Trochę małych znaczków

Ostatnia aktualizacja: 23.02.2017 18:00
Czy pożegnania w "Innym świecie" nie przypominają "Pierścieni Saturna" Sebalda, opowieści, która jest kroniką wędrowania przez opustoszałe krajobrazy, godzeniem się z utratą, zawsze nieuchronną, pożegnaniem ostatnim już, niespiesznym zasuwaniem wieka?
Danuta Szaflarska
Danuta SzaflarskaFoto: PAP/Maciej Kłoś

"Widziałem raz prestidigitatora", wyznaje Józef w "Wiośnie" Brunona Schulza, kilka akapitów wcześniej olśniony migotliwą przepaścią markownika Rudolfa, przepaścią starzejących się barw pocztowych znaczków z całego, innego świata, tych kwadratów i prostokątów, co były niczym alchemiczne zaklęcia żonglujące czasem, przestrzenią, pamięcią: Kanada! Honduras! Nikaragua! San Domingo! San Salvador! Floryda! Hiporabundia! Cesarz Franciszek Józef I! Haiti! Madagaskar! Abrakadabra!...

Ja też widziałem. Po śmierci Danuty Szaflarskiej – jej miękki uśmiech dziewczynki i jej stuletnią białą głowę w filmowej opowieści Doroty Kędzierzawskiej "Inny świat".

"Widziałem raz prestidigitatora. Stał on na estradzie, szczupły, ze wszech stron widoczny, i demonstrował swój cylinder, ukazując wszystkim puste jego i białe dno. W ten sposób zabezpieczywszy swą sztukę ponad wszelką wątpliwość przed podejrzeniem oszukańczych manipulacji, zakreślił pałeczką w powietrzu splątany swój znak magiczny i natychmiast zaczął z przesadną precyzją i naocznością wywlekać laseczką z cylindra wstążki papierowe, kolorowe wstążki, łokciami, sążniami, na koniec kilometrami. Pokój napełniał się tą kolorową szeleszczącą masą, stawał się jasny od tego stokrotnego rozmnożenia, od spienionej i lekkiej bibułki, od świetlanego spiętrzenia, a on nie przestawał wywlekać tego nie kończącego się wątku".

Honduras! San Domingo! Franciszek Józef I!... Albo – Kosarzyska! Wieś Kosarzyska koło Piwnicznej!... Abrakadabra!... "Stało się to za Franciszka Józefa I, u zarania I wojny", powiada Szaflarska. Urodziła się wtedy. W roku pańskim 1915, 6 lutego, wieczorem, w Kosarzyskach. Na początku "Innego świata" - taki znaczek z jej pamięci. I jeszcze, mgnienie później - miękki uśmiech dziewczynki. W seansie Kędzierzawskiej uśmiech ten będzie się zjawiał często. Co krok, co słowo, przy prawie każdym zdjęciu, obok wielu tych czarno-białych znaczków z albumu fotografii rodzinnych, przez sto minut „Innego świata” wyłaniających się z szarości za fotelem, w którym siedzi stuletnia pani o białej głowie i nie opuszczając miejsca – pamięta, obchodzi pamięć, wędruje przez stuletni markownik, na dłużej przystając blisko rzeczy naprawdę ważnych. I to już wszystko, cały seans Kędzierzawskiej. I właśnie to w "Innym świecie" zachwyca – rezygnacja z dodatków, naddatków, kotylionów, barokowych papug. Ostał się widok drobny, czysty, doskonały. Krajobraz jak fugi Bacha ulepiony z elementów nieuchronnych, kłujących doskonale. Więc: jedynie fotel, pulsująca za nim czarno-białymi zdjęciami szarość, i w fotelu – Szaflarska, o której właściwie co można powiedzieć? "Można by się dziwić, skąd się w naszym świecie za dwa grosze wziął ten wielki metafizyczny aktor, choć raczej należałoby się dziwić, gdyby go nie było; tylko głupcom wydaje się, iż znają pełny stan naszego posiadania". Wiele lat temu Adolf Rudnicki tak pisał o Tadeuszu Łomnickim. Gdy skreśli się czarne, lodowate słowo "metafizyka", zmieni rodzaj gramatyczny i liczebnik – jest się tuż obok Szaflarskiej, która po wojnie ostatniej, w Krakowie, dokarmiała biednego jak wiejski grabarz, wiecznie głodującego Łomnickiego, a on za to w dni upalne wachlował ją w garderobie kartkami aktorskiej partytury.

Fotel zatem. Fotel ustawiony gdzieś w środku naszego świata, światka raczej, dziś już ledwie za grosz, o ile nie za pół grosza, do tego stare fotografie niczym powracające widma, a w fotelu – pamięć w białej głowie stuletniej pani, która niewiele przed swą agonią przez sto minut oddziela swą niespieszną intonacją i miękkim uśmiechem dziewczynki ziarna przeszłości od plew przeszłości, lepiąc jasny wątek tylko z rzeczy naprawdę ważnych. To wszystko. Prawie nic, lecz takie nic, co rzeczywiście jest wszystkim.

Bywają dokumentalne filmy, przy których momentalnie przestają mieć znaczenie słowa "film" i "dokument", a także "prawda" i "fałsz", i zostaje jedynie słowo "spotkanie". Spotkanie namacalne. Mimo ściany ekranu – sensualne jak dotyk, jak zapach, jak bycie twarzą w twarz, jak czas patrzenia w oczy z bliska, tylko przez powietrze. „Inny świat” jest takim czasem. Za sprawą rezygnacji Kędzierzawskiej ze wszystkiego, co zbędne, lecz głównie za sprawą zupełnie osobnego smaku tego istnienia, które nazywało się Danuta Szaflarska – "Inny świat" to w istocie teatr, teatr z gatunku najświetniejszych, bo kłujących nieomylnie.

Raz jeszcze powtórzę obraz. Niewiele przed własną agonią stuletnia pani o białej głowie przegląda znaczki przeszłości, słowem przez nią ożywiane z lekkością prestidigitatora, przegląda je być może po raz ostatni. I w znaczkach-śladach, znaczkach-echach wracają rzeczy pozornie małe. Zawsze intymne, skulone, nigdy koturnowe, malowniczo heroiczne. W dzieciństwie ciepło ziemi pod stópkami przez rok bity, nie licząc zimy, nie obutymi. Oczy maleńkiej córki nagle bardzo stare w środku powstania warszawskiego. Dojmująca nieruchomość leżącego w chłodnej sieni ciałka zmarłego przy porodzie dziecka sąsiadów. Tajemnica roweru, co w ruinie warszawskiej kamienicy, chyba przy Chmielnej, sam nagle jechał o zmierzchu przez wypalony pokój na piętrze, kiedy na chwilę zamarł jazgot bomb. Sekret krwi zabitych Żydów, która się w pięknym, kwitnącym na wiosnę ogrodzie zmieniła w cztery czarne kałuże, wabiące słodką wonią stada ospałych much. Albo melodia nonszalancko grana przez spacerującego po klawiaturze pianina kota... Wystarczy.

Czy nie przywodzi to na myśl zawrotnej teatralnej godziny, kiedy stary kloszard obejmuje szpulowy magnetofon, wsłuchując się w swój na taśmie nagrany wieki temu głos? Albo samotności pustych krzeseł pod ścianami w "Wiśniowym sadzie" Jarockiego-Czechowa? Albo Tadeusza Kantora seansu "Dziś są moje urodziny", którego sednem było uruchomienie, poruszenie, ożywienie figur zamarłych na czarno-białym, ledwo żywym zdjęciu rodziców Kantora?

Czy pożegnania w "Innym świecie" nie przypominają "Pierścieni Saturna" Sebalda, opowieści, która jest kroniką wędrowania przez opustoszałe krajobrazy, godzeniem się z utratą, zawsze nieuchronną, pożegnaniem ostatnim już, niespiesznym zasuwaniem wieka?

Tak.

Paweł Głowacki/mz

Czytaj także

Niedźwiedź, termit, pająk

Ostatnia aktualizacja: 10.02.2017 16:44
Nagle pojął, że właśnie do tego ćwiczył się życie całe. Do bycia poza coraz bardziej sytym, coraz banalniejszym światem, byczejącym wokół pajęczej nory. Ze swymi słowami, swoją pamięcią, swoimi ciemnościami. I taki był. Doskonale samotny. I taki wciąż jest. Wystarczy kolejny raz włączyć płytę i znów zobaczyć.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Epoka krótkich gatek

Ostatnia aktualizacja: 16.02.2017 16:00
Wystarczy, że dyrektorzy Teatru Słowackiego – Krzysztof Głuchowski i Bartosz Szydłowski, przecież w artystycznym sensie prawni opiekunowie Rychcika, a nawet jakby chwilowa jego rodzina zastępcza – wystarczy, że wezmą przykład z mojej mamy, a zapanuje błogi, święty spokój.
rozwiń zwiń