Nieszczęśliwa miłość dworzanina

Ostatnia aktualizacja: 11.02.2015 13:47
Pereł „Króla Ubu” Jana Klaty w istocie – nie ma. Są jak bezładna kupa suchawych, wydrążonych badyli, fatalnie udających życie. A niby co sensownego da się wyssać z niczego? Zna ktoś odpowiedź? Lepiej dać sobie spokój. Lepiej w ogóle nie zaczynać.
Nieszczęśliwa miłość dworzanina
Foto: Paul Friel/flickr/cc

Zacząć od jelenia? Znana pieśń polska radzi wprawdzie, bym od Bacha zaczął, lecz skoro tematem jest „Król Ubu”, ta przez Jana Klatę w Narodowym Starym Teatrze z przeróżnych rupieci i ze słownego banału Alfreda Jarry’ego usypana kupa, Bach, który – mimo że podobieństwo, zwłaszcza gdy z oddali spojrzeć, jest rzeczywiście uderzające – nigdy nie mylił nut z termitami, wiolinowego klucza z morskim konikiem i generalnie muzyki z czymś, co muzyką nie jest, z piłowaniem laubzegą choćby, Bach otóż w zaistniałych w Starym Teatrze okolicznościach scenicznych byłby odrobinę nie na miejscu. Jeleń – wręcz przeciwnie. Jest na miejscu.

Wypchanego trocinami, nie bujanego, a na kółkach, z cudownym porożem na czole – ze dwa razy aktorzy wpychają jelenia na scenę, zaś raz Ubu dosiada go dzielnie, gdyż nawet z bliska jeleń wyraźnie myli mu się z koniem bitewnym. Rogaty rumak na oponach, trochę markotny, bo chciałby na rykowisko dojechać i udowodnić koleżankom, jak wiele jeszcze mogą trociny, a tu w bój go ślą... Tak, mógłbym zacząć od jelenio-konia i mógłbym ten Klaty znak sceniczny, jak to się mówi, „pociągnąć”. W stronę szyderstwa jakiegoś morderczego, finezyjny dowcipas na kanwie jelenio-konia klecąc. Albo wręcz przeciwnie – ku wysokopiennej pochwale, piejąc, że oto Klata kolejny raz dotknął naszych nadwiślańskich odwiecznych bolączek (jak wiadomo, akcję swego szkolnego banału nastoletni Jarry w Polsce umiejscowił), z nadzwyczajną bezkompromisowością pokazując odwieczną mentalną nędzę każdej władzy naszej, nędzę tak litą, że się władzy zwierzęta mylą w kluczowych momentach historii naszej! Więc owszem, mógłbym zacząć od jelenia. Lecz czuję, że nie mogę. Zatem – co? Przejść od ogółu do szczegółu i zacząć od klejnotów rodzinnych zwierza na kółkach?

Kiedy dworzanie wepchną jelenia na scenę po raz pierwszy, kontemplują go pilnie, dotykają, podziwiają, zaś jeden z dworzan – tęskni... I nie tylko tęskni, ale też tęsknoty swe ucieleśnić próbuje desperacko, acz dyskretnie. Otóż – gmera aktor między tylnymi nogami zwierza na kółkach, obmacuje włochate podbrzusze rogacza, najwyraźniej pieści czule mosznę jego. Stara się bardzo dworzanin, a jeleń – zero reakcji. Potwornie bolesna obojętność rezydenta puszczy, którego wobec zalotów ubranego w seledynowo-różowe śpiochy dworzanina nie stać nawet na wybąkanie starej myśli Witkacego: „Puszcz mnie pan! Ach, puszcz!”. Tak, mógłbym zacząć od goryczy tego scenicznego portretu Polaka, płonnie nakłaniającego jeleniokształtne trociny do jękliwej pochopności, co zarazem jest portretem fiask władzy polskiej, której gesty nawet na polanie w środku lasu nie znajdują uznania. Mógłbym, ale czuję, że nie mogę. Więc? Czyżby rzeczone śpiochy?

W „Królu Ubu” Klaty wszyscy recytujący banał Jarry’ego tragicy paradują w seledynowo-różowych obcisłych śpiochach. Nie wnikam, czy seledynowo-różowe śpiochy rzeczywiście są szalenie zabawne, ani czy są dla tragików naprawdę wygodne. Jedno wszakże pewne: seledynowo-różowe śpiochy są przez dwie godziny seansu Klaty w daleko idącym związku zgody ze sztuką aktorską tragików. Szalenie im w nich do twarzy, do mowy i do gestów, a jeden z tragików – kreujący postać Króla Wacława Zygmunt Józefczak mianowicie – w seledynowo-różowych śpiochach wygląda wręcz bosko. Co mówię „wygląda bosko”! W seledynach i różach, w skleconej z nadmuchanych kolorowych baloników koronie na głowie oraz w brązowych slipach, które mają z przodu, w miejscu strategicznym namalowaną, od ucha do ucha, a raczej od pachwiny do pachwiny uśmiechniętą buźkę – Józefczak po prostu jest bogiem! Owszem, u Klaty wszyscy tragicy przechadzają się, ganiają, kicają, skaczą, stoją lub po budowlanych rusztowaniach się wspinają – udekorowani uśmiechniętymi slipami w brązach. Lecz nie oszukujmy się – tylko o Józefczaku nie da się zapomnieć. I co z tą potęgą scenicznego wyrazu mam teraz zrobić? Zacząć od tego? Mógłbym, lecz... Nie ma co tego ciągnąć. Mógłbym po prostu zacząć od każdej z około pięciuset inscenizacyjnych pereł „Króla Ubu” Klaty.

Tu oręż wszelki jest orężem nadmuchiwanym, całkiem jak dmuchane zabawki dla taplających się dzieci, te papuzio kolorowe skrzydełka na ramionka, koła, kaczki, wieloryby oraz inne materace. Są więc dmuchane skrzydła husarskie, dmuchane maczugi, dmuchane widły i co tam jeszcze. Gdy tragicy walą się tą tandetą po głowach, bądź gdy po głowach walą widzów – słychać ciche, głuche pyknięcia. Czy ktoś poważnie sądzi, że to są pyknięcia polskiej gorzkiej historii, albo też monotonne brzmienia polskiej niemocy? Tragik na tragika, co do pleców ma przytwierdzone dmuchane skrzydła husarskie, wodę wylewa, wodę, kilogramy ciepluchnego kisielu lub kamienie na czaszkę wysypuje z wiadra. Ktoś naprawdę myśli, że to jest wstrząsająca demaskacja naszych aż do skraju śmieszności rozdmuchanych i rozdymanych mitów? Na budowlanym rusztowaniu fotograficzne podobizny piastowskich orłów, i jeszcze podobizny królewskich nagrobków, unoszące się z desek scenicznych. Czy ktoś jest aż tak psychicznie niezrównoważony, iż pewność ma, że kiedy się między te podobizny wstawi biały kibel w roli tronu Ubu, to biel kibla skruszy zbrązowiały koturn polski i sobą zaślepione plemię nasza wreszcie zacznie istnieć normalnie? A oto berło klozetowej szczotki w garści Ubu!... Niestety, teraz nie nastąpi kolejne retoryczne pytanie. Teraz nastąpi coś na podobieństwo definicji wnętrza głowy Klaty.

Otóż, po dawno zamarłych stu rewolucjach teatralnych, po przebrzmiałych stu oszalałych awangardach i stu sztubackich dyrdymałach stu nawiedzonych kontestatorów, artysta Klata dalej ma niewzruszoną pewność, że klozetowa szczotka jako berło królewskie, to wciąż świeża kwintesencja sztuki dającej do myślenia, sztuki głęboko zaangażowanej w problemy narodu, sztuki bohatersko penetrującej bolesne rejony mentalności nadwiślańskiej, i wreszcie – że szczotka ta jest synonimem sztuki szalenie nowoczesnej, na którą znudzony tradycją Polak czekał z utęsknieniem i dzięki Klacie doczekał się w końcu. Zupełnie inaczej niż wyżej wspomniany dworzanin w śpiochach, który na coś zupełnie innego, choć może wcale nie aż tak zupełnie innego, życie całe czekał, czekał i tęsknił, tęsknił i czekał, ale się nie doczekał, choć przecież próbował czule skrócić czekanie, więc pozostaje mu jedynie czekać dalej. Wiernie trwać, czule usiłować i mieć nadzieję. Przecież jeleń nie jest z kamienia!

Jeleń zatem, wypchany trocinami jelenio-koń na kółkach. Śpiochy seledynowo-różowe. Uśmiechnięte slipy. Dmuchane maczugi. Aktorstwo niczym śpiochy. Biały kibel. Deska klozetowa w roli tarczy ozdobionej pyskiem ryczącego tygrysa. Berło szczotki. Kisiel i woda. Kamienie i korona z balonów. Kanalizacyjne rury jako oparcie tronu Ubu. Jeszcze rusztowania, jeszcze plastikowy Kałasznikow, jeszcze kupa innych, porównywalnie lotnych pereł. Mógłbym zacząć od każdej z nich, lecz czuję, że nie mogę, a nie mogę, bo jak zacząć od pustki? Pereł „Króla Ubu” Jana Klaty w istocie – nie ma. Są jak bezładna kupa suchawych, wydrążonych badyli, fatalnie udających życie. A niby co sensownego da się wyssać z niczego? Zna ktoś odpowiedź? Lepiej dać sobie spokój. Lepiej w ogóle nie zaczynać.

Paweł Głowacki/mc

Czytaj także

Wielkie Centrum Oburzenia

Ostatnia aktualizacja: 28.01.2015 14:50
Stwórzmy elokwentnym wierzbom godne ich strzelistego szumu wielkie Centrum Oburzenia i Protestu im. Rejtana. Niechaj się tam wierzby oburzają do woli, niech sobie protestują bez skrępowania, do wiwatu. My zaś powróćmy do spraw poważnych.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Bukiet bratków

Ostatnia aktualizacja: 05.02.2015 10:25
Moc "Portrecisty" Irka Dobrowolskiego to pokora wobec chłodu pamięci Wilhelma Brasse. Nikt nie upiększa chłodu patosem, nie stawia go na koturnach, niczym nie dekoruje. Ten chłód brzmi czysto.
rozwiń zwiń