Lekcja nietoperzy

Ostatnia aktualizacja: 29.06.2018 15:14
Bibliotekarze z Coimbry wyznają, że zawsze przed nocą ścielą na blatach barokowych stołów skóry zwierzęce, a nad ranem ściągają je ostrożnie, po czym niespiesznie, metodycznie zmywają barokową posadzkę. Lecz nie są zmartwieni. Nie.
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjneFoto: wimammoth/Shutterstock.com

To zabije tamto. Księga zabije budowlę.
Wiktor Hugo „Katedra Marii Panny w Paryżu”

Kiedy po zmierzchu znika słońce, powietrze XVIII-wiecznej biblioteki Joanina w portugalskim mieście Coimbra nie jest spokojne. Milczące bryłki ciemności suną bez ustanku przez ciemność wysoko nad pustymi stołami na dnie komnaty długiej niczym wnętrza barokowych świątyń. Ledwo słyszalny szmer błon trwa aż do brzasku. Wtedy bryłki wracają za regały, by tuż po zmierzchu pofrunąć kolejny raz. W Nocy Teatrów – nocy polskich teatrów, nocy przykrego, nie do pozazdroszczenia losu starych opowieści w dzisiejszym polskim teatrze – bardzo uważnie patrzę przez lupę na fotografię wnętrza biblioteki Joanina. 

Nadzwyczajny krajobraz. Ogromna barokowa przestrzeń, doskonała w detalu najdrobniejszym. Dwa, co mówię dwa, najmniej trzy piętra nieruchomego powietrza, za dnia - łagodnie jasnego w świetle okien wysokich, ostry na szczycie. Przy wszystkich ścianach regały z wiekowego drewna, do samego sufitu, podzielone galeriami. 40? 50? 60 tysięcy tomów, grzbiet przy grzbiecie? Niech będzie, że 60. Niewiele to? Sporo? Istotniejsze – nawet na małej, przez lupę studiowanej fotografii, widać to wyraźnie - istotniejsze, że każdy tom zdaje się być - osobny. Żadna z 60 tysięcy opowieści nie miesza się z inną. Żadnego z 60 tysięcy zamarłych starych głosów nie da się pomylić z resztą głosów. Każdy jest doskonale samoistny, nieodwracalnie samotny, nie do przeinaczenia, nie do zagłuszenia.

60 tysięcy tomów. Kruche manuskrypty, co zaistniały przed książką drukowaną, iluminowane inkunabuły, opowieści epok kolejnych, tomy kruche, bez mała kieszonkowe, i giganty, co pozwalają myśleć o zacnych kamienicach międzywojennych. Co konkretnie? Choćby pierwsza edycja „Starożytności rzymskich” Dionizjusza z Halikarnasu, XV-wieczne modlitewniki, albo pierwsze wydanie „Dzieł zebranych” Homera, więc i jego w ósmej pieśni „Odysei” uwieczniona pewność, że bogowie tkają nieszczęścia po to jedynie, aby ludziom nie zabrakło tematów do opiewania. Co jeszcze? Może jest i wydana w roku 1499 przez Wenecjanina Aldusa Manucjusza najpiękniejsza książka świata – „Hypnerotomachia Poliphili”, czyli „Miłosne zmagania we śnie”? Może jest czterdziestodwuwierszowa „Biblia” Gutenberga? Albo inkunabuł „Malleus Maleficarum” – podręcznik dla łowców czarownic, olśniewająco oprawiony przez pewnego Żyda, którego zwano „Rogatym Mojżeszem” dlatego, iż każdą oprawę sygnował wizerunkiem Mojżesza z rogami? I jeszcze jeden z 228, co do naszych czasów przetrwały, egzemplarzy Pierwszego Folio - pierwszego wydania dzieł Williama Szekspira? Może też trwa tam cienki, czarny tomik z błękitną etykietką – w roku 1915 przez Kurta Wolffa pierwszy raz podarowana światu „Przemiana” Franza Kafki? Czy słychać też zdanie Mallarmégo: „Wszystko na świecie istnieje po to, by skończyć się książką”? Czy słychać powieść Juana Rulfo „Pedro Páramo” – historię podróży Juana Preciado do wioski rodzinnej, wioski już bez żywego ducha, zaludnionej jedynie głosami zmarłych, wioski, o której matka Juana wyszeptała chwilę przed śmiercią: „Tam będziesz mnie słyszał lepiej. Będę bliżej ciebie. Bliższy wyda ci się głos moich wspomnień niż głos mojej śmierci, jeśli śmierć kiedykolwiek miała jakiś głos”, wioski, w której Juan Preciado pojmie, że w ostateczności nic na Ziemi nie pozostaje, nic tylko doskonale samotne echa stamtąd? A intonacja tomów prozy Vladimira Nabokova, gdzie ledwo uchwytny szmer skrzydeł ćmy nieuchronnie zwiastuje wizytę przezroczystych gości stamtąd? Czy słychać ją w wysokiej komnacie?

Wszystkie te pytajnikami znaczone opowieści być może tkwią na półkach barokowej biblioteki Joanina, bo właściwie dlaczego miałoby ich tam nie być. Jedno wszakże pewne jest. Gdzieś od połowy XIX wieku w barokowym domostwie starych głosów żyją sobie – nietoperze. Tak – one. I nikt nie śmie im przeszkadzać.

Za dnia – nie ma ich. W szczelinach między plecami regałów a ścianami – śpią, wisząc wczepione pazurami w rysy wiekowego drewna. Ci, którzy siedzą za stołami na dnie głębokiej, rozległej komnaty i studiują księgi, powiadają, że czasem słychać gdzieś wysoko niezwyczajny, przeciągły pisk, jak by ktoś nucił przez sen melodię pasującą do śnionych krajobrazów. Kiedy o zmierzchu mętnieją kształty i pustoszeje dno komnaty – budzą się i wyruszają. Z dyskrecją godną elegancji ciem, milczące bryłki ciemności aż do świtu fruwają w czarnym powietrzu pomiędzy 60 tysiącami znieruchomiałych opowieści i słuchają. Słuchają? One są słuchem samym. Mają uszy o wiele stopni doskonalsze od naszych, uszy upokarzająco subtelne. Słyszą wszystko, nawet najlichszy szmer najostrożniejszych owadów, masakrujących stary papier. Nimi się żywią noc w noc. Słyszą wszystko, więc także to, czego już nie słychać, albo co słychać czasem tylko, coraz rzadziej i coraz słabiej. I nigdy, przenigdy nie dotykają książek. Nie ściągają ich z półek, nie kładą na stołach, nie otwierają, by czytać, gdyż i bez tego słyszą głosy wszystkie, łowią każde echo. Nie umyka im żaden detal żadnej starej opowieści. Tak. Ale też natura, to natura. Układ pokarmowy milczących bryłek ciemności nie jest z granitu – jelita działają, perystaltyka nie ustaje. Wypróżniają się tedy bryłki w locie, bez wytchnienia przecinając ciemności. Owszem. Lecz nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by wypróżniały się - na książki. Bibliotekarze z Coimbry wyznają, że zawsze przed nocą ścielą na blatach barokowych stołów skóry zwierzęce, a nad ranem ściągają je ostrożnie, po czym niespiesznie, metodycznie zmywają barokową posadzkę. Lecz nie są zmartwieni. Nie. Pojmują, że latające ssaki, noc w noc łowiąc papierożerne owady – noc w noc przedłużają o trochę wieczność 60 tysięcy starych głosów. Cóż wobec tego znaczyć może codzienny kłopot z guanem?

Raz jeszcze patrzę przez lupę na fotografię wnętrza XVIII-wiecznej biblioteki Joanina. Poranek, nie ma już skór zwierzęcych na blatach, dno wyczyszczone już bezbłędnie. Na półkach - nietknięte grzbiety. Zaraz przyjdą ludzie, którzy chcą słuchać uważnie. Ta fotografia – w sumie miły widok. Naraz zawisa nad nim odległe zdanie Zbigniewa Herberta. „Mody przemijają, żyją tylko wielcy zmarli i oni w końcu będą nas sądzić”. Tak, miły widok, a obok – myśl uspokajająca, zwłaszcza w Nocy Teatrów. Refleksja, że nietoperze portugalskie nie srają na stare książki. Przynajmniej one nie.

Paweł Głowacki


Zobacz więcej na temat: Paweł Głowacki
Czytaj także

Przez całe życie

Ostatnia aktualizacja: 15.06.2018 20:24
Ona mówi słowa, które czekały przez całe jej życie: "Przejdźmy na druga stronę, stamtąd lepiej widać". On nie ma słów. Idą. Nikną powoli, jak gdyby nigdy nic. Została pusta ławka, falujące trawy, powietrze. Niewiele się zmieniło.
rozwiń zwiń
Czytaj także

Kilka spokojnych minut

Ostatnia aktualizacja: 22.06.2018 17:08
Stare słowa – to wszystko, co mieli, by zapełnić czekanie. Tylko to im pozostało z przeszłości. Żadnych innych śladów czasu dokonanego. By dotrwać do pierwszego dzwonka u drzwi wejściowych – mieli tylko gadające z sobą swoje biedne pamięci.
rozwiń zwiń