Zimowe Igrzyska Olimpijskie Pjongczang 2018

PjongCzang 2018: pierwszy polski medalista zimowych igrzysk miał na nie nie jechać. Franciszek Gąsienica-Groń padał i powstawał

Ostatnia aktualizacja: 14.02.2018 08:31
W środę na igrzyskach w Pjongczangu rywalizację rozpoczną zawodnicy kombinacji norweskiej. Mimo startu aż czterech reprezentantów Polski, nie liczymy na medale w tej dyscyplinie. Nie zawsze jednak tak bywało - historycznym, pierwszym zimowym medalistą z naszego kraju był Franciszek Gąsienica-Groń.
Franciszek Gąsienica-Groń podczas igrzysk w Cortina dAmpezzo
Franciszek Gąsienica-Groń podczas igrzysk w Cortina d'AmpezzoFoto: Jerzy Baranowski/ PAP

Urodzony 30 września 1931 roku w Zakopanem Gąsienica-Groń już jako nastolatek przejawiał wyjątkowy narciarski talent. Cechował się także wszechstronnością. Największe sukcesy odnosił w narciarstwie alpejskim i biegach narciarskich, gdzie zdobywał medale mistrzostw kraju juniorów. W wieku 17 lat był czołowym zawodnikiem wśród seniorów Wisły-Gwardii Zakopane.

Najmocniej skupiał się na sportach zimowych, lecz startował także w szkolnych i, później, wojskowych zawodach w pływaniu, strzelectwie, tenisie stołowym i skokach do wody. Podczas służby wojskowej miał również okazję do gry na pozycji pomocnika w GWKS Łódź, który występował wówczas w piłkarskiej II lidze. W garnizonowej drużynie spotkał m.in. późniejszą gwiazdę polskiego futbolu, słynnego Ernesta Pohla.

Po zakończeniu służby, młody Franciszek powrócił do Zakopanego w 1954 roku. Niedługo potem odbył rozmowę, która miała zaważyć na jego sportowej przyszłości. Po namowie trenera, dawnego olimpijczyka w kombinacji norweskiej Mariana Woyny-Orlewicza, zdecydował się wrócić do wyczynowego uprawiania sportu.

Szkoleniowiec namówił młodego sportowca do powrotu i spróbowania swoich sił w kombinacji norweskiej, nazywanej wówczas dwubojem klasycznym. Trenowaniem utalentowanego zawodnika zajęli się Woyna-Orlewicz i późniejszy twórca potęgi austriackich i szwajcarskich kombinatorów – Tadeusz Kaczmarczyk.

Trener stawia ultimatum

Zakopiańczyk nie był ulubieńcem ówczesnych władz polskiego narciarstwa. Zarząd Polskiego Związku Narciarskiego nie przewidział go do startu podczas zimowych igrzysk olimpijskich we włoskim Cortina d’Ampezzo w 1956 roku, tłumacząc to słabszymi rezultatami zawodnika w sprawdzianie kadry narodowej w Zakopanem na miesiąc przed igrzyskami.

Trener Woyna-Orlewicz, który doskonale wiedział co się ze mną dzieje, dał ultimatum – jeśli Groń nie pojedzie, to on rezygnuje

Działacze nie przyjmowali do wiadomości tłumaczeń zawodnika, że drugie i czwarte miejsce (krytykowane przez związek, mimo, że Polska wywalczyła aż cztery kwalifikacje dla dwuboistów…) były spowodowane osłabieniem organizmu po niedawno przeżytej chorobie.

Decyzja od początku wydawała się być niesprawiedliwa. Gąsienica-Groń, mimo zaledwie 1,5-rocznego doświadczenia w uprawianiu wyczynowo kombinacji, we wczesniejszych startach wyróżniał się na tyle, że brak jego nominacji wywołał sprzeciw sztabu trenerskiego.

Woyna-Orlewicz zagroził odejściem ze stanowiska w sytuacji, gdyby jego podopieczny nie został zabrany do Włoch. Kierownictwo polskiej ekipy nieco złagodziło swoje stanowisko. Gąsienica-Groń otrzymał szansę wyjazdu na przedolimpijskie zawody w szwajcarskim Le Brassus, w których miał potwierdzić prezentowanie przez siebie odpowiedniego poziomu.

Zrobił to z nawiązką, gdyż w szwajcarskich zawodach wygrał. Zapewniło to zakopiańczykowi wyjazd do Włoch. Tam od początku błyszczał na treningach skoków. W polskiej ekipie po cichu zaczęto mówić, że pierwszy w historii startów medal igrzysk zimowych staje się realny.

Padłeś? Powstań!

W pierwszej z trzech serii konkursowych na skoczni o punkcie K-72 dała o sobie znać presja. Wspominając tę próbę, Gąsienica-Groń mówił po latach o błędzie popełnionym już na rozbiegu. Sam skok zakończył się wtedy upadkiem. Wydawało się, że nadzieje medalowe trzeba odłożyć do kolejnych igrzysk.

Wreszcie zapowiedź: Groń Gonszenica, Polonia. Napaliłem się na ten skok, chciałem uzyskać na rozbiegu jak największą szybkość. Coś poknociłem, w końcu wystartowałem przy zachwianej równowadze. Błyskawiczna myśl: rany boskie, nie przewrócić się na rozbiegu. To wystarczyło, dekoncentracja, już próg skoczni, wybijam się za wcześnie. Straszne, lecę na głowę. Końce nart dostają zeskoku, jakimś cudem się odchylam, odbijam palcami, zjeżdżam w dół, ale skok jest z upadkiem. Łzy leją mi się po policzkach, co za straszny pech. Przez dwa tygodnie na tej skoczni lądowałem najdalej ze wszystkich, ani razu się nie przewróciłem i musiało to mieć miejsce akurat teraz

66,5 metra dawało mu ostatnią, 36. pozycję po pierwszym skoku. Dwie kolejne próby były już lepsze. 72,5 m i 74 m przełożyło się na dziesiątą pozycję na półmetku rywalizacji. Pamiętać należy, że do klasyfikacji liczono dwa najlepsze z trzech skoków, także upadek w pierwszej próbie nie oznaczał najgorszych konsekwencji.

W polskiej ekipie nastroje, mimo tego, nie były najlepsze. Podczas treningów, nasz reprezentant dominował bowiem na skoczni, wygrywając nawet z największymi sławami ówczesnego dwuboju: Norwegiem Sverre Stenersenem i Szwedem Bengtem Erikssonem.

Siedem sekund do pełni szczęścia

Najlepszy na skoczni okazał się reprezentant Związku Radzieckiego Jurij Moszkin, do którego dwuboista z Zakopanego tracił 14,7 punktu. Wówczas zawodnicy nie rozpoczynali biegu według zajmowanych miejsc po skokach, a rywalizacja nie miała charakteru pościgowego.

Gąsenica-Groń wybiegł na trasę jako trzydziesty. Polak radził sobie znakomicie. Jego świetne tempo zostało przerwane przez upadek Włocha Alfredo Pruckera na jednym ze zjazdów. Zakopiańczyk miał problemy z wyminięciem narciarza z Italii, przez co stracił cenne sekundy. Udało mu się jednak podnieść i podążyć do mety.

O tym, że jego łączna nota za skoki i bieg wystarczy do brązowego medalu dowiedział się od radzieckich dziennikarzy. Ostateczne dodawanie wyników za obie konkurencje trwało ponad dwie godziny. Werdykt sędziowski był jednak dla zakopiańczyka szczęśliwy: zdobył brązowy medal!

Wpadłem na metę tak zmordowany, że długo nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Dopiero jak się napiłem i złapałem oddech, trochę doszedłem do siebie

Jak miało się potem okazać, do srebrnego medalisty - Erikssona, Groniowi zabrakło siedmiu sekund. Dla porównania, wyminięcie Pruckera zabrało mu kilkanaście sekund... Zwycięzcą okazał się bezkonkurencyjny wówczas Steneresen.

31 stycznia 1956 roku - dzień zakończenia dwudniowej rywalizacji, przeszedł do historii polskiego sportu.  Sukces zakopiańczyka był o tyle cenniejszy, że Polak został pierwszym w historii zimowych igrzysk dwuboistą spoza Norwegii, Finlandii i Szwecji, który stanął na podium.

Kolega przewidział mu medal

Gąsienica-Groń po latach żartował, że na brązowy medal był skazany. Tego koloru krążek miał mu przewidzieć podczas spaceru po wiosce olimpijskiej jego kolega z reprezentacji, biegacz narciarski Józef Rubiś. Podczas wspólnego oglądania gabloty z medalami, miał on powiedzieć, że brązowy kolor pasuje Groniowi.

Zobacz Franiu, ten brązowy medal bardzo by ci pasował

Sukces olimpijski oznaczał także przyznanie medalu mistrzostw świata. W myśl ówczesnych zasad FIS, medaliści igrzysk dostawali bowiem automatycznie medale tej imprezy. Historycznego medalistę doceniło także państwo. Zakopiańczyk otrzymał bowiem motocykl WFM.

Kontuzja zakończyła karierę

Po powrocie z Włoch, medalista igrzysk zwyciężył jeszcze w dorocznym Memoriale Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny w Zakopanem - najważniejszych wówczas narciarskich zawodach w Polsce. Rozpoznawalność skromnego górala znacznie wzrosła, a zawodnikowi wróżono długoletnią obecność w światowej czołówce.

W kolejnym sezonie zakopiańczyk zanotował kilka wartościowych wyników, m.in. zajmując drugie miejsce w niemieckim Garmisch-Partenkirchen. 27 marca 1957 roku doznał jednak poważnej kontuzji podczas zakopiańskiego memoriału.

Diagnoza lekarzy była bardzo poważna. Rozległy wstrząs mózgu, złamanie mostka, złamanie obojczyka i uszkodzenie siódmego kręgu szyjnego kręgosłupa. Stan sportowca nie był najlepszy - przez kilka dni utrzymywano go w stanie śpiączki.

Zdołał  jednak wyleczyć urazy i na krótko wrócić do wyczynowego uprawiania sportu, jednak nie potrafił już nawiązać do lat największych sukcesów. Wciąż był czołowym zawodnikiem w rywalizacji krajowej, zostając nawet mistrzem Polski w dwuboju klasycznym w 1958 roku. Do światowej czołówki nie był jednak w stanie powrócić.

Ostatnim startem na imprezie rangi mistrzowskiej było 24. miejsce podczas światowego czempionatu w fińskim Lahti. Rok później zawodnik przestał pojawiać się w zawodach międzynarodowych, by oficjalnie karierę zakończyć w 1964 roku.

Po karierze

Gąsienica-Groń nie zamierzał rozstawać się z narciarstwem. W 1965 roku ukończył studium trenerskie przy wrocławskiej Akademii Wychowania Fizycznego. Po zdobyciu dyplomu, został trenerem w macierzystym klubie. Poza pracą trenerską, prowadził też, wspólnie z żoną Czesławą, pensjonat w Zakopanem.

Wychował ponad 40 mistrzów i medalistów mistrzostw Polski w narciarstwie klasycznym. Wśród jego najsłynniejszych wychowanków wymienia się najlepszych polskich dwuboistów lat 80. i 90.: Tadeusza Bafię i Stanisława Ustupskiego.

Do końca życia legendarny sportowiec mieszkał w Zakopanem. W ślady przodka usiłował pójść wnuk Gronia – skoczek narciarski Tomasz Pochwała, który jednak nie odniósł sukcesów na miarę dziadka.

Pierwszy polski medalista zimowych igrzysk, już na emeryturze, pełnił rolę telewizyjnego eksperta podczas relacji TVP z rywalizacji olimpijskiej w konkurencjach narciarskich. W 2006 roku, na zaproszenie MKOl-u, został specjalnym gościem igrzysk w Turynie. Siedem lat później otrzymał tytuł Honorowego Członka Polskiego Związku Narciarskiego.

Za swoje zawodnicze i szkoleniowe osiągnięcia otrzymał wiele odznaczeń państwowych, jak choćby Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, tytuł Zasłużonego Mistrza Sportu oraz Srebrny Medal za Wybitne Osiągnięcia Sportowe.

Gąsienica-Groń zmarł w wieku 83 lat, 31 lipca 2014 roku w swojej rodzinnej miejscowości. Przeszedł do historii polskiego narciarstwa, jednak jego ukochaną dyscyplinę w naszym kraju od wielu lat trawi kryzys. Do dzisiaj Polska nie doczekała kolejnego medalisty w kombinacji norweskiej…

Paweł Majewski, polskieradio.pl 

Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy, możesz być pierwszy!
aby dodać komentarz
brak