcjoner reprezentacji Belgii Roberto Martinez Foto: PAP/EPA/KHALED ELFIQI

Belgowie mimo, że nie posiadają spektakularnie mocnej ligi krajowej wychowują jednych z najlepszych piłkarzy na świecie. Na trwającym obecnie mundialu w Rosji większość zawodników z podstawowej jedenastki reprezentacji gra w najsilniejszych ligach w Europie. Na ich zakup może pozwolić sobie garstka europejskich klubów.

Mimo tego, w ostatnich latach wciąż czegoś brakowało drużynie "Czerwonych diabłów". Mistrzostwa świata w Brazylii to etap ćwierćfinału i porażka z Argentyną po bramce Gonzalo Higuaina. Teraz zespół prowadzony przez hiszpańskiego szkoleniowca Roberto Martineza również znalazł się w tej fazie rozgrywek i, podobnie jak cztery lata temu, trafił na rywala z najwyższej półki.

Co prawda, "Albiceleste" już pożegnali się z turniejem, to jednak najbliższy przeciwnik Belgii z meczu na mecz wydaje się nabierać tempa. Brazylijczycy, po blamażu na własnym terenie w 2014 roku, marzą o szóstym tytule mistrza świata. "De Rode Duivels" z kolei marzą, by w końcu zaistnieć w świadomości kibiców i udowodnić, że generacja piłkarzy, którą posiadają, potrafi walczyć o najwyższe trofea. 

Roberto Martinez nie ukrywa, że będzie to najważniejszy mecz Belgów w ostatnich latach. W końcu w 2006 i 2010 roku nawet nie udało im się zakwalifikować do tej najważniejszej piłkarskiej imprezy na świecie. W Brazylii również byli typowani w gronie faworytów, a jednak na ostatniej prostej nie byli w stanie udźwignąć presji.

Wtedy musieli podjąć wyzwanie w postaci przyszłych finalistów mundialu, teraz mają podopiecznych Tite, którzy do Rosji przyjechali w tym samym celu, co Belgowie. W grę wchodzi wyłącznie finał w Moskwie. Między 1990 a 2002 Belgia zatrzymywała się na 1/8 finału MŚ. Ta bariera była jak zaczarowana i zespół z Europy kompletnie nie mógł sobie z tym poradzić, mimo że w kadrze posiadali wielu wartościowych piłkarzy (Michel Preud'homme, Enzo Scifo, Jan Ceulemans, Marc Degryse, Marc Wilmots).

Również wcześniejsza generacja nie należała do najgorszych. W końcu belgijski futbol wydał na świat m.in. jednego z najlepszych bramkarzy na świecie - Jean-Marie Pfaffa, który stał między słupkami Bayernu Monachium. Z biegiem lat Belgowie zmieniali system szkolenia, a w czołowych ligach Europy pojawiali się najlepsi piłkarze z tego kraju.

Nie inaczej było na mundialu w 2014 roku, gdzie zespół pod dowództwem Marca Wilmotsa mógł myśleć o finale rozgrywek. W ekipie "Czerwonych diabłów" grała taka śmietanka jak - Courtois, Vermaelen, Kompany, Vertonghen, Witsel, De Bruyne, Fellaini, Lukaku, Hazard, Mertens, Van Buyten, Dembélé, Januzaj, Chadli. Kręgosłup drużyny na mundial w Rosji pozostał - piłkarze dojrzeli, stworzyli zgrany kolektyw, z kolei Martinez spowodował, że ta ekipa nabrała pewności siebie.

Ponadto mecz z Japonią, w którym Belgowie przegrywali 0:2 i, mimo tego, zdołali przechylić szalę na swoją korzyść, wygrywając 3:2 - spowodował, że ten zespół jeszcze bardziej uwierzył w siebie. Ostatni raz taka sztuka miała miejsce ponad 48 lat temu, kiedy to drużynie w fazie pucharowej udało się odrobić dwubramkową stratę i wygrać spotkanie. Belgowie tego dokonali.

FB.jpg
Rosja 2018

Na co ich stać w starciu z Brazylijczykami? Z pewnością nie są na straconej pozycji, a nawet można się pokusić o stwierdzenie, że w tym meczu trudno wskazać faworyta. Szanse można rozłożyć pół na pół. Czas najwyższy, by reprezentacja Belgii skorzystała ze swojego potencjału.

Po meczu z Japonią belgijska prasa pisała o cudzie. Po takim spotkaniu wydaje się, że dla podopiecznych Roberto Martineza nie ma rzeczy niemożliwych. To był prawdziwy powrót do gry. Martinez miał rękę do zmian, która zaprowadziła go do ćwierćfinału piłkarskiego mundialu.

W kraju słynącym z dobrych frytek i piwa uwierzono, że w Rosji można namieszać w stawce. Sam selekcjoner i piłkarze wielokrotnie powtarzali na konferencjach prasowych, że "balonik był napompowany"... ale w Brazylii. Teraz poprzez grę i ambicję zawodnicy chcą udowodnić, że nie bez przypadku znaleźli się tu gdzie są. Rywala mają najcięższego kalibru... pięciokrotnych mistrzów świata z Neymarem na czele.

- Ten mecz to marzenie dla moich piłkarzy. Oni urodzili się właśnie po to, żeby zagrać w takim spotkaniu. Naturalnie, że chcemy wygrać, ale nie jest tak że się tego spodziewamy. To jest właśnie ta różnica - powiedział Roberto Martinez.

Hiszpan nie zamierza popełnić tego samego błędu, co w meczu z "Niebieskimi samurajami". Przez większość spotkania Belgowie grali na stojąco, a przede wszystkim nie spodziewali się że to drużyna z Azji będzie w ciągłym ataku. Z "Canarinhos" taki rozwój wydarzeń nie wchodzi w grę.

- Przeciwko takiej drużynie jak Brazylia musisz bronić i atakować 11 piłkarzami. Nie chodzi tutaj o rozwiązania taktyczne. Musimy zrozumieć co robimy kiedy posiadamy piłkę - podkreślił hiszpański selekcjoner. Wydaje się, że podczas meczu w Kazaniu zobaczymy inną Belgię niż dotychczas. W końcu kto inny, jak nie "Czerwone diabły" są w stanie powstrzymać Neymara i spółkę w drodze na moskiewskie Łużniki. 

***

Jak nie w 2018, to kiedy? Wszyscy w Belgii zadają sobie to pytanie. Miał być sukces w Brazylii, a skończyło się jak zawsze. Największym osiągnięciem w historii występów na mistrzostwach świata było czwarte miejsce podczas turnieju w Meksyku (1986). Wtedy w europejskiej bitwie o 3. miejsce Belgowie przegrali z Francją dopiero po dogrywce (4:2). Do dzisiaj jest to największy sukces "Czerwonych diabłów" na mistrzostwach świata.

Nikt nie ma wątpliwości, że zwycięstwo nad "Canarinhos" będzie kamieniem milowym w kierunku Moskwy. Droga do finału jeszcze długa, ale zespól Roberto Martineza po meczu z Japonią uwierzył we własne możliwości. Mimo słabej postawy przez większość spotkania, Belgowie ambicją i konsekwencją potrafili odwrócić losy awansu do ćwierćfinału.

Piłka nożna kolejny raz utwierdziła wszystkich w przekonaniu, że jest sportem brutalnym, w którym nie zawsze wygrywa drużyna prezentująca się lepiej. Belgia, mimo słabszej dyspozycji przeciwko Japonii i grupowej wygranej nad Anglikami, potwierdziła status jednego z faworytów mundialu. - Myślę, że to będzie mecz tego turnieju - podkreślił Martinez przed meczem w Kazaniu.

Mateusz Brożyna | PolskieRadio.pl, reuters.com 

Czytaj także

Rosja 2018: belgijska prasa pisze o cudzie. "Najbardziej epicka riposta w historii futbolu"

Ostatnia aktualizacja: 03.07.2018 14:04
Doniesienia na temat dramatycznego, ale zakończonego pozytywnie dla Belgii, zwycięstwem 3:2, poniedziałkowego meczu z Japonią w 1/8 finału piłkarskich mistrzostw świata zdominowały we wtorek pierwsze strony gazet w tym kraju. Prasa pisze o cudzie.
rozwiń zwiń