Redakcja Polska

Polscy strażacy o misji w Turcji. "Największa euforia pojawiła się, gdy wyciągaliśmy dwunastą osobę"

15.02.2023 09:33
- Największe emocje towarzyszyły nam przy ostatniej, dwunastej uratowanej spod gruzów osobie - powiedział dowódca polskiej strażackiej grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR brygadier Grzegorz Borowiec. Grupa wraca z misji po trzęsieniu ziemi w Turcji. Polska grupa strażaków, medycy oraz ratownicy górniczy mają wylądować w środę po południu na lotnisku w Warszawie.
Audio
  • Polscy strażacy wracają z misji w Turcji. Materiał Przemysława Pawełka [POSŁUCHAJ]
Bryg. G. Borowiec: największe emocje były przy ostatniej 12. uratowanej osobie
Bryg. G. Borowiec: największe emocje były przy ostatniej 12. uratowanej osobietwitter.com/KGPSP/ABartkowiak_PSP

W grupie HUSAR (Heavy Urban Search and Rescue) pracującej w tureckiej Besni działało 76 strażaków i osiem wyszkolonych psów. Towarzyszyło im pięciu medyków z Zespołu Pomocy Humanitarno-Medycznej. Udało im się uratować podczas misji 12 osób.

Grzegorz Borowiec pytany o to, jak podsumowałby zakończoną misję powiedział, że ocenia ją jako sukces, ze względu na liczbę uratowanych istnień ludzkich. - To sukces, na pewno dużo większy niż spodziewaliśmy się. Nie sądziliśmy, że da się kiedykolwiek podczas jakichkolwiek naszych działań uratować tak dużo ludzkich istnień - powiedział szef grupy.

- Jednak dwanaście osób to jest naprawdę duży wynik, który robi w świecie ratowniczym duże wrażenie - dodał. - Ze statystyk wynika, że pod względem liczby uratowanych osób jesteśmy w pierwszej piątce grup ratowniczych podczas tego trzęsienia ziemi w Turcji - podał.

Polscy strażacy w Turcji

Podkreślił, że w takich akcjach dużo daje czasami przypadek. - U nas też ten przypadek odegrał ważną rolę. Trafiliśmy do Besni, mimo, że mieliśmy jechać do Adiyaman. Trafiliśmy do miejsca, w którym rzeczywiście ludzie byli uwięzieni pod gruzami, więc udało się nam zrobić bardzo ważną rzecz - uratować tych ludzi i pomóc tym ludziom w potrzebie - podkreślił.

- Całe Besni liczyło na nas. Byliśmy przez pierwsze dwa dni jedyną grupą ratowniczą, która tam operowała i była na miejscu. Dla nich było to bardzo ważne, ale również dla naszego zespołu był to bardzo ważny moment, który buduje naszą tożsamość - ocenił szef grupy.

Pytany o warunki na miejscu powiedział, że największym utrudnieniem i dla nich, i dla osób ratowanych, była bardzo niska temperatura w nocy oraz obniżający ją dodatkowo wiatr. - Warunki były bardzo ciężkie, samo trzęsienie ziemi spowodowało, że budynki składały się - zapadały do samego dołu, co generalnie daje bardzo małe możliwości przeżycia. Do tego dochodzi niska temperatura - było bardzo zimno, to warunki, w których zwykle nie działamy - w nocy minus pięć, sześć stopni Celsjusza - przypomniał.

- Przy silnym górskim wietrze, a wiatr naprawdę dawał się we znaki, chłód przeszkadzał pracującym w strefie kolegom. Gdy pracowali wewnątrz, potem wychodzi zgrzani na zewnątrz, potem znowu wracali do pracy na gruzowisko - w takich warunkach bardzo łatwo o jakąś chorobą - tłumaczył. - To była trudna misja pod względem operacyjnym i logistycznym - dodał.

Posłuchaj
00:46 12201281_1.mp3 Trzęsienie ziemi w Turcji i Syrii - o szczegółach Wojciech Cegielski (IAR) 

Trzęsienie ziemi w Turcji i Syrii

W jego ocenie pierwszy wieczór i noc, w których grupa pracowała po przylocie i odnalazła pierwsze osoby - do rana następnego dnia było ich kilka, w tym czteroosobowa rodzina - rodzice i dwoje dzieci, był bardzo emocjonujący i dający siłę dla dalszej akcji. - To był rzeczywiście moment sporej euforii i nadziei, że te kolejne osoby uda się uratować, bo jesteśmy na miejscu bardzo szybko - powiedział brygadier.

- Ale ta największa euforia podczas akcji pojawiła się, gdy wyciągaliśmy tę dwunastą osobę. Nie wierzyliśmy za bardzo, że po kilku dniach pod gruzami uda się znaleźć kogoś żywego - relacjonował. - A jednak po 20 godzinach walki udało nam się dostać do kobiety, którą byliśmy w stanie zabezpieczyć medycznie i wyciągnąć przez bardzo wąską szczelinę dziewięciometrowym tunelem w gruzach - dodał.

- Trzeba to było zrobić naprawdę bardzo bezpiecznie, bez żadnego błędu i wymagało to bardzo dużo starań. Koledzy stawali na głowie, żeby zrobić to w sposób bezpieczny i w możliwie jak najlepszych warunkach. I udało się - mówił o tamtych emocjach dowódca polskiej grupy poszukiwawczo-ratowniczej HUSAR.

Polacy wracają do domu

W środę po południu grupa przyleci do Warszawy. Na lotnisku przywita ich minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński.

Polacy wylecieli z pomocą kilkanaście godzin po trzęsieniu ziemi, które w nocy z 5 na 6 lutego dotknęło południowo-wschodnią Turcję oraz północną Syrię i miało magnitudę 7,8. Jego epicentrum znajdowało się w rejonie tureckiej prowincji Kahramanmaras. Kataklizm spowodował ogromne zniszczenia na kilkusetkilometrowym odcinku od syryjskiego miasta Hama do tureckiego Diyarbakir. Potem nastąpiło jeszcze kilkadziesiąt słabszych wstrząsów.

Do wtorku szacowana liczba ofiar w obu krajach przekroczyła 37,6 tys. - w Turcji zginęły 31 tys. 974 osoby, a w Syrii - 5 tys. 814. Z południowej Turcji ewakuowano ponad 158 tysięcy osób, które straciły dach nad głową. Źródła tureckie podawały w weekend, że w szpitalach przebywa 80 tys. rannych, a ponad milion mieszkańców trafiło do tymczasowych miasteczek namiotowych i schronisk dla bezdomnych.


IAR/PAP/PR24/ng/dad