Powtórzenia

Ostatnia aktualizacja: 14.07.2023 17:48
Na przykład - o nieśmiertelność połykacza ogni by pytał. Albo o los czerwonej piłeczki. Ta najświeższa, tegoroczna, na nosie Klauna dokazującego przy Sukiennicach - iluż to czerwonych piłeczek na klaunich nosach w jak wielu przeszłościach jest ona echem?
Seans Teatru KTO Peregrinus
Seans Teatru KTO "Peregrinus"Foto: Robert Siwek

Opróżnimy butelkę, opowiesz mi o Agacie. Jaka jest w łóżku. Co mówi. Jak się porusza. Co robi. Jej westchnienia. Opowiesz, napijemy się, a ja będę sobie wyobrażał…

Milan Kundera "Kubuś i jego Pan" 

 

     Odszedł Milan Kundera. W Paryżu, 11 lipca. Zaledwie 4 dni po tym, jak na Rynku Głównym w Krakowie aktorzy zdjęli przed północą ze swych głów szare, sztuczne głowy, łyse i wielkie niby wydrążone dynie oblepione popiołem. Trzymali je pod pachami, kłaniając się widowni, radzi z odzyskanych twarzy. Skończył się seans Teatru KTO „Peregrinus” - wariacja, którą na osnowie poematu „Wydrążeni ludzie” Thomasa Stearnsa Eliota Jerzy Zoń skomponował z gestów, nut i świateł, bez choćby jednego słowa oryginału Eliota. I dobiegł także końca drugi długi dzień 36. Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Ulicznych. Zegary zaczęły bić północ…

     Gdy w roku 1968 Kundera sięgał po „Kubusia Fatalistę” Denisa Diderota, aby z tej genialnej powieści stworzyć teatralną sztukę, miał pewność, że jedynie forma wariacji może go ocalić. Smucił się marnością powszechnego procederu, zwanego rewriting, czyli przepisanie. Znał lichość przeróbek, dopasowań oraz innych nagięć, lichość tej łatwizny, w której w tamtej epoce (jak i teraz) gustowali wszelkiej maści kombinatorzy, spece od estetycznego kroju i szycia, ci spryciarze w dziedzinie adaptacji, czyli, jak mawiał Kundera, redukcji. I dodawał: „Im bardziej adaptator chce dyskretnie się schować za powieścią, tym bardziej ją zdradza. Redukując ją, odziera ją nie tylko z wdzięku, lecz także z sensu”. I dalej pytał samego siebie: „W literaturze światowej istnieją dwie powieści całkowicie nieredukowalne, zupełnie unrewritable, nie do przerobienia: „Tristram Shandy” i „Kubuś Fatalista”. Jakże uprościć ich cudowny nieporządek, żeby coś z niego zostało? I co by miało z niego zostać?” Odpowiedź była jasna. Raz jeszcze – on, pisarz o absolutnym słuchu muzycznym – puścił sobie 14 wariacji opus 44 es-dur Ludwika van Beethovena, a chwilę później tegoż Beethovena 12 wariacji opus 66 na temat „Ein Mädchen oder Weibchen” z „Czarodziejskiego fletu” Wolfganga Amadeusza Mozarta. Już wiedział na pewno, że tutaj paradoks wcale nie jest paradoksem.

     Wiedział już, że im dalej odejdzie od Diderota, tym bardziej się doń zbliży. Że im mniej oczywista stanie się jego odpowiedź na doskonałość „Kubusia Fatalisty”, tym celniej odpowiedź trafi w tajemnicę „Kubusia Fatalisty”. Ile jest dwa plus dwa? Wiadomo: cztery. I można tak odpowiedzieć. I szóstkę się dostanie. Lecz co wtedy, jeśli ktoś nic nie odpowie, a jedynie przyciśnie palcem cztery kolejne klawisze fortepianu, lub czterema palcami – cztery klawisze naraz? A co, gdy ktoś inny – na przykład Samuel Beckett – w odpowiedzi napisze sztukę „Kwadrat”, w której cztery postacie w różnych kolorach, startując każda z rogu kwadratu, wędrują po jego bokach i przekątnych, zapętlając się w nieskończoność, wciąż od nowa dokładając jedną wędrującą wariację, do poprzedniej wędrującej wariacji? Można więc odpowiedzieć: „cztery”, lecz nie używając słowa „cztery”? Warto nie być oczywistym? Nie był zatem. Na osnowie powieści „Kubuś Fatalista” skomponował Kundera odpowiedź wariacyjną, teatralną sztukę „Kubuś i jego Pan, hołd w trzech aktach dla Denisa Diderota”, w której z oryginału ostało się ledwie kilka, kilkanaście ziaren. Reszta pochodzi od Kundery. Więcej. Jest – nim. Jest jego ponad czasami snutą rozmową z Diderotem, rozmową wieku XX z wiekiem XVIII, rozmową sztuki powieści ze sztuką teatru. Spotkaniem tamtego Pana i tamtego Sługi ze Sługą i Panem o mniej więcej trzy stulecia starszymi. W końcu jest też opowieścią o nieuchronności powtórzeń i nieuchronnie wariacyjnej naturze pamięci, która przywraca przeszłość o tyle tylko, o ile pogodzimy się, że przywraca ją niedokładnie, za każdym kolejnym razem coraz mniej dokładnie. Dlatego Kundera każe swemu Panu, co jest wariacją Pana u Diderota, wypowiedzieć te frazy, trochę melancholijne, odrobinę nostalgiczne, łagodnie zrezygnowane.

     „Zdarza mi się niekiedy czuć trwogę na myśl o tym wiecznym powtarzaniu się dzieci i krzeseł, i wszelkiej rzeczy… Wiesz, wczoraj wieczorem, słuchając historii pani de la Pommeraye, rzekłem sobie: czy nie jest to wciąż ta sama, niezmienna historia? Bo przecież pani de la Pommeraye jest tylko kopią Saint-Ouena. A ja jestem jedynie inną wersją twego biednego przyjaciela Chwata, a Chwat jest tylko odbiciem tej ofermy Markiza. I nie widzę żadnej różnicy między Justyną a Agatą i Agata jest sobowtórem tej kurewki, którą Markiz czuł się zmuszony poślubić.”

     Gdyby trafił na tegoroczny Festiwal Ulica, przez trzy dni, od rana, do nocy, z ciągle tą samą melancholią w głosie snułby dywagacje o mocach powtarzalności. Na przykład - o nieśmiertelność połykacza ogni by pytał. Albo o los czerwonej piłeczki. Ta najświeższa, tegoroczna, na nosie Klauna dokazującego przy Sukiennicach - iluż to czerwonych piłeczek na klaunich nosach w jak wielu przeszłościach jest ona echem? Stu czy dwustu szczudlarzy nie fiknęło kozła w czasach dawnych, tak jak nie fiknął kozła szczudlarz, co do Krakowa zawitał w tym roku? Od 36 lat trwania, powtarzania się Festiwalu Ulica – ilu mimów wykonywało ten sam, choć przecież odmienny, zawrotny gest lepienia z samego powietrza poręczy schodów i ilu wchodziło po nich, lecz każdy inaczej, mimo że schodów naprawdę nie było? Przez wszystkie przeszłe tercety lipcowych dni, aż do tercetu tegorocznego – jak liczna armia kuglarzy tworzyła na Rynku Głównym zawsze własną wariację bardzo starej figury akrobatycznej, zwanej chodzeniem na rękach i staniem przez minutę tylko na jednej? Czy Festiwal Ulica, który od zarania uruchamiał, ożywiał na trotuarach i placach Krakowa podobną gromadę gestów, rekwizytów i sztuczek - nie jest aby fantastycznym wehikułem, rok w rok swobodnie, bez uporczywej precyzji adaptatorów, powtarzającym samego siebie, powtarzającym niedokładnie, z każdym kolejnym lipcem coraz mniej dokładnie, lecz jednak powtarzającym? Czy Festiwal Ulica nie jest niekończącą się wariacją samego siebie, dziś już 36? A czy oczodoły, wyrżnięte nożem w skorupie wydrążonej dyni oczodoły, te czarne nory na tle popiołu - nie są w seansie „Peregrinus” jedną z wielu możliwych wariacji dwóch wersów poematu Eliota: „Tu nie są oczy/ Oczu tutaj nie ma”?

     Nie ma oczu w wariacji Zonia, nie ma w niej ani jednego słowa Eliota. Ale są „Wydrążeni ludzie”, gdyż przez godzinę trwa pląsający obraz stada stworzeń człekokształtnych, których potulność wobec wytycznych świata naszego zmienia w zbiorowisko stworzeń jak szczury jednakich, podległych rozkazom uniformizujących garniturów, krawatów, lunchów, kubków i talerzy, podróżnych waliz, w końcu też rozkazom stukania paznokciami w klawiatury korporacyjnych komputerów, stukania, które u Eliota jest dźwiękiem, jaki krzeszą „szczurze łapki na rozbitym szkle”. Po pracy zaś – romansowanie, wedle wzoru oczywiście, romansowanie lub inny relaks pod jedną linijkę. A później już tylko sen. Pusty niby skorupa dyni, lecz stadnie higieniczny: od punkt dwudziesta czwarta, do punkt siódma.

     7 lipca, trzy dni przed śmiercią Milana Kundery, nad Rynkiem Głównym północ już wybiła. Aktorzy „Peregrinusa” odeszli do swoich spraw. Na brukowanym placu gry zostały już tylko identyczne, lśniące niczym aluminiowa blacha, podróżne walizy na kółkach, z wysuwanymi uchwytami. Walizy i ułożone w równym rządku szare sztuczne głowy, prawie nie do odróżnienia jedna od drugiej, wielkie oblicza-kalki, w istocie identyczne, łatwe do pomylenia, banalne. Sztuczne twarze z plastiku lub gumy, przywodzące na myśl szczurze pyski, z których każdy jest dla każdego zwierciadlanym odbiciem. Z wyrżniętymi nożem oczodołami, wyskrobanymi uszami, wydłubanymi szczelinami warg i wyżłobionymi scyzorykiem zmarszczkami – te dynie-bliźniaczki czekać będą na kolejny dzień, bądź kolejną noc Festiwalu, tego lub następnego, albo jeszcze następnego. Czekać będą na chwilę, kiedy aktorzy znów je założą, na godzinę tracąc własne, niepodrabialne głowy, nie do pomylenia twarze. Założą dynie-bliźniaczki i zaczną od początku powtarzać pastelową wariację szczurzego życia istot wypchanych niczym.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Głosy

Ostatnia aktualizacja: 26.06.2023 10:26
Sztuka kreta jest sztuką niepodrabialnej samotności wśród wielu starych głosów, starych intonacji, starych narracji. To wszystko. Kto jeszcze potrafi dziś tak odpowiadać przeszłości? Kto potrafi ją tak ugościć na scenie?
rozwiń zwiń
Czytaj także

Szósty akt

Ostatnia aktualizacja: 07.07.2023 17:17
Nie, nikt na ostatnim Salonie nie przeczytał "Wrażeń z teatru", ale to nie szkodzi. W istocie – nie musieli. Ów wiersz i tak był, trwał nad innymi wierszami, nad głosami, nad dźwiękami fortepianu i gitary, nad śpiewem. Tak bywa zazwyczaj. 
rozwiń zwiń