Polskie Radio

Steve Marriott – zbyt krótka kariera złotego dziecka brytyjskiej muzyki

Ostatnia aktualizacja: 20.04.2021 20:59
Był drobnej postury, ale głos miał wielki – mija 30. rocznica tragicznej śmierci Steve'a Marriotta, wybitnego brytyjskiego wokalisty i gitarzysty, znanego z zespołów Small Faces i Humble Pie, niedoszłego członka The Rolling Stones.
Okładka płyty Marriott
Okładka płyty "Marriott"Foto: materiały promocyjne

– Jestem przekonany, że gdyby spytać prywatnie Roda Stewarta, Paula Rodgersa i im podobnych, kto był największy z nich wszystkich, wskazaliby na Steve'a Marriotta – tę śmiałą tezę wygłosił Jerry Shirley, perkusista grupy Humble Pie. Może nie ma w tym stwierdzeniu przesady, skoro oddanym fanem Marriotta i stałym bywalcem na jego koncertach był młody Robert Plant, a Keith Richards bardzo chciał go przyjąć do Rolling Stonesów jako drugiego gitarzystę?

Steve już jako dzieciak przejawiał talenty artystyczne. Spora w tym zasługa jego ojca, który hobbystycznie grywał w pubach na pianinie i kupił synowi w prezencie ukulele oraz harmonijkę. Marriott junior już w podstawówce zakładał swe pierwsze zespoły, z powodzeniem występował też na deskach teatralnych. Mając do wyboru karierę aktorską i muzyczną, postawił na tę drugą.

Po przetarciu estradowych szlaków w kilku grupach, których nazwy pamiętają jedynie gorliwi biografowie Marriotta, w 1965 roku 18-letni wokalista stanął na czele formacji Small Faces. To właśnie wtedy do grona jego fanów dołączył Robert Plant. Nagrany kilka lat później przez zespół Led Zeppelin utwór "Whole Lotta Love" zawierał fragment, który wiernie kopiował śpiew Steve'a w klasycznej bluesowej piosence "You Need Lovin'", napisanej przez Williego Dixona.

Small Faces – "Itchykoo Park", źródło: YouTube / Beat-Club

Marriott opuścił Small Faces w efektowny sposób, po niespełna czterech latach wspólnego grania. W sylwestra 1968 roku, w trakcie wyjątkowo nieudanego koncertu, po prostu zszedł ze sceny i tyle go widzieli. Zanim jednak doszło do tego niefortunnego zdarzenia, zdążył nagrać z zespołem cztery albumy studyjne, zawierające sporo przebojów jego autorstwa, takich jak "All Or Nothing", "Itchycoo Park", "Tin Soldier" czy "Lazy Sunday".

Wkrótce po odejściu ze Small Faces, Steve dołączył do grupy Humble Pie, w której grał u boku m.in. gitarzysty i wokalisty Petera Framptona. Z takim artystycznym potencjałem formacja bez trudu odniosła sukces, nie tylko w ojczystej Wielkiej Brytanii, ale również za oceanem. Niestety, wciąż bardzo młody muzyk zaczął jednocześnie coraz bardziej tracić kontrolę nad własnym życiem, pogrążając się w alkoholowo-narkotycznym nałogu.

– Poddawany ciągłej presji, stał się innym człowiekiem. Mówił rzeczy w stylu: "Proszę, powiedz, że mnie zostawisz, jeśli znów pojadę w trasę. Jeśli to powiesz, będę miał usprawiedliwienie, żeby nie jechać. Jeśli pojadę i znów stanę się tamtą drugą osobą, po prostu oszaleję". Po tej chwili szczerości następnego dnia zmieniał zdanie i znów był pełen wigoru – wspominała jego ówczesna żona, Jenny Rylance.

Humble Pie "Natural Born Bugie", źródło: YouTube / Beat-Club

W Humble Pie Steve wytrwał łącznie 6 lat, po czym przerzucił się na działalność solową, zapoczątkowaną albumem "Marriott" z 1976 roku. W tamtym okresie trafił na celownik The Rolling Stones, szukającego następcy gitarzysty Micka Taylora, który opuścił zespół. Stawił się nawet na przesłuchaniach, ale ostatecznie nie zasilił szeregów słynnej grupy. – Dobrze mi szło, stałem przez chwilę z tyłu, ale gdy Keith zagrał ten motyw, po prostu nie byłem w stanie dłużej trzymać gęby zamkniętej – wspominał. Nie spodobało się to Mickowi Jaggerowi, który słusznie obawiał się, że po zatrudnieniu Marriotta może stracić swoją dominującą pozycję w zespole.

Lata 80. nie były łaskawe dla Steve'a. Mimo kontynuowania kariery muzycznej stał się bankrutem, wciąż nie mógł się też pozbyć zamiłowania do używek. Były gwiazdor sceny muzycznej zamieszkał kątem u swej siostry, a jego popisy częściej oglądali bywalcy lokalnych pubów, niż publiczność wypełniająca areny i stadiony. Nie pomagała jego niechęć do dużych wytwórni płytowych – konsekwentnie odrzucał oferowane mu kontrakty na nagrania i koncerty.

Ronnie Wood i Mick Hucknall dyskutują o wielkości Steve'a Marriotta, źródło: YouTube / Ronnie Wood

Burzliwe życie artysty znalazło smutny finał 20 kwietnia 1991 roku. Tego dnia nad ranem w jego domu w angielskiej wsi Arkesden wybuchł pożar – strażacy, którzy przyjechali na ratunek, znaleźli ciało muzyka w jego sypialni. Najprawdopodobniej zasnął w łóżku z zapalonym papierosem. Wcześniej zafundował sobie niezdrowy koktajl złożony z valium, kokainy i alkoholu – ślady wszystkich tych substancji znaleziono w jego organizmie.

Steve Marriott – jeden z największych talentów na brytyjskiej scenie muzycznej XX wieku – nie dożył 45. urodzin. Czy gdyby udało mu się przezwyciężyć ciężki okres i stanąć na nogi, byłby dziś wymieniany obok takich legend, jak Eric Clapton, Keith Richards czy Paul McCartney? Na to pytanie nie poznamy już odpowiedzi.

kc

Czytaj także

The Rolling Stones – Brudna robota i fucha na Kubie

Ostatnia aktualizacja: 24.03.2021 09:00
Fani Rolling Stonesów mają w tym tygodniu co celebrować: 24 marca mija 35 lat od wydania albumu "Dirty Work", a dzień później przypada piąta rocznica pamiętnego koncertu legendarnej grupy na Kubie.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Joey Ramone – pionier punk rocka, który piosenkę o kacu zmienił w pieśń gospel

Ostatnia aktualizacja: 15.04.2021 07:00
Gdyby nie on, nie nosilibyśmy ramonesek, a być może też nie byłoby nam dane posłuchać punk rocka – równo 20 lat po śmierci Joeya Ramone'a przypominamy kilka faktów z życiorysu jednej z najważniejszych postaci sceny muzycznej XX wieku.
rozwiń zwiń