Hotel Roches Noires

Ostatnia aktualizacja: 09.11.2018 16:12
W istocie – dziwna to jest, bolesna scenografia plenerowa. Nieprzyjemna, przez bezlitosne Parki teatralne stworzona inscenizacja uliczna, gdzie się jasność plecami o plecy szarości ociera.
Krakowska wystawa Galeria Krzysztofory
Krakowska wystawa "Galeria Krzysztofory"Foto: Jacek Maria Stokłosa

W pozbawionej pamięci teraźniejszości i w obliczu nieuchwytnej już dla jednostkowego rozumu przyszłości na koniec będziemy porzucali życie, nie czując potrzeby, by dano nam przynajmniej chwilę jeszcze pozostać albo przy okazji powrócić.

W.G. Sebald "Campo Santo"


     Listopad roku pańskiego 2018 niebawem się skończy, a Tadeusz Kantor trąbi hejnał, jak trąbił pół wieku temu, nocą 11 listopada. Lata mijają, nie kończy się znikanie ludzi, rzeczy, miejsc, a Kantor wciąż gra na szklanej trąbce o klasycznej pojemności 0,7 litra dwunasto, może siedemnastoprocentowy, czerwony hejnał o smaku wytrawnym. Uniesione w górę denko błyszczy w świetle świec topniejących na blacie stołu. Jadwiga Maziarska, siedząca po prawej stronie Kantora, wciąż uśmiecha się szeroko, Helena Blum w gustownym berecie wciąż tajemniczo mruży oczy przy lewym ramieniu Kantora, zaś czechosłowacki artysta o przyjemnie krakowskim nazwisku, Vladimir Preclik, skulony obok Heleny Blum, wciąż z ogromnym podziwem kontempluje szklaną trąbkę Kantora. Wciąż. Wciąż jak wtedy... Więc jednak bywa, że lata nie mijają i bezsilne jest znikanie?

     Wystarczy wejść do Galerii Starmach przy ul. Węgierskiej 5 na krakowskim Podgórzu i wśród wiszących tam na wysokich ścianach 220 czarno-białych fotografii Jacka Marii Stokłosy, tworzących wystawę "Galeria Krzysztofory", odszukać prostokątny ślad tamtej nocy 11 listopada roku 1968, lub znaleźć go w katalogu wystawy, w gigantycznej księdze zdjęć i wielu wspomnień, w tym ponad pięciuset stronicowym labiryncie, skłaniającym do myślenia o niekończących się korytarzach powoli umierającego hotelu Roches Noires w Deauville, tego ceglanego pałacu jak kruszejąca góra, którego nieuchronnie pęczniejącą pustkę W. G. Sebald sportretował w tomie "Wyjechali". "Żeby jakaś rzecz stała się interesująca, wystarczy na nią długo patrzeć", uczył Michel Tournier. Wystarczy więc odszukać zdjęcie z nocy 11 listopada roku 1968 i uporczywie się nań patrzeć, by mieć pewność, że na cześć Preclika Kantor hejnał na trąbce z ciemnego szkła wciąż oto gra realnie tak, jak grał pół wieku temu, albo jak na wernisażu wystawy jazzmani nowoorleańską klasykę grali w kącie Galerii Starmach.

     Pół wieku, albo trochę dłużej... Portretowanie artystów Grupy Krakowskiej oraz wszelkich zdarzeń w Galerii Krzysztofory – zlecenie sam Kantor sporządził odręcznie – chyba nie miało trwać aż tak długo. Lecz kiedy Stokłosa zaczął – nie mógł już wykaraskać się z nałogu zbierania fotograficznych śladów. Zapadał się w patrzenie, oko wsysało resztę zmysłów. Z roku na rok spojrzenie stawało się główną formą istnienia Stokłosy. Ile chwilowych widoków, jak wiele krajobrazów, gestów, zdarzeń, co w legendarnych dziś piwnicach Krzysztoforów migotały tylko przez chwilę, Stokłosa unieruchomił migawką przez pół wieku? Dziesięć tysięcy? Może aż trzydzieści tysięcy? I jak niewiele lub wiele lat przeszło od chwili, kiedy zaczął, do dnia, w którym mógł powtórzyć to, co wyznał o sobie Daniel Mróz: "Zawsze byłem człowiekiem, który żyje okiem"? Stokłosy zdjęcie Mroza jest na wystawie w Galerii Starmach, na wystawie 220 fotografii Stokłosy, uświetniających jubileusz 60-tej rocznicy otwarcia Galerii Krzysztofory. Wisi obok czarno-białych podobizn Jerzego Skarżyńskiego, Jerzego Beresia, Tadeusza Brzozowskiego, Alfreda Lenicy, Jerzego Nowosielskiego, Jonasza Sterna... Jak długa jest lista duchów, zaludniających klisze Stokłosy? Lepiej nie pytać, nie odpowiadać. Lepiej patrzeć.

     Tak, trzeba długo patrzeć na każdy z 220 prostokątnych śladów, kiedyś zebranych przez Stokłosę, śladów odległych gestów, bankietów, wystaw, akcji, wykładów, spotkań, spojrzeń. Trzeba patrzeć długo, uważnie, a wtedy nagle znika smak bezsilnej nostalgii. Owszem, w piwnicach Krzysztoforów najmniejszego cienia nie zostało dziś z tamtego gigantycznego ula artystycznego, lecz kiedy w Galerii Starmach patrzy się na zdjęcia Stokłosy tak, jak patrzeć uczył Tournier – ul wciąż buczy, jak buczał w przeszłości dalekiej i bliskiej, jakby czas naprawdę stanął. Ul przez chwilę buczy na 220 sposobów. Kantor przez chwilę znów trąbi hejnał, trąbi i nie przestanie, dokąd trwać będzie zdjęcie... A kiedy już opuści się wystawę, kiedy skończy się uważne patrzenie - na drugą stronę ul. Węgierskiej warto przejść i stanąć przed kamienicą nr 10. Tutaj, w mieszkaniu 27, Kantor żył ze swą matką w latach okupacji. Tutaj klecił lalki - pierwsze nieśmiałe manekiny, tutaj wyśnił okupacyjną swoją "Balladynę", a nade wszystko swój seans "Powrót Odysa" wg Stanisława Wyspiańskiego, zapewne lękając się frazy: "Nikt żywy w kraj młodości raz drugi nie wraca", która ma smak popiołu. I być może też tutaj zaczęła niepokoić go tajemnica pamiętania i czarna natura fotografii, z czego wiele lat później uczyni istotę swych opowieści – od "Umarłej klasy", po "Dziś są moje urodziny". Gdyby mu wtedy ktoś powiedział, że "Portret matki", który stworzy w roku 1976, będzie sześcioma worami, ułożonymi w przywodzącej na myśl trumnę skrzyni, worami pełnymi pamięci obróconej w piach i ozdobionymi wyblakłymi zdjęciami jego matki z różnych epok jej życia – myślę, że nie byłby zdumiony. I pewnie tylko wzruszyłby ramionami, gdyby zobaczył wtedy swój "Autoportret" z roku 1977 – te oblepione jego zdjęciami z życia całego kartonowe pudła, bezładnie rzucone na katafalk, a w każdym pudle nic, zupełnie nic, tylko trochę skostniałego powietrza... Jak wiele razy Kantor powtórzy później i do końca powtarzał będzie niczym mantrę trzy słowa: "Dalej już nic"?

     W istocie – dziwna to jest, bolesna scenografia plenerowa. Nieprzyjemna, przez bezlitosne Parki teatralne stworzona inscenizacja uliczna, gdzie się jasność plecami o plecy szarości ociera. Oto z jednej strony Węgierskiej – niegdysiejszy ul Galerii Krzysztofory, w 220 prostokątnych, czarno-białych śladach Stokłosy - kiedy się w nie wpatrzeć uważnie, długo - buczący jak za życia. A po stronie drugiej – kamienica, w której zaczynał się Kantora teatr braku tanich pocieszeń, długa jego lekcja powrotów zawsze nieudanych, złudnych, mamiących. Dziwna, bolesna scenografia, która na swoim dnie ma nitki smaku opowieści Sebalda o stygnącym grand hotelu Roches Noires.

     Kiedyś pałac ten był gigantyczną perłą uzdrowiska. Amerykańscy multimilionerzy, angielska arystokracja, francuscy królowie giełdy i niemieccy magnaci przemysłu! Wszelka ekskluzywność tutaj bywała! Sami najwyżsi bogowie i boginie! Tak. Lecz lata mijały, trwało znikanie dawnego świata. Kiedy Sebald zawitał do Deauville w połowie września 1991 roku – hotel Roches Noires był już tylko ceglanym cieniem samego siebie, monumentalnym monstrum, na wpół zapadłym w piach, pełnym komnat i korytarzy opuszczonych ostatecznie... I teraz Sebald daje nam dwie frazy pamiętne, jedne z najdotkliwszych, jakie ułożył. Zdania, które w dniu wernisażu w Galerii Starmach wróciły jak na palcach o zmierzchu, zjawiły się nad samym środkiem ul. Węgierskiej, pomiędzy numerem 5 po lewej i 10 po prawej, i znieruchomiały, jakby im Stokłosa zrobił zdjęcie.

     "Ale parę niezniszczalnych dam przyjeżdża tu nadal każdego lata i snuje się po olbrzymiej budowli. Na kilka tygodni ściągają z mebli białe pokrowce, nocami leżą cicho jak na marach wśród pustki, wędrują po rozległych korytarzach, przemierzają ogromne sale, wchodzą i schodzą, ostrożnie stawiając bucik przed bucikiem, po grzmiących echem schodach, a wczesnym rankiem wyprowadzają na deptak owrzodziałe pudelki i pekińczyki".

     Owszem, jeszcze przyjeżdżają. Wciąż jeszcze tak. To dobrze.

***

Paweł Głowacki