Baba Bach

Ostatnia aktualizacja: 26.05.2017 16:24
Niewykluczone, że kiedy nowa władza w osobie Marka Mikosa pojawi się po wakacjach w Starym Teatrze, trzymająca w dłoniach kolorowe balony reprezentacja rycerzy starej władzy przyjmie Mikosa słowami: "Witaj nam, Bachu złamany!"
Grafika według portertu Jana Sebastiana Bacha z 1725 r.
Grafika według portertu Jana Sebastiana Bacha z 1725 r.Foto: wikimedia/domena publiczna

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?
Zbolały Chór w "Dziadach" Adama Mickiewicza


Wiekopomną chwilę, w której Jana Sebastiana Bacha włączono do grona Bab Jag, poprzedziło święto bojowych Balonów. Wiele dni przed wiekopomną chwilą narodzin Baby Bacha zaczęto intensywnie dmuchać, gdyż nieuchronnie zbliżała się data konkursu na nową władzę w Starym Teatrze. Kogo wybiorą?
Konkurs nachodził nieubłaganie i dygot się wzmagał, gdyż równie nieubłaganie krzepło widmo katastrofalnego rozstrzygnięcia. Pojawił się strach, bo przecież istniała możliwość, że nową władzą w Starym Teatrze nie zostanie stara władza, tylko jakaś władza nowa, obojętne jaka, grunt, że nie stara, co dla wojów starej władzy oznaczało śmierć odrodzonego za starej władzy Starego Teatru, uwiąd Sztuki Wielkiej, koniec Wolności Twórczej, a kto wie, czy nawet nie Polski całej. Więc aby ocalić – rozpoczęto kontrofensywę pompowania. Balon „Rejtan”, balon „Stań u drzwi! Bagnet na broń! Trzeba krwi!”, balon „No pasaran!”. Grymasy balonowej troski, baloniki łez, godnie wstrzymywane na powiekach, balony tajnych narad, na wiecu pod gmachem teatru balon „A teraz przytulmy się ku pokrzepieniu!”, na długo przed ostatecznym rozstrzygnięciem - balonowy kir na balkonie I pietra teatru, balon czuwania w foyer, czuwania w cieniu gigantycznego serca, wbitego na słupek, balonowe transparenty „To jeszcze nie koniec!”, „Nie lękajcie się!”, „Trzymaj się, Stary!”, kuliste gumy w programach telewizyjnych, prasie, stacjach radiowych oraz w internecie, rozciągliwe arbuzy protestacyjnych oświadczeń, elastyczne pomarańcze odmowy współpracy z nową władzą, o ile nie okaże się nią władza stara, wybrana na lata kolejne. Te i mrowie innych bitnych balonów małych, średnich i kolosalnych, unoszących się nad światem, mrowie gumowych sfer wypełnionych troską o ciągłość artystycznego procesu i o jasną przyszłość Nowoczesnej, Świeżej Sztuki Teatru, zagrożonej nową władzą, o ile nie będzie to władza stara, gdyż tylko stara władza – mówiąc precyzyjnie: wyłącznie ta, nie inna stara władza - gwarantuje ciągłość, więc i świetlaną przyszłość. Wypada użyć słowa „Amen”, którym od wieków kończy się Credo, wciąż na nowo powtarzane w świątyniach.

Cóż począć – nie pomogło popmpowanie. Nową władzą w Starym Teatrze będzie władza nowa, nie stara. Stało się. Co było dalej? Nowa władza program swój ogłosiła – i w końcu nadeszła wspomniana w prologu chwila wiekopomna. Pewien profesor w Katedrze Dramatu i Teatru Uniwersytetu Jagiellońskiego plany nowej władzy przestudiował i podzielił się z ogółem wynikami analiz. Stworzył portret przyszłości. Malowidło to składa się wyłącznie ze smoły.

Będzie źle, będzie nudno, będzie smoliście, gdyż będzie tradycyjnie, a nawet konserwatywnie. Inaczej niż za czasów starej władzy – mętne ciepełko zapanuje. Jak z niespotykanie cienką ironią wyznaje uczony, nowa władza stworzy coś na podobieństwo „świątyni spokoju i dumania na wysokościach kultury, z dala od zanieczyszczonych doraźnością i subiektywizmem krytycznym interwencji”. Nowa władza zaserwuje nam koszmar teatru odświętnego, rozdymanego sztuką wykwintną, ukoi nas nędzą Melpomeny przepoczwarzonej w operę, do snu nas ukołysze teatrem „kulturalnej przyjemności stanowiącej rodzaj nagrody po trudach życia”... Mówi tak i mówi sobie profesor, i w sumie nic w tym szczególnego, w końcu każdemu wolno smolić, każdy może pompować wedle skali płuca swego. Zostawiam to, jest sprawa inna - chwila kopernikańska. Oto odpowiedź uczonego na jedno tylko słowo w programie nowej władzy, odpowiedź, w której skraplać zdaje się cała smoła malowidła uczonego.
„Mówi się, że ma być to teatr „polifoniczny”. Być może. Ale w stylu Bachowskim – bez dysonansów i dysharmonii”.

Nie chce być inaczej – nowa władza zamierza w Starym Teatrze robić sztukę w stylu Bachowskim, a to jest dno den. Po cóż się trudzić i recytować: Tradycja, Konserwatyzm, Bezpieczne Ciepełko, Świątynia Spokoju, Dumanie Na Wysokościach, Odświętność, Wykwintność i Ukojenie Zupełnym Brakiem Rewolucyjnego Zaangażowania Społecznego, skoro można rzec węzłowato: „Bach”? Po co straszyć nas garścią lichych szpileczek, jeśli można postraszyć maczugą firmy „Jan & Sebastian & fuga”?

Bach jako figura sztuki zmurszałej, obrosłej mchami i porostami, zimnej niczym kamień, być może ładnej, lecz niedostępnej, w siebie zapatrzonej, nieczułej na puls dookolnej rzeczywistości i gardzącej wszelkimi bólami codzienności. Czy to nie jest koncept zdumiewający? Powtórzę słowa profesora: „Bez dysonansów i dysharmonii”. O Bachu to? O jego sztuce, która jest pajęczyną sto razy opisanych, doskonale delikatnych i przez to tak dotkliwie bolesnych dysonansów, co rodzą się na styku zawsze hipnotycznej, krystalicznie jasnej formy i snującej się wewnątrz niej nieubłaganej ciemności - o takiej sztuce bajać, że straszy ona nieobecnością dysonansów, i brakiem tym straszyć dzisiejszych teatromanów? I na kanwie tejże bredni litej robić z Jana Sebastiana Bacha Babę Jagę, albo przekleństwo, albo teatralną plagę, albo synonim scenicznego grafomaństwa? Niby czym jest ów koncept, jeśli nie kopernikańskim przewrotem? A najzabawniejsze w aktualnych naszych czasach teatralnych jest to, że Bach, artysta w sztuce swojej przecież najświeższy ze świeżych – był maniakalnie pokorny i czuły wobec każdej przeszłej opowieści muzycznej, najdalszej i najbliższej. Przepisywał. Uważnie, mozolnie kopiował stare nuty, dbając o każdą, nie roniąc żadnej. Frazy Palestriny, Frescobaldiego i Lottiego, Telemanna i Keisera, Grigny’ego i Dieuparta, i wielu, wielu innych. Powtarzał je sobie uważnie, jakby wiedział, że istotna świeżość nie jest możliwa bez czułego zlepienia przeszłości z teraźniejszością. Jakby czuł, iż bez sztuki kopiowania, co jest formą wsłuchiwania się, być może najwyższą – nie opowie w nutach swojej zawrotnej Mszy h-moll, zwłaszcza części zwanej Credo, czyli Wyznania Wiary.

Inny artysta, w sztuce swojej najświeższy ze świeżych, Miron Białoszewski, słuchał tej Mszy, wsłuchiwał się w Credo, wyglądając przez okno. Tak właśnie – żeby naprawdę usłyszeć Bacha, trzeba umieć wyglądać przez okno, nie zmieniając niczego w Bachu, pozwalając, by się czasy przenikały, nicowały, zapętlały. Później ułożył o tej chwili wiersz-wspomnienie. „Tupotanie tupotanie/ po paru dniach./ Bo chciałem właśnie sprawdzić rozpęd/ <et in unam sanctam>./ Puściłem Bacha,/ podchodzę do okna/ a tam/ szur szur szur/ tup tup tup/ a tu jak huśtawa/ <et in unam sanctam catholicam/ et apostolicam Ecclesiam>./ Kto to? Staruszek. Po asfalcie./ Do ławki. Do ławki./ <et in resurrectionem mortuorum>./ Usiadł”. Szary staruszek, jego ulga, bo ławka nie uciekła, bo może odsapnąć. Ulga staruszka, któremu nie wiadomo jak niewiele zostało, i te nad nim sunące w nutach sprzed wielu wieków słowa jeszcze starsze, o wiele starsze: „Wierzę we wskrzeszenie umarłych”. Czas zniknął.

Ile razy u Białoszewskiego tak dotkliwie przenikają się stare dzieła – muzyka, obrazy, opowieści – z realnością za oknem? Prawie bez przerwy. Spotkań z samymi tylko malarzami, kompozytorami, pisarzami oraz świętymi jest w księgach jego 1183! On, awangardzista przecież, rewolucjonista, czciciel każdej aktualności – wciąż spotykał się ze starcami wszystkich czasów, nigdy nie naruszając opowieści, z którymi przychodzili. Nie on jeden. Wielu. Wielu zwyczajnie mądrych. Na przykład Bach. Albo Zbigniew Herbert.
W Amsterdamie Herbert dzień w dzień chodził do muzeum na, jak to nazwie, małą pogawędkę z Heleną van der Schalcke, trzyletnią dziewczynką o ciemnych oczach i małych, czerwonych ustach, w 1648 roku namalowaną przez Gerarda Terborcha. Ubrana była zawsze tak samo: biała suknia do ziemi, biały czepeczek. I zawsze jakby dyndał na jej prawym przedramieniu koszyk lamowany czarną wstążką, każąc myśleć o ruchu, nie o geście zamarłym na amen. „Bo istotnie – wyznaje Herbert – Helena zjawia się tutaj na moment – patrzy na nas z ciekawością i niepokojem – ucieknie zaraz ku swoim niepojętym, dziecinnym światom”. Lecz teraz jeszcze jest. Zniknął czas.

A u nas, teraz, w dniach wielkich zmian w Starym Teatrze - co? Pod niebem – bitewne balony, a na dole – Bach jako Baba Jaga, postrach nowoczesnego teatru, może nawet jako przekleństwo i obraza. Niewykluczone, że kiedy nowa władza w osobie Marka Mikosa pojawi się po wakacjach w Starym Teatrze, trzymająca w dłoniach kolorowe balony reprezentacja rycerzy starej władzy przyjmie Mikosa słowami: „Witaj nam, Bachu złamany!”.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Cały kogut

Ostatnia aktualizacja: 05.05.2017 17:33
Leonard Bernstein dyrygował kiedyś Wiedeńskimi Filharmonikami, grali 4 część Symfonii nr 88, G – dur, Josepha Haydna. Możliwe, że Bernstein miał wtedy lat z grubsza tyle, co pułkownik u Marqueza – ponad 70. Z wolna siwiał.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Podrygi

Ostatnia aktualizacja: 12.05.2017 17:33
Za chwilę pewnie położą się do łóżek, by spać bez snów, owszem, ale przecież jutro powtórzą to samo. I po jutrze. I dalej, jeszcze dalej, jak długo się da. Do końca. Czas, inny czas, który miał nadejść wkrótce, raczej nie nadejdzie.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Pierwszy elektryczny tramwaj 

Ostatnia aktualizacja: 18.05.2017 20:05
Ile jest rzędów w teatrze? Ile jest rzędów w każdym kolejnym dniu? Wystarczająco wiele, by jako tako dociągnąć do własnego końca, mozolnie powtarzając „Z pani to taki kozaczek...” i bezradnie przyjmując widok pleców jako odpowiedź.
rozwiń zwiń