Komentatorzy usiłują przekonać kibiców, że  przysłowiowa szklanka jest pełna, a nie pusta do połowy.
"Cosi fa  male" - tak to boli. Tak na pierwszej stronie podsumowuje wczorajszy  finał w Kijowie “La Gazzetta dello Sport”. Słowa te uzupełnia fotografia  zapłakanego Mario Balotellego, która nie wymaga nawet komentarza.  Naczelny dziennika Andrea Monti przekonuje, że mimo wszystko  reprezentacji należą się podziękowania, bo choć przeciwnicy - zwłaszcza w  tym ostatnim spotkaniu - nie oszczędzili Włochom niczego, oni sami  zdobyli cenny skarb, jakim jest odkrycie na nowo narodowej dumy.  Wyzbycie się żalu nie jest tym samym, co słodki smak zwycięstwa,  przyznaje naczelny gazety, ale porażka z mistrzami planety nie powinna  wywoływać goryczy. Tym bardziej, że - jak zapewnia - drugie miejsce nie  jest nagrodą pocieszenia.
Andrea Monti zgadza się z opinią, że Euro 2012  było nadmiernie upolitycznione i przypomina słowa Winstona Churchilla,  że Włosi przegrywają wojny, jakby chodziło o mecz piłkarski i mecze  piłkarskie, jakby chodziło o wojnę, po czym stwierdza, że tym razem było  odwrotnie: przez 24 dni turnieju graliśmy jedynie w piłkę, i to tak  dobrze, jak nie udawało nam się od dawna.
Inny komentator sportowego  dziennika ma wrażenie, że ojcem triumfu Hiszpanów jest Pep Guardiola, a  tytuł mistrzów Europy tak naprawdę zdobyła Barcelona. Tyle że bez Leo  Messiego.
IAR, ah