Trzy ostatnie wizyty

Ostatnia aktualizacja: 09.02.2018 17:00
W innej bajce Szturc wyznaje: „Istota sztuki polega na ciągłym przelatywaniu tego samego kawałka”. Opowieść pani Tod stara jest jak świat, gdyż dotkliwość jest stara jak świat. Ale jest, wybrzmiewa. A to już coś. Więcej, niż gdyby była tylko cisza.
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjneFoto: lcrms/Shutterstock.com

śmierć śmierć
tyle jej
że odechciewa się
pychy umierania
Miron Białoszewski

Gdyby nie odcięto sznurków od kruchego ciała Traumy, skostniałego na łóżku z boku sceny – Trauma być może ruszyłby się jeszcze choć raz, ostatni już? Może uniósłby tycią głowę nad poduszką, podparł się zapałczanymi rękami i usiadł na krawędzi, opuszczając cienkie jak włos nogi na podłogę? Rozejrzałby się po swym lichym pokoju, co zna go na wylot? Wstałby i uśmiechając się delikatnie do szmeru pionowych sznurków tuż obok jego karku, ginących wysoko nad nim w ciemnościach zupełnych - ruszyłby na marną przechadzkę, miarowo stukając drewnianymi piętami? Przy inwalidzkim wózku, tym starym wehikule ułomności życia całego, kiedyś idealnie dopasowanym do Traumy, a teraz ogromnym – zadarłby Trauma głowę wysoko, by spojrzeć na oparcie rozległe niczym ściana? Obkuśtykałby kilka zwyczajnych kiedyś, dziś nieludzko zogromniałych krzeseł? Wspiąłby się na jedno i na chwilę zamarł na nim, przypominając samotną lalkę, co dawno temu znudziła się dzieciom? A później, ryzykując połamanie zapałczanych nóg, dzielnie zeskoczyłby z niebotycznych wysokości siedziska na podłogę i znów wystukując piętami suchy rytm – dokolebałby się do łóżka i położył się, tycią głowę składając na poduszce tak, jak było na początku? Być może. Lecz nic z tego się nie stanie. A może jednak?

W "Aloesie" Jan Kott wspomina wizytę w Opera dei Pupi, tradycyjnym sycylijskim teatrze marionetek. Istoty te są niewielkie, drewniane, wszystkiego 60, góra 80 centymetrów. Aktorzy poruszają nimi za pomocą patyka i kilku sznurków. Są niewielkie i piękne. Noszą renesansowe zbroje, mają tarcze i krótkie miecze, także hełmy z pióropuszem i przyłbicą, którą opuszczają do walki. I znakomite twarze z kolorowymi rumieńcami i wielkimi oczami w odcieniu smoły. Na Sycylii, choćby w Palermo, od stuleci opowiada się przy pomocy tych lalek wciąż te same stare opowieści ludzkości. W środku nieuchronnie i gwałtownie przepoczwarzającego się świata – uparcie powtarza się kilka odwiecznych zaklęć, smaków, gestów. Kott trafił na „Historię o Rolandzie”. Później ułożył ten niepokojący akapit.

"Scena Opery dei Pupi jest niewielka i od czasu do czasu widać u góry rękę aktora prowadzącego kukły na patyku. Ręka ta wydaje się tak ogromna, że niemal przeraża swoją monstrualną wielkością. Jest w niej coś obrzydliwego i wstrząsającego, zaskakującego i koszmarnego. Po prostu, przywykliśmy do wymiarów lalki, uwierzyliśmy w nią i w jej świat. Zaskakuje nas, że ręka, która się niespodziewanie pokazuje, nie należy do tego świata i nie odpowiada mu w swoich proporcjach. Jest trzykrotnie większa".

Nie. Nie będzie kuśtykającej wędrówki Traumy, bo jego prawie pusty pokój nie jest w Opera dei Pupi, jest na scenie nowej Cricoteki w Krakowie. I nie jest tutaj grana "Historia o Rolandzie", pokazywana jest inna, w istocie też odwieczna opowieść. Grany jest monodram "Tod i Trauma" Włodzimierza Szturca, przez Tomasza Kaczorowskiego wyreżyserowany, monodram, który Szturc nazwał monodią. Ale Trauma przez niepełną godzinę nie ruszy się głównie dlatego, że to marionetka, której odjęto sznurki. Jest tak, jakby Trauma znudził się już temu Kolosalnemu lalkarzowi na niewiarygodnych wysokościach, lalkarzowi, który dłonią nieskończenie razy większą od Traumy, kiedyś przez całe życie Traumy pociągał za sznurki przytwierdzone do Traumy. Kiedyś, teraz już nie. Teraz Trauma jest już doskonale i na zawsze samotny. Seans będzie delikatnym szkicem jego końcówki. Niczym u Samuela Becketta – szkicem końcówki partii być może ostatniej.

Doskonale samotna marionetka, skostniała na łóżku z boku sceny. Istota z drewna śmiertelnie zmęczonego, lalka z porowatych patyków barwy kurzu, co pozwalają myśleć o burtach okrętów, od setek lat leżących na dnie, pośród ryb, krabów i wodorostów. Albo o cienkich członkach rzeźb Giacomettiego, co imitują człowieka idącego przez ciemności, nawet jeśli wokół brzęczy słoneczny dzień. Trauma nie ruszy się, bo Kolosalny lalkarz znudził się nim, znudziło go szarpanie sznurków. Cały ruch Traumy będzie jedynie ruchem wyśnionym przez Traumę. Nie tylko ruch. Wszystko tutaj – to rojenia Traumy. Wyśni więc piękną, młodą kobietę, i aby nie powtarzać zeszmaconego słowa Śmierć - wyśni dla niej imię Tod (Alicja Czerniewicz). Wyśni jej niepokojący, dziwnie połamany, pantomimiczny ruch i pozwoli jej trzy razy przyjść z wizytą. Aby dotykała jego zapałczanych rąk i nóg, tyciej głowy, porcelanowo kruchych pleców. Aby brała w palce jego kończyny i ruszała nimi tak, by mu się zdawało, że jednak może ruszać się bez sznurków, że oto idzie. I trzykrotnie rzeczywiście jest, jakby szedł, stukając piętami, jakby stawał przy inwalidzkim wózku i podziwiał rozległe oparcie, jakby wspinał się na krzesło, zamierał tam, a później zeskakiwał i rozkolebanym krokiem, co stuka niczym kołatka, wracał do łóżka, by tycią głowę ułożyć na poduszce dokładnie tak, jak było na początku. Lecz doskonale samotny Trauma lepi sobie we śnie widmo nieuchronnej pani Tod i każe jej przychodzić z wizytą po to nade wszystko, by snuła przy nim za niego monolog, którego on już nie może mówić sam – słowa śnione przezeń na pożegnanie z nim samym. Bo niby z kim innym? Nikogo już nie ma.

Jest w tym geście Szturca doskonałe echo późnych teatralnych opowieści Becketta, gdzie – jak choćby w pamiętnym "Wtedy gdy" – wokół opuszczonej głowy starca krążą słowa, zrodzone w tej głowie, strzępy starych zdań, resztki niegdysiejszych obrazów, cały biedny, tylko w języku ocalony, pchli targ czasu przeszłego, dokonanego. Przychodzi więc nieuchronna pani Tod, przychodzi i mówi. Wpierw w dziwnym, nieziemskim rytmie, w rwanej intonacji z podszewki świata, a z czasem coraz bardziej po ludzku, jakby niespiesznie uczyła się spokojnych rytmów zamierającego Traumy – recytuje Traumie jego pchli targ. Dawne rzeczy, dawne lęki, dawne dźwięki, dawne gesty, jeszcze kilka pouczeń na dziś, jeszcze kilka odwiecznych mądrości o zawrotnej chwili, kiedy człowiek jest doskonale sam. Dotkliwa to opowieść. W innej bajce Szturc wyznaje: "Istota sztuki polega na ciągłym przelatywaniu tego samego kawałka". Opowieść pani Tod stara jest jak świat, gdyż dotkliwość jest stara jak świat. Ale jest, wybrzmiewa. A to już coś. Więcej, niż gdyby była tylko cisza.

Beckett mawiał: "Cóż pan chcesz – słowa to wszystko, co mamy". Kiedy więc na końcu pierwszej wizyty pani Tod, Trauma mówi do siebie ustami Tod: "Śpisz... Śpij... Poczekam..." – nie boli to. I nie kłują finalne frazy opowieści całej, które Trauma każe pani Tod powiedzieć do siebie samego spokojnie, delikatnie. "No, ale muszę już iść. Robi się chłodno. Nie wstawaj. Sama zamknę za sobą drzwi".

Tycia głowa marionetki leży na poduszce tak, jak było na początku.

Ciemność.

Paweł Głowacki

Zobacz więcej na temat: felieton Paweł Głowacki
Czytaj także

Neandertalski chłopczyk

Ostatnia aktualizacja: 26.01.2018 17:55
Mówi. Jest mówieniem. Na pierwszy rzut oka, w słuchaniu naiwnym – oto krytyk teatralny przed nami. Tak. Lecz kiedy wsłuchać się odrobinę uważniej – przestaje być to oczywiste. Zaczynają się podejrzenia. Przychodzą pytania.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Tożsamość kalafiora

Ostatnia aktualizacja: 02.02.2018 14:25
Czy godzina Glińskiego jest jakimś cudem teatralnym? Da się jej coś zarzucić? Ależ – żaden to cud! Ułomności drobnych znalazłoby się kilka. Lecz cóż one znaczą i po co o nich prawić, skoro duch po tej godzinie teatralnej jest spokojny zupełnie?
rozwiń zwiń