Sokole oko

Ostatnia aktualizacja: 15.09.2017 18:56
Coś takiego i tylko to oznajmić swą sceniczną zabawką, to jak na światowej konferencji hydrologów poważnym głosem wyrecytować z mównicy: Po latach wnikliwych doświadczeń odkryłem, że woda jest mokra!
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjneFoto: pexels/domena publiczna

Natura zawsze zwodzi. Poczynając od prostego podstępu rozmnażania, a kończąc na niebywale wyrafinowanej iluzji barw ochronnych u motyli czy ptaków mamy w Naturze do czynienia z cudownym systemem czarodziejskich sztuczek i matactw.

Vladimir Nabokov, "Wykłady o literaturze"


Na wielkim ekranie w głębi sceny Teatru Słowackiego polskie twarze z roku 1970, a tuż przy nich, też na ekranie, polskie twarze z roku 2017 – oblicza dwóch starszych pań, pamiętających, jak wnoszę po żłobieniach, nie tylko epokę Edwarda Gierka, lecz i ostatnią wojnę. „Czy dostrzegasz jakieś różnice?”, zdaje się tym kadrem pytać Bartosz Szydłowski, twórca scenicznej igraszki „Narodowe czytanie Rejsu”, pokazanej w prologu Festiwalu Genius Loci. Wzrok natężam tak ciekawie, że natężenie na uszy moje się przenosi i niechybnie usłyszałbym głos z Litwy, jeśliby tylko sunęły stamtąd jakieś słowa. Lecz i tak jest intrygująco. Patrzę na obrazkową zagadkę Szydłowskiego i słyszę, coraz wyraźniej słyszę mego ojca, w epoce Gierka wracającego z gazetami pod pachą do domu po pracy. Z trzaskiem zamyka drzwi za sobą, rzuca teczkę pod lustro, długo patrzy na swe szare odbicie. Wiem, że za chwilę znów będę sokołem!

W którejś z gazet, dziś już nie przywołam tytułu, zawsze drukowano zagadkę dla oka. Dwa kwadraty obok siebie, a w nich na pozór identyczne rysunki. Na przykład, po lewej i prawej – indiański wódz jadący konno ścieżką wśród skał, albo tu i tu kaczka na jeziorze, czesząca dziobem pióra pomiędzy szuwarami, lub też w jednym i drugim kwadracie zając uciekający zaoranym polem przed kulą sekundę temu wystrzeloną przez myśliwego stojącego przy lewej krawędzi każdego z kwadratów. Pod spodem – zachęta redakcji. „Wytęż wzrok i znajdź siedem szczegółów, którymi różnią się obrazki”. Nieistotne, ile razy wygrałem, a ile razy przegrałem. Istotne, że po godzinie kontemplowania kresek rysunki osadziły się w mózgu tak mocno, iż do dziś, po tylu latach, pamiętam je w najmniejszych detalach. Choćby ten indiański wódz! Z rozwartych w uśmiechu ust wystawał mu tylko jeden ząb – górna lewa trójka, samotny, krzywy kieł, który na rysunku po lewej był o jedną trzecią dłuższy od kła po prawej! Kreski sprzed grubo ponad czterdziestu lat pamiętał tak wyraźnie, jak Polska pamięta „Rejs”, film Marka Piwowskiego, a raczej tyleż film, co legendę, kultowy aforyzm filmowy, kręcony mniej więcej pół wieku temu na Wiśle w Toruniu i na toruńskim Bulwarze Filadelfijskim.

Ten statek biały, ten, by tak rzec, stalowy Moby Dick z dymiącym kominem, sennie sunący nie wiadomo skąd ani dokąd. Ten na pokładzie i pod pokładem plankton najprzeciętniejszych Polek i Polaków w różnym wieku i o twarzach nieusuwalnie szarawych, cokolwiek skretyniałych. Ta prowincjonalna płynąca operetka min i gestów, a zwłaszcza słówek, zdanek, układających się w dźwiękowy portret tamtego polskiego bełkotu powszedniego. Czy ktoś nie pamięta dociekliwej dysputy na kanwie zagadki „Co pan robił w damskiej toalecie!”? Czy komuś wyleciał z głowy konkurs w zgadywanie nazwy miasta na K , a także odgłosu, co go koń wydaje paszczą? Czy jest ktoś, kto nie zna zdumionej miny Jana Himilsbach w chwili, kiedy zauważa nagły brak kiełbasy na talerzu w barze pod pokładem? A monolog Zdzisława Maklakiewicza o marności polskich filmów? Któż nie zna tych i stu podobnych pereł? Któż nie ma żyłach „Rejsu” całego?

Szydłowski wziął scenariusz Piwowskiego, Janusza Głowackiego oraz Jerzego Karaszkiewicza, i po prawej stronie sceny stworzył kącik koturnowej głośniej lektury – pastisz tych ogólnopolskich odświętnych czytań klasyki polskiej, odbywających się nad Wisłą rok w rok o podobnej porze. Trzy więc dostojne, w czarne eleganckie szaty odziane figury – troje zawodowych aktorów – przy stoliku po prawej stronie sceny odczytują szalenie fachowo wyimki ze scenariusza „Rejsu”, dziobiąc srebrnymi widelczykami filuterne ciastka i kawusię popijając z filiżanek wytwornych. Ale nie dana jest im ciągłość, nie dany jest spokój. Oto ze wszystkich stron wpada na widownię plankton z roku 2017 – figury z ulicy, zupełni amatorzy aktorstwa. Chłopcy i dziewczęta, dziadzio z laską, wspomniane dwie babcie, mężczyźni w sile wieku i kobiety już nie młode, lecz jeszcze nie kaszlące. Kostiumy ich - wyciągnięta z szaf przodków odzież – pachną naftaliną, zaś z dyndających w dłoniach koszyków unosi się woń i szelest czekoladek w srebrnych pozłotkach. Krzyczą, między rzędami się przeciskają, częstują słodyczą. Tercet elegancji jest najwyraźniej zbity z pantałyku. Lecz to nie koniec. Za chwilę plankton wepchnie na widownię przewoźne machiny do grillowania i zacznie serwować smażone kiełbasy zwyczajne z musztardą i pajdami chleba, a każda kiełbasa jest jak tamta, co w barze pod pokładem białej łajby znikła z talerza Himilsbacha, każda do tamtej podobna jest tak, że nie tylko siedmiu, ale nawet jednego szczegółu odróżniającego kiełbasę dzisiejszą od niegdysiejszej nie wyłowisz, choćbyś oko natężył ciekawie niczym Adam Mickiewicz ucho, gdy wpłynął na suchego przestwór oceanu.

I tak oto - gestami, konstruowaniem żywych, grupowych pomników, operetką min i słów - plankton dzisiejszy będzie się wpasowywał w plankton niegdysiejszy, w „Rejs” Piwowskiego, sporymi fragmentami wyświetlany na wielkim ekranie. Będzie plankton dzisiejszy uprawiał sztukę zwierzęcej i roślinnej mimikry, tym samym wciąż przerywając szlachetny seans dostojnego czytania scenariusza. Kiedy Szydłowski wyłączy filmowym fragmentom fonię – plankton będzie dubbingował obrazy, będzie bełkot figur Piwowskiego dzisiejszym swoim bełkotem zastępował tak mistrzowsko, że różnicy nie złapiesz. Nie złapiesz jej też, kiedy pod wyciszone kadry „Rejsu” Szydłowski podłoży kawałki przemówień naszego aktualnego Olimpu politycznego. I nawet sokół z lupką zegarmistrza na oku nie dostrzeże żadnej jakościowej przepaści między obliczami, gdy przy pomocy ukrytych w kulisach kamer Szydłowski przeniesie twarze dwóch siedzących na ławce w centrum sceny babć na ekran, tuż obok twarzy Himilsbacha zasłuchanego w Maklakiewicza monolog o marności kinematograficznych produkcji nadwiślańskich.

Od początku, do końca - przez godzinę tej zabawy scenicznej, wręcz zabawki, momentami nużącej, bo łatwej do przewidzenia, zabawki, do której raczej nie pasują słowa „teatr” i „spektakl” - ucieleśnia się sztuka mimikry, kameleonizmu, wirtuozeria niejakiego Leonarda Zeliga, który w pamiętnym filmie Woody’ego Allena tył wśród grubych, żółkł pomiędzy Chińczykami, świetnie dżemował z jazzmanami, a w grupie psychiatrów – stawał się psychiatrii wielkim profesorem. Owszem. Kłopot w tym, że u Szydłowskiego mimikra dzisiejszego bezimiennego planktonu zbyt jest parciana, zanadto banalna. Z truizmu w istocie przedszkolnego wyskakuje ona, z tezy, która brzmi: Nic nowego pod polskim słońcem!

Naprawdę? Bełkot polski powszedni - nie maleje? Wciąż powraca odwieczna tandeta intonacji i myśli? Nie kończy się prowincjonalna operetka min i gestów? I zawsze znajdzie się kawałek tej nieusuwalnej, zwyczajnej kiełbasy smażonej, co ją pewnie jadali Mikołaj Rej i Jędrzej Kitowicz? Słowem – rejs po Wiśle trwa, bo jest rejsem wiecznym?

Coś takiego i tylko to oznajmić swą sceniczną zabawką, to jak na światowej konferencji hydrologów poważnym głosem wyrecytować z mównicy: Po latach wnikliwych doświadczeń odkryłem, że woda jest mokra! Tak – odpowiada siedzący z tyłu sali Jan Himilsbach - lecz nie tylko woda. Wóda też jest mokra – dodaje dla ścisłości – mokra i świetna na trawienie, zwłaszcza po spożyciu lekko przypalonej kiełbasy. Szkoda, że Szydłowskiego nie było na tej konferencji.

***

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: TEATR Paweł Głowacki
Czytaj także

Drugie lewe żebro

Ostatnia aktualizacja: 18.08.2017 16:12
Czy słuchacz dziurawej kości jest szczęśliwy? Trzy samogłoski – to niewiele, owszem. Lecz dobrze, wyraźnie usłyszeć przynajmniej trzy samogłoski Szekspira – to jest bardzo dużo.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Wiele cichych poranków

Ostatnia aktualizacja: 25.08.2017 16:00
„Dziadku, co jest na drugim brzegu?”, spytał chłopczyk, myśląc o ogromie oceanu. Pułkownik poczuł się samotny jak nigdy przedtem, kiedy odpowiedział: „Tam nie ma drugiego brzegu”.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Operetka

Ostatnia aktualizacja: 31.08.2017 18:00
Dzień w dzień wstawał tak i tłukł małe dłonie, tłukł je do skutku, aż w końcu smyk grał nuta w nutę to, co było do zagrania, a nie co innego.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Błękitna porcelana

Ostatnia aktualizacja: 08.09.2017 16:59
O nic nie pytam. Ja tylko kolejny raz siedzę sobie cicho w kącie salonu wiekowego domu przy ul. Piccadilly, na wprost Green Parku w Londynie, i słucham szmeru porcelany. 
rozwiń zwiń