Redakcja Polska

"Sueddeutsche Zeitung" o berlińskim Instytucie Pileckiego i jego patronie

01.08.2020 13:38
Jens Bisky, autor artykuły pt. "Na ochotnika do Auschwitz", już na jego wstępie przybliża niemieckiemu czytelnikowi fakt istnienia Instytutu Witolda Pileckiego "w prestiżowym miejscu Berlina, przy Placu Paryskim, obok francuskiej ambasady", i co najważniejsze - problematykę niemieckiej okupacji w Polsce. Przypomina także o Powstaniu Warszawskim, które rozpoczęło się 1 sierpnia 1944 roku o godzinie 17.
Witold Pilecki przed sądem
Witold Pilecki przed sądemWikimedia Commons/dp

"Również patron instytutu, Witold Pilecki, był wtedy w Warszawie, miał przy sobie ukryty za pazuchą pistolet, gdy o Godzinie „W”. polska Armia Krajowa, ugrupowania podziemne i cywile otworzyli ogień do niemieckich okupantów albo - dlatego, że mieli za mało broni, za mało amunicji - rzucali kamieniami. Powstali przeciwko okupantom, którzy od chwili napaści na Rzeczpospolitą Polską 1 września 1939 roku realizowali politykę wypędzania, zniewalania, zagłady. Wehrmacht, SS, policja stłumiły powstanie, około 200 tys. Polaków zabito, 150 tys. zawleczono do Rzeszy, 350 tys. „przesiedlono”. Znaczne części Warszawy zostały systematycznie zniszczone, „zrównane z ziemią”. W ubiegłym roku (berlińskie muzeum) Topografia Terroru przypomniało o powstaniu wystawą" - czytamy w "Sueddeutsche Zeitung".

Dziennik uważa za "dobrze uzasadnioną i niezwykle ambitną" wspólną inicjatywę Fundacji Pomnika Zamordowanych Żydów Europy oraz Instytutu Spraw Polskich w Darmstadt, by utworzyć w Berlinie ośrodek upamiętnienia i dokumentacji okupacji niemieckiej uwzględniający punkt widzenia wszystkich narodów, które były jej ofiarami. Jak jednocześnie zaznacza, obejmowałoby to "historyczno-polityczne debaty w państwach europejskich i między nimi, spory zarówno o pakt Ribbentrop-Mołotow, jak i na temat kolaboracji oraz oporu.

Spory polityczne ważniejsze, niż fakty historyczne

"W sporach tych aktualne konflikty polityczne odgrywają często większą rolę niż wyniki historycznych badań" - podkreśla Bisky.

"W Niemczech krytycy pytają, czy takie miejsce pamięci nie będzie wspierać nacjonalizacji wizji historii, podczas gdy inni ostrzegają przed niwelowaniem różnic, relatywizowaniem cierpienia i zbrodni w perspektywie postnarodowej. Instytut Pileckiego przy Placu Paryskim jest dobrym miejscem, by to przemyśleć" - zauważa autor artykułu.

Informując o prezentowanej w Berlinie przez Instytut Pileckiego "zainscenizowanej w wywierający wrażenie sposób" wystawie na temat jego patrona "Sueddeutsche Zeitung" zaznacza, że "kto jednak chce opowiadać o życiu Pileckiego, musi mówić także o Berlinie i Moskwie, o Londynie i Waszyngtonie, o Bernie i Rzymie, i o ludziach z całej Europy, którzy zostali zamordowani w Auschwitz. Witold Pilecki dał się w 1940 roku celowo aresztować, by dostać się do Auschwitz, otrzymał obozowy numer 4859. Przekazywał z obozu informacje polskiemu podziemiu i polskiemu rządowi na uchodźstwie, po tym, gdy w 1943 roku udała się mu ucieczka, sporządził szereg raportów o obozie. Raporty te mają różny charakter, wspólne jest w nich żądanie, by uczynić wszystko dla zakończenia mordowania i cierpień. Jego żądania, by zbombardować obóz lub zaatakować go siłami polskiego podziemia pozostały daremne".

"Przestępstwo bez nazwy"

"Jak mówi kurator wystawy i szefowa Instytutu Pileckiego w Berlinie Hanna Radziejowska, historia ochotnika do Auschwitz „jest także historią rozpoznania i nazwania "przestępstwa bez nazwy"”. Tak nazwał ludobójstwo polski prawnik Rafał Lemkin. Pod koniec swej książki („Volunteer”), która miejmy nadzieję będzie wkrótce dostępna po niemiecku, (Jack) Fairweather pisze, że Witold Pilecki nie uważał Holokaustu za decydujące wydarzenie drugiej wojny światowej, którą rozumiał w pierwszym rzędzie jako walkę o wolność Polski. Nie kierował jednak wzroku na bok. Po swej ucieczce z Auschwitz pomógł w Warszawie żyjącej pod nazwiskiem swego katolickiego męża Żydówce Barbarze Abramow-Neverly, szantażowanej przez szmalcownika. Patriotyzm Pileckiego może się dziś wydawać przesadnym, historycznie zabytkowym. Ale motywował go on moralnie do tego, by nazywać bezprawie, nie godzić się na cierpienia innych" - zauważa Bisky.

Dodaje, że w 2014 roku w Warszawie Hanna Radziejowska była kuratorką pierwszej dużej wystawy na temat rzezi Woli. "Jednego z głównych odpowiedzialnych (za tę zbrodnię) Heinza Reinefartha oczekiwała skandaliczna powojenna kariera. Został burmistrzem (na wyspie) Sylt i deputowanym do parlamentu krajowego Szlezwiku-Holsztyna".

"W tym samym miesiącu co Pileckiego, we wrześniu 1940 roku, wywieziono do obozu Auschwitz także Władysława Bartoszewskiego. Wielki polski historyk i polityk upominał się potem wielokrotnie o pomnik ofiar niemieckiej okupacji w Polsce. Zmarł w 2015 roku, dyskusja toczy się nadal. Ale również pomnik byłby tylko częścią większego i trudniejszego zadania: w reakcji na brak zainteresowania i niepełną wiedzę opowiedzieć wiele, w większości pogmatwanych, historii" - konstatuje na zakończenie Jens Bisky. 

PAP/dad