- To, że ktoś jest nam bliski, oznacza, że zaczyna on stanowić dość integralną część naszych myśli – tłumaczy ekspert w "Poranku OnLine". - Nie tylko dlatego, że zastanawiamy się czasem, co u niego słychać, ale także dlatego, że nawet na wykresach EEG nasz mózg ma kłopot, z rozróżnieniem, czy to "ja", czy nie "ja". Jeśli więc stanie mu się krzywda, będziemy to odczuwać tak, jakby krzywda działa się nam, bo mentalnie ta osoba będzie kawałkiem nas samych.
Z badań wynika, że Polacy niechętnie otwierają się na nowe znajomości. Znalezienie człowieka, który będzie nam naprawdę bliski wymaga bowiem sięgnięcia do "głębszych rejonów akceptacji", a to nie jest proste. - O ludziach, którzy myślą o nas dobrze musimy zawsze pamiętać - mówi ekspert. - Bo "posiadanie" osób, wobec których nie mamy relacji ambiwalentnych, bardzo poprawia jakość życia.
Czytaj także: wywiady z Miłoszem Brzezińskim <<<
Okazuje się, że właściwie wszyscy ludzie, którzy deklarują, że są szczęśliwi, mają drugą osobę, na której zawsze mogą polegać. - To nie działa jednak w ten sposób, że im więcej będzie bliskich, tym większy będzie poziom naszego szczęścia - mówi Brzeziński. - Wbrew pozorom nie potrzebujemy wielu takich ludzi. Wystarczy kilku. Ważne jest to, byśmy czuli się „społecznie osadzeni”, a nie samotni w tłumie.
Miłosz Brzeziński w studiu Czwórki/fot. Wojciech Kusiński
Nie da się także samodzielnie "regulować" liczby bliskich znajomych. - Część osób po prostu nas nie chce i już, to nie jest kwestia naszego wyboru - mówi Brzeziński. - Bo bliskość to stan umysłu, nad którym trzeba pracować.
(kd)