Folwark głuchych

Ostatnia aktualizacja: 16.07.2021 16:51
Nieśmiertelność świni nie jest jedyną potwornością, przeraża nie tylko to, że świnia wraca. Prawdziwą potwornością jest uparcie powracająca intonacja świni. A także fakt, iż znajduje się wielu, co nie umieją świni usłyszeć naprawdę.
Dobosz Rzeźba dłuta Władysława Marcinkowskiego
"Dobosz" Rzeźba dłuta Władysława MarcinkowskiegoFoto: NAC

Z twarzy podobny zupełnie do nikogo.

Stanisław Bareja "Miś"

Myślę, że Olafa Lubaszenki sztuka głośnej lektury miała znaczenie, owszem, lecz główną rolę odegrał oczywisty dla radia brak widoczności czegokolwiek. A może jednak obie te wartości zadziałały jednocześnie i z równą mocą? W każdym razie – mechanizm automatycznych skojarzeń nie zadziałał w głowie mojej, nie zaczęła się rytualna zgaduj-zgadula. Na antenie Dwójki Lubaszenko czytał fragmenty "Folwarku zwierzęcego" George’a Orwella i bodaj pierwszy raz w historii tej bajki legendarnej oblicze bohatera zwanego starym Majorem nie przypomniało żadnego ludzkiego oblicza.

Świński ryj Majora - medalowego knura rasy angielska średnia biała, który w światowych wystawach wieprzy brał udział jako Piękność z Willingdon – pozostał ryjem wyłącznie świńskim. Cóż za ulga! I nie tylko stary knur, od którego rewolucyjnej przemowy do tłumu zgromadzonych w stodole bydląt Orwell rozpoczął bajkę i któremu dał zaledwie kilka akapitów życia, nie był elementem aluzyjnego rebusu. W tej wersji "Folwarku zwierzęcego" żaden z bohaterów nie stał się sednem zagadki "Czyj to ryj?".

Psy Bluebell, Jessie i Pincher nie zmuszały mnie do szukania analogii między nimi a, dajmy na to, mną, bądź którymś z mych wujów. Konie pociągowe Boxer oraz Clover – sobą były wyłącznie i od a do zet. Białą kozę Muriel cechowała facjata nieusuwalnie kozia. O czytanym przez Lubaszenkę ośle Benjaminie mogłem tylko rzec: kropka w kropkę osioł. Choć mądry niczym ośmiu uniwersyteckich profesorów filozofii egzystencjalnej, oczywiście razem wziętych - lekko osiwiały kruk Mojżesz do samego końca pozostał lekko osiwiałym krukiem Mojżeszem. Do dnia ucieczki z folwarku wrodzoną głupotę klaczy Mollie mieścił w sobie koński łeb, który nawet na sekundkę nie opuścił nieludzko długiej szyi Mollie. Tak jak ogólna świniowatość wyglądu choćby na mgnienie nie porzuciła Snowballa i Napoleona, knurów rasy Berkshire o dzikim wyglądzie, które ideę rewolucyjnego wyzwolenia zwierząt z poddaństwa ludziom przejęły od starego Majora i stanęły na czele nowego cudownego folwarku już bez złego pana Jonesa, folwarku samych swobodnych zwierząt: kur, gołębi, owiec, świń, koni, kóz, krów oraz innych kaczek, zwierząt, z których żadne nie przypominały nikogo prócz siebie.

Trzeba to powtórzyć. Jakże gigantyczną ulgą jest nie musieć dziecinnieć, robić z siebie Indianina tropiącego podobieństwa, zwłaszcza zakazane przez władzę podobieństwa! Dawniej, w różnych punktach globu i we wszystkich latach, co minęły od pierwszego wydania, rozlegały się nad otwartymi egzemplarzami "Folwarku zwierzęcego" szepty, by tak rzec, na jedno kopyto. "Aaaa! To przecież jest ten!" – ledwo słyszalnie wrzeszczał człowiek, kontemplując napisany przez Orwella ryj świński. Zaś drugi człowiek, nad tym samym, lecz we własnym egzemplarzu odmalowanym ryjem pochylony, milczkiem odwrzaskiwał mu: "Ależ skąd! To nie ten jest, a tamten!". I tak tuczyli swój wobec złej władzy opór, w konspiracji żonglując świniami z iluzji i świniami z rzeczywistości. I z każdym utożsamieniem, dajmy na to, napisanego knura Napoleona z domorosłym Napoleonem polityki realnej – rosła wartość bajki Orwella. Aż w końcu stanęło na odkryciu, że "Folwark zwierzęcy" ponadczasowy jest, albowiem świnia jest w świecie szczytów władzy zjawiskiem nieśmiertelnym. Wpatrz się zatem uważnie w aluzje Orwella, człowieku szary, czujny bądź na sugestie gestów i min bohaterów Orwella, po czym przez okno na ulicę lub przez okienko telewizora na świat wyglądnij – a niechybnie zobaczysz knura co najmniej jednego!

I tak to z grubsza szło, tak rozkwitała gra w tropienie podobieństw. Przy niewielkim rebusowym wysiłku czytelnika - niezmienne świnie Orwella demaskowały zmieniające się świnie świata. Czy w teatrach nie pęcznieje analogiczna gierka niby intelektualna? Szekspir, Czechow, Molier, jeszcze inne Brechty… Wartość którego ze starych bajkopisarzy scenicznych nie jest dziś mierzona stopniem podobieństwa do spłachetka aktualnej rzeczywistości? Ile razy Hamlet wkraczał na scenę, gdyż był wahliwy całkiem jak radny dzielnicy, w której mieszka reżyser? Czy siostry Prozorow jako staruszki stare i jako młode staruszki nie snuły się ostatnio po scenie dlatego i tylko dlatego, że niedawno, w potwornych miesiącach nasilenia zarazy podobne do nich starowinki snuły się po zamkniętych na amen domach opieki i z nudów, niczym ich sceniczne kalki, mamrocząc pod nosami, przypominały sobie strzępy jakichś starych historyjek?

Tak, tandetna gierka w odnajdywanie prostackich podobieństw pęcznieje, a tu naraz Lubaszenko czyta w Dwójce tak przecież podatny na rzeczoną gierkę "Folwark zwierzęcy" – i gierka znika. Napisana świnia angielska jest na amen tożsama z angielską świnią napisaną – ryj starego Majora nie czeka na usprawiedliwienie swego istnienia przez ryj starego polityka, choćby angielskiego. Nie sądzę, by w trakcie czytania Lubaszenko wysyłał jakieś znaki naprowadzające na prawdziwą tożsamość czającą się pod czytanymi przezeń słowami. Mrugał znacząco przed mikrofonem? Aluzyjnie się uśmiechał? Czynił miny odsyłające do min osobników powszechnie znanych? Rzęsą, czubkiem nosa i lewym uchem odgrywał pantomimiczne scenki, będące kluczem do rozwiązania rebusu tożsamości? Dajcie spokój! A nawet jeśli – w radiu nie miało to znaczenia. Tutaj bowiem nic nigdy nie widać. Inaczej niż w ansamblach żywego planu – w radiu niemożliwy jest banał aluzji widokowych. Tutaj nic nie widać. Tutaj wszystko słychać. I to właśnie było w czytaniu Lubaszenki dojmujące. Intonacja rewolucjonistów, nicowana ciepłem na pozór bajkowym. Zwłaszcza ten miękki niczym pluszowy miś, do rany przyłóż, opiekuńczy, słoneczny i matczyny ton pierwszego przemówienia starego Majora, ton zachęty do czynu, od którego zaczęła się finalna ciemność, ton, którego trupiej brzmieniowej podszewki nie usłyszał nikt, bo wszystkich uwiódł cud naskórka.

Nieśmiertelność świni nie jest jedyną potwornością, przeraża nie tylko to, że świnia wraca. Prawdziwą potwornością jest uparcie powracająca intonacja świni. A także fakt, iż znajduje się wielu, co nie umieją świni usłyszeć naprawdę. W liście do Dwighta Macdonalda z września roku 1944, próbując znaleźć sposób na ocalenie, Orwell wyzna: Gdy masy będą czujne… Później, w wierszu "Potęga smaku", Zbigniew Herbert portretuje dno wiecznie powracającej mowy knurów powracających bez ustanku. Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana/ (Marek Tulliusz obracał się w grobie)/ łańcuch tautologii parę pojęć jak cepy/ dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu/ składnia pozbawiona urody koniunktiwu. Dwa wersy dalej prosi siebie i nas o czujność słuchania dna, o czujność tropienia zasadzek skrytych pod fasadą znaków. Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać/ kształt architektury rytm bębnów i piszczałek/ kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebów. Nieszczęsny elektorat starego Majora nie był czujny. Uszami płytkimi jak kałuża słyszeli tylko tłuste znaczenia poszczególnych słów.