Powieści na antenie

"Wielki świat"

Ostatnia aktualizacja: 12.04.2024 11:10
Nakładem wydawnictwa Albatros ukazała się powieść jednego z najpopularniejszych francuskich pisarzy, zdobywcy Nagrody Goncourtów z 2013 roku za "Do zobaczenia w zaświatach" - Pierre'a Lemaitre'a. Tym razem mowa o pozycji "Wielki świat", na której fragmenty w interpretacji Jarosława Gajewskiego zapraszaliśmy do Dwójki.
Jarosław Gajewski prezentuje okładkę książki Pierrea Lemaitrea pt. Wielki świat
Jarosław Gajewski prezentuje okładkę książki Pierre'a Lemaitre'a pt. "Wielki świat"Foto: Krzysztof Świeżak/PR

Książka Pierre'a Lemaitre'a "Wielki świat" opisuje 30 lat (od 1945 do 1975 roku) historii Francji i jej kolonii, czasu wielkiej prosperity i zmian ekonomiczno-politycznych. Jej akcja rozgrywa się zarówno w Bejrucie, jak i Sajgonie i Paryżu, a w centrum znajduje się zamożna rodzina producentów mydła - Palletierów.

To czas wielkiej polityki, czas miłości i namiętności, ale także czas zdrady, zemsty i zbrodni. Wszystko w jednej powieści.

Fragmenty lektury przeczytał na antenie Dwójki Jarosław Gajewski. 


Posłuchaj
09:56 Dwojka_To_sie_czyta_2024_04_08-11-02-01.mp3 Pierre Lemaitre "Do zobaczenia w zaświatach" - czyta Jarosław Gajewski; fragment 1 (To się czyta/Dwójka)

09:52 Dwojka_To_sie_czyta_2024_04_09-11-01-42.mp3 Pierre Lemaitre "Do zobaczenia w zaświatach" - czyta Jarosław Gajewski; fragment 2 (To się czyta/Dwójka)

10:26 Dwójka to się czyta 10.04.2024.mp3 Pierre Lemaitre "Do zobaczenia w zaświatach" - czyta Jarosław Gajewski; fragment 3 (To się czyta/Dwójka)

09:49 Dwójka to się czyta 11.04.2024.mp3 Pierre Lemaitre "Do zobaczenia w zaświatach" - czyta Jarosław Gajewski; fragment 4 (To się czyta/Dwójka)

09:40 Dwojka_To_sie_czyta_2024_04_12-11-00-30.mp3 Pierre Lemaitre "Do zobaczenia w zaświatach" - czyta Jarosław Gajewski; fragment 5 (To się czyta/Dwójka)

     

 

***

Tytuł audycji: To się czyta

Przygotowała: Elżbieta Łukomska

Data emisji: 8-12.04.2024

Godz. emisji: 11.00

pg/wmkor/rk/mgc

Czytaj także

Inżynier Boris Vian. Pisarz, który obraził pół Paryża

10.03.2024 05:40
104 lata temu urodził się twórca, który za dnia pracował we Francuskim Stowarzyszeniu Normalizacyjnym, a po godzinach był jazzmanem, krytykiem muzycznym, tłumaczem, aktorem, wynalazcą, malarzem, a przede wszystkim autorem skandalizujących powieści, wierszy, dramatów, oper i piosenek.
Boris Vian
Boris VianFoto: Studio Harcourt/domena publiczna

Posłuchaj
50:52 2019_06_23 21_03_44_PR2_Strefa_literatury.mp3 Boris Vian - jedna z najbarwniejszych postaci powojennego Paryża (PR, 23.06.2019)

 

663 Alferd Jarry.jpg
W cieniu króla Ubu. 140. rocznica urodzin Alfreda Jarry'ego

Był jedną z najbarwniejszych postaci powojennego Paryża. Wzbudzał zainteresowanie i zachwyt paryskiego świata artystycznego jako książę Saint Germain des Pres, brylując w licznych kawiarniach w towarzystwie Alberta Camusa, Jeana-Paula Sartre’a, Simone de Beauvoir i Juliette Greco. Udzielał się w kabarecie, był członkiem tajemniczego stowarzyszenia - Kolegium Patafizycznego, organizował także tzw. surprise-parties, czyli przyjęcia-niespodzianki, w czasie których mogło się zdarzyć wszystko. Jego twórczość odzwierciedlała wszystkie dylematy egzystencjalizmu, ale największą sławę przyniosły mu parodie amerykańskich powieści sensacyjnych.

Pornografia kontra Francuzi

W 1946 roku wydał pod pseudonimem kryminał "Napluję na wasze groby". Napisał ją jako amerykański autor Vernon Sullivan, sam figurując w publikacji jako tłumacz. Pilnująca moralności instytucja The Cartel d'Action Sociale et Morale podniosła alarm, domagając się zakazania obscenicznego dzieła.

Działania obrońców niewinności odniosły natychmiastowy skutek - książka stała się szalenie popularna, mówił o niej cały Paryż. Sprzedano 500 tysięcy egzemplarzy. Na fali popularności, wciąż pod nazwiskiem Vernon Sullivan, twórca dopisał trzy kolejne kryminały. Bohaterem jednego z nich uczynił przewodniczącego The Cartel d'Action Sociale et Morale.

Nie był to koniec kontrowersji. Pewnego dnia zazdrosny mężczyzna udusił swoją kochankę i zostawił obok zwłok otwarte wydanie "Napluję na wasze groby". Wkrótce Vianowi wytoczono proces. Ponieważ nikt nie mógł znaleźć fikcyjnego Vernona Sullivana, autor stanął przed sądem jako tłumacz, któremu zarzucano przełożenie na francuski "zdrożnych treści". Nałożono na niego grzywnę w wysokości 100 tysięcy franków, a książka w 1950 roku została objęta zakazem druku.

Książka zaciążyła na losie Borisa Viana. Miał odtąd opinię podejrzanego indywiduum, wiele z jego utworów ukazało się dopiero po jego śmierci. A ta nastąpiła także pod znakiem powieści. 23 czerwca 1959 roku artysta był gościem na paryskiej premierze ekranizacji "Napluję na wasze groby" w reżyserii Michela Gasta. Pisarz, który już wcześniej wyrażał się bardzo niepochlebnie na temat filmu, po 10 minutach seansu zaczął się szyderczo śmiać, po czym dostał zawału serca i umarł. Żył zaledwie 39 lat.

Skąd ten "Borys"?

Urodził się 10 marca 1920 roku w Ville-d’Avray. Podobno, słysząc "Boris", ludzie przypisywali mu arystokratyczne rosyjskie pochodzenie. Tymczasem Vian swoje imię zawdzięcza matce i jej fascynacji operą "Borys Godunow" Modesta Musorgskiego.

Jego zainteresowanie muzyczne utrwaliło się przez przypadek, gdy poznał rodzinę  Menuhinów. Prawdopodobnie w tym momencie zaczęła się jego kariera muzyczna. Razem z braćmi grał jazz w popularnych paryskich klubach. Tak Borys wszedł w świat surrealizmu i bohemy paryskiej.

Psia trawka.jpg
"Psia trawka" Raymonda Queneau. Powieść jak głuchy telefon

Spotkanie z Raymondem Queneau ułatwiło mu początki w karierze pisarskiej. – Dla Borisa Viana uznanie w oczach innego, nietuzinkowego francuskiego pisarza było znaczące. Oboje byli prześmiewcami i doskonale bawili się słowem. Celebrowali je – opowiadał w 2013 roku Wojciech Gilewski, gość audycji "O literaturze nie całkiem poważnie". Vian przeinaczał słowa, grał nimi, tworząc zabawne, często sugestywnie obsceniczne kontrasty.

Poeta Dariusz Dziurzyński stwierdził z kolei, że Vian pasuje bardziej do naszej rzeczywistości literackiej, niż do tej, w której żył. – Znacznie wyprzedził swoją epokę i jednocześnie swoją twórczością udowodnił, że wyobraźnia jest w stanie ustanowić rzeczywistość – dodał.

Dla krytyka filmowego Jacka Szczerby pisarz jest kwintesencją francuskości. - Jest chorym na nadwrażliwość dzieckiem, które w życiu nic nie musi, a w głowie ma bardzo błyskotliwe fanaberie - powiedział.

Vian świadomie grał z kiczem i tandetą. Błyskotliwie łączył elementy kultury niskiej i wysokiej. Dlatego zaskakująca dla Jacka Szczerby jest niska frekwencja we francuskich kinach po premierze filmu "Dziewczyna z lilią", nakręconego na podstawie "Piany dni" Viana. – Ten film to ekranizacja jego prozy słowo po słowie. I dowód na to, że można mieć wyobraźnię bez granic – ocenił.


Posłuchaj
51:22 Boris Vian DWÓJKA 13 lipiec 2013 19_00_16.mp3 Wojciech Gilewski, Dariusz Dziurzyński i Jacek Szczerba o twórczości Borisa Viana. Audycja z cyklu "O literaturze nie całkiem poważnie" przygotowana przez Katarzynę Hagmajer. (PR, 13.07.2013)

 

Absurd, miłość i maszyna do drinków

"Piana dni", za pierwszym razem wydana w Polsce jako "Piana złudzeń", to pierwsza opublikowana pod prawdziwym nazwiskiem powieść Borisa Viana. Dzieło z 1947 roku to swoisty katalog zagadnień egzystencjalistycznych połączony z dziwacznym snem i elementami sztubackich dowcipów. Czytelnik jest świadkiem groteskowej apokalipsy, której podlega cała materia związana z umierającą ukochaną głównego bohatera. Absurd istnienia, przedstawiony z początku jako temat żartów zdystansowanych postaci, nabiera coraz straszniejszej formy, miażdżąc ich los w żelaznym uścisku.

Sławomir Mrożek_663x364 EN.jpg
Sławomir Mrożek: nie chciałem być pisarzem

Boris Vian odnosi się w "Pianie dni" do udręk związanych z pracą zarobkową, do problemów klasowych, pogrążania się w nałogach, do fatalizmu czasu i przestrzeni, nad którymi traci się kontrolę, i ogóle do dziwności ludzkiej egzystencji, w której biologiczne trwanie jest równie bezsensowne co kończąca je śmierć. Karykaturalne obrazy zgonów przenikają zresztą całą fabułę książki, a zwłoki stają się po prostu jednymi z wielu śmieci, które sprawnie usuwa się i skazuje na zapomnienie.

Vian nie byłby jednak sobą, gdyby potraktował egzystencjalizm ze śmiertelną powagą. W książce naśmiewa się z bezkrytycznych wielbicieli tego nurtu, powołując do życia postać Jeana-Sola Partre'a, którego nazwisko jest czytelnym nawiązaniem do Jeana-Paula Sartre'a.

Znacznie łaskawszym okiem patrzy autor na sztukę mieszania alkoholi. W "Pianie dni" określenie "sztuka" staje się zresztą dosłowne, główny bohater opracowuje bowiem cudowny wynalazek o nazwie "pianokoktajl", połączenie pianina i maszyny do produkcji drinków, w której uzyskany smak napoju ściśle zależy od umiejętności muzycznych. Jako inżynier zatrudniony we Francuskim Stowarzyszeniu Normalizacyjnym Vian z całą pewnością byłby zadowolony, gdyby ktoś naprawdę opatentował owo pożyteczne urządzenie.

mc

Czytaj także

Przetłumaczyć Francuzów na polski. Joanna Guze o Camusie i dziennikach mistrzów

12.01.2024 05:50
– Powiem coś bardzo komicznego: nie umiałam słowa po francusku. Do czasu studiów jedynie trochę się uczyłam tego języka. No i pojechałam do Paryża – opowiadała w archiwalnym radiowym nagraniu Joanna Guze o swojej translatorskiej drodze. 12 stycznia mija 15 lat od śmierci tej znakomitej tłumaczki i znawczyni sztuki.
Joanna Guze, Warszawa 2003 r.
Joanna Guze, Warszawa 2003 r.Foto: PAP/Radek Pietruszka

Wielkość nie idzie od tłumacza, tylko wielkość idzie od autora.

Jak książka jest zła to i przekład jej będzie zły.

Żeby nawet stanąć na głowie.

(Joanna Guze, z nagrań archiwalnych Polskiego Radia)

Na początku, zanim w życiu Joanny Guze pojawił się Paryż i rozłożona na dekady praca nad spolszczaniem mistrzów języka francuskiego, był rodzinny Lwów. I ucieczka na wschód.


Posłuchaj
29:15 joanna guze___380_01_ii_tr_0-0_a46017f7[00].mp3 Joanna Guze o swoich tłumaczeniach, o języku francuskim, o historii sztuki. Audycja Marka Zagańczyka z cyklu "Sztuka podróży" (PR, 18.02.2001)

 

W lwowskim kręgu

Urodziła się w 1917 roku w Żytomierzu (mieście na zachód od Kijowa), ale młodość spędziła we Lwowie.

– Chodziła do dobrego lwowskiego gimnazjum Zofii Strzałkowskiej. Zaczęła studia (filozofię i historię sztuki – przyp. red.) na Uniwersytecie Jana Kazimierza między innymi pod kierunkiem takich znakomitości, jak prof. Roman Ingarden czy prof. Karolina Lanckorońska – mówiła w Polskim Radiu Justyna Guze, córka tłumaczki.

Zamiłowaniu do historii sztuki sprzyjało samo miasto. Znakomite zbiory Ossolineum czy Muzeum Przemysłu i Rękodzieła (w którym Joanna Guze przez krótki czas pracowała), a także artystyczne środowisko.

- Mama przyjaźniła się z Lidią Steinhausówną, czyli bywała w domu Stefanii i Hugona Steinhausów, ludzi nadzwyczajnych pod każdym względem. Bywała także w tak zwanym salonie artystycznym pani Stanisławy, zwanej przez przyjaciół Stasią Blumenfeldową – przywoływała Justyna Guze ważne dla przedwojennego Lwowa nazwiska i miejsca, które miały wpływ na rozwój intelektualny jej matki.

Ten Lwów bowiem, jak podkreślała Justyna Guze, zapewnił jej matce "jakiś bardzo prosty kręgosłup moralny, którego ani okupacja sowiecka, ani potem lata spędzone w Azji Środkowej, ani lata powojennych przemian nie rozchwiały".

Lwów, gmach główny Uniwersytetu im. Jana Kazimierza, pocztówka z 1939 r. (fot. A. Lenkiewicz). Fot. Polona/dp Lwów, gmach główny Uniwersytetu im. Jana Kazimierza, pocztówka z 1939 r. (fot. A. Lenkiewicz). Fot. Polona/dp

Robotnica w fabryce worków

W chwili wybuchu wojny Joanna Guze miała 22 lata. W 1941 roku, kiedy do zajętego przez wojska sowieckie miasta zbliżali się Niemcy, podjęła dramatyczną decyzję o ucieczce na wschód.

"Wyszła z domu w letnim płaszczyku, bez walizki", wspominał Hugo Steinhaus. "Macie godzinę za zabranie rzeczy, jak najmniej, idziemy pieszo", przywoływała te chwile – po wielu dekadach, dopiero w 2006 roku – sama Joanna Guze.

Wojenna tułaczka trwała dwa lata. Od Kijowa, przez kołchoz pod Krasnodarem (na wschód od Morza Czarnego), po Uzbekistan.

– W Taszkiencie pracowała jako robotnica w fabryce produkującej worki na front. Pewnego dnia wkręciło jej rękę w maszynę. Omal nie skończyło się to amputacją. Jakiś cudownie znaleziony chirurg tę jej rękę po mistrzowsku poskładał – opowiadał w radiowej Jedynce Krzysztof Umiński, autor książki "Trzy tłumaczki", poświęconej m.in. Joannie Guze.


Posłuchaj
42:16 PR1_AAC 2022_01_26-23-09-08.mp3 Rozmowa z Krzysztofem Umińskim, autorem książki "Trzy tłumaczki". Audycja Magdy Mikołajczuk z cyklu "Moje książki" (PR, 26.01.2022)

 

"Ona była w mundurze"

Przyszła tłumaczka Baudelaire’aCamusa wróciła do Polski w 1944 roku w mundurze, jako oficer oświatowy w 1 Armii Wojska Polskiego.

– Poznałam ją po jej przyjeździe razem z grupą ludzi, którzy byli w armii, do Lublina, mojego rodzinnego miasta – wspominała w Polskim Radiu Julia Hartwig swoje pierwsze spotkanie z Joanną Guze. – I ona była w mundurze. A dla mnie widok munduru nigdy nie był jakoś szczególnie pociągający. Nie wyobrażałam sobie, że mogę się tak serdecznie z nią zaprzyjaźnić, jak się zaprzyjaźniłam.

Joanna Guze pracowała m.in. w lubelskim Instytucie Kultury, w zarządzie miasta Krakowa ("zajmowała się odzyskiwaniem dzieł sztuki", dodawała Julia Hartwig).

– Przez następne lata mama z typowym, choć może dla innych zaskakującym, uporem stale zrzekała się stanowisk – podkreślała z kolei Justyna Guze. – Prosiła swoich przełożonych o przeniesienie na niższe stanowiska. I tym sposobem szczęśliwie, ale z własnego wyboru, stała się osobą zupełnie prywatną, bez zobowiązań wobec nowej władzy, bez najmniejszych korzyści. I mogła spokojnie robić to, co uważała za właściwe.

W 1947 roku dla Joanny Guze otworzyły się nowe możliwości: otrzymała stypendium Ministerstwa Oświaty na kilkunastomiesięczny pobyt w Paryżu.

Łuk Triumfalny w Paryżu, połowa lat 40. XX w. Fot. NAC/dp Łuk Triumfalny w Paryżu, połowa lat 40. XX w. Fot. NAC/dp

Paryż cudowny, Paryż biedny

- Pojechałyśmy razem. Pamiętam, że miałyśmy ze sobą pół bochenka chleba na drogę i jakiś biały i żółty ser – wspominała Julia Hartwig, która również otrzymała wtedy paryskie stypendium. – W Paryżu na początku z językiem "były sprawy". Bo o ile ja tłumaczyłam i znałam francuski, choć mimo wszystko nie "w obiegu", nie miałam z nim problemów. Natomiast Joanna nie wiedziała nic. Ona dokonała czegoś niesamowitego. Jak sobie przypomnę, jak ona bąkała! A potem doszło do tego, że tłumaczyła Camusa.

Sama Joanna Guze również przyznawała przed radiowym mikrofonem, że stosunkowo późno nauczyła się języka Dumasa czy van Gogha (których zresztą potem wspaniale tłumaczyła).

– Powiem coś bardzo komicznego: nie umiałam słowa po francusku. Moja matka była nauczycielką francuskiego. I ja do czasu studiów jedynie trochę się uczyłam tego języka. No i pojechałam do Paryża, spędziłam tam dwa cudowne lata. Potem wielokrotnie byłam w Paryżu, ale nigdy go już nie odnalazłam. Bo mój Paryż był wówczas życzliwy, chętny ludziom, ale ciemny i biedny – opowiadała Joanna Guze.


Posłuchaj
28:42 Gruze ok.mp3 Joannę Guze wspominają: jej córka, historyk sztuki Justyna Guze, poetka Julia Hartwig oraz eseista Marek Zagańczyk. Z archiwum PR: opowieści Joanny Guze. Audycja Doroty Gacek z cyklu "Portrety" (PR, 9.01.2004)

 

Albert Camus "był pięknym człowiekiem"

Tak zaczęło się wielkie całożyciowe spotkanie Joanny Guze z francuską kulturą. A jednym z najważniejszych bohaterów tego spotkania był z pewnością Albert Camus.

– Zainteresował mnie jako autor "Dżumy". Jeszcze nawet nie znałam dokładnie jego twórczości – wspominała w Polskim Radiu tłumaczka. - I zdarzyła się rzecz bardzo zabawna, dziwna i przyjemna, bo kiedy zamówiono [polski] przekład "Dżumy", Camus zażądał od wydawcy tłumaczenia. Rzecz jasna nie znał ani słowa po polsku. Posłaliśmy tekst przekładu.

Albert Camus po jakimś czasie odesłał polskiej tłumaczce odpowiedź nad wyraz pozytywną – że "przyznaje wszystkie prawa autorskie".

– Bardzo byłam tym zaskoczona, ale później mi to wyjaśnił Józef Czapski – mówiła Joanna Guze. - Otóż Czapski znał Camusa, a ten dał mu mój egzemplarz, by to przeczytał i powiedział mu, czy jest dobre. No i Czapski mu powiedział.

Albert Camus. Fot. Shutterstock Albert Camus. Fot. Shutterstock

Od tego czasu, przyznała tłumaczka, zaczęła Camusa poznawać naprawdę.

– Obcowanie z jego dziełem dawało mi wielką ufność. Dlatego że jego książki emanują ufnością do człowieka i to się bardzo udziela. To nie jest pisarz moralista, to znaczy taki, który by nakłaniał. To jest pisarz głęboko osadzony w świecie moralnym, który on uważa, obok świata piękna, za jedyny, w którym człowiek powinien się obracać.

Joanna Guze – autorka tłumaczeń największych dzieł Camusa, m.in. "Dżumy", "Upadku", "Człowieka zbuntowanego" – dzieliła się przed radiowym mikrofonem swoimi refleksjami na temat tych utworów. O "Pierwszym człowieku" (ostatniej, niedokończonej książce pisarza) mówiła na przykład: – Dla mnie jest to książka cudowna, dlatego, że jest w niej opowiedziane życie, które stało się życiem niezwykłym, a było życiem zwykłym bardzo.

Tłumaczka przywoływała również swoje spotkanie z tym urodzonym w Algierii wielkim francuskim twórcą.

– To się działo niedługo po Nagrodzie Nobla, więc Camus był właściwie osaczony, ale znalazł czas i ochotę, by spotkać się ze mną. Na całe życie zostanie mi wspomnienie jego zachowania się, jego grzeczności, sposobu słuchania. W moim przekonaniu to był bardzo piękny człowiek, ale zawsze był obcy w Paryżu, bo nie był jego świat. Intelektualny Paryż był komunistyczny, a on już dawno wiedział, że to jest klęska. Południe było jego światem prawdziwym – opowiadała Joanna Guze.


Posłuchaj
18:06 sztuka czytania___805_04_ii_tr_0-0_a461b3b5[00].mp3 Joanna Guze o Albercie Camusie. Audycja Doroty Gacek z cyklu "Sztuka czytania" (PR, 22.05.2004)

19:47 sztuka czytania___849_01_ii_tr_0-0_a461f3fb[00].mp3 Joanna Guze o książce - zbiorze szkiców o malarstwie - Charlesa Baudelaire'a "Rozmaitości estetyczne". Audycja Doroty Gacek z cyklu "Sztuka czytania" (PR, 24.04.2001)

  

Prywatność i literatura

Tom osobistych wyznań Alberta Camusa ("Notatniki 1935-1959") sprawił, przyznawała w Polskim Radiu Joanna Guze, że zainteresowały ją tego typu, pozostające gdzieś na pograniczu dokumentu i literatury, teksty. Tak też zaczęła się jej translatorska przygoda z francuskojęzycznymi dziennikami i tomami korespondencji.

– Było mi właściwie wszystko jedno, czy faktograficzne są one prawdziwe czy fałszywe. W moim przekonaniu te dzienniki, którymi się zajęłam, są obrazem kultury epoki. Na przykład: umarło całe dzieło Chateaubrianda, ono dziś już [w obiegu czytelniczym] nie istnieje. Ale istnieją jego "Pamiętniki zza grobu", to arcydzieło jego prozy. I takie dzieła mnie interesowały – opowiadała. – Kiedyś tłumaczyłam wespół z Julią Hartwig dzienniki Delacroix. I to jest już w ogóle nie tylko kopalnia dotycząca samego autora jako malarza, ale Francji, całej epoki. I do tego nawet całej polskiej emigracji!


Posłuchaj
14:48 pani julia - o julii hartwig (5) - justyna guze___v2021016577_tr_0-0_a46184f5[00].mp3 Justyna Guze wspomina Julię Hartwig i swoją matkę Joannę Guze. Audycja Doroty Gacek z cyklu "Zapiski ze współczesności" (13.08.2021)

 

Aby zrozumieć artystów

Dzienniki i listy pasjonowały Joannę Guze również jako historyczkę sztuki. Stąd na liście tłumaczonych przez nią autorów znaleźć można takie nazwiska, jak Vincent van Gogh, Paul Cézanne czy wspomniany Eugène Delacroix.

–  To jest po prostu moja epoka. W ogóle dziś przekonuję się, że ten wiek dziewiętnasty i początek dwudziestego to jest ostatnie tchnienie świata, którego nie ma i już nie będzie – przyznawała w Polskim Radiu tłumaczka, autorka takich eseistycznych książek, jak "Impresjoniści" czy "Twarze z portretów".

***

Czytaj także:

***

W radiowych opowieściach Joanny Guze kryje się znacznie więcej: o jej miłości do Sycylii, o rozumieniu Baudelaire’a czy o tym, dlaczego "nigdy nie ośmieliłaby się tłumaczyć Prousta".

Nagrane w Polskim Radiu wspomnienia innych o Joanne Guze również są barwne.

Julia Hartwig opowiadała, jak "Joasia szalała w Paryżu na punkcie muzyki" i miała ochotę stać w ogromnych kolejkach po bilety na koncerty. Justyna Guze (zresztą, chrześniaczka lubelskiej poetki) wspominała, jak to jej mama starała się odwodzić córkę od słodyczy, ale wszystkie metody wychowawcze upadały, gdy na horyzoncie pojawiała się Julia Hartwig (miłośniczka "zakazanych" orzeszków w kolorowej polewie).

O pracy translatorskiej Joanny Guze mówił w Polskim Radiu Marek Zagańczyk, eseista związany z "Zeszytami Literackimi".

- Ona tłumaczyła tych pisarzy, z którymi chciałaby się spotkać. Niekoniecznie bezpośrednio, w twarzą w twarz. Ale spotkać się w ten sposób, by móc poświęcić godziny i dni na to, by tłumaczyć ich myśli. By wpisywać ich w obręb polszczyzny.

Dzięki pracy Joanny Guze – zmarłej 15 lat temu, 12 stycznia 2009 w Warszawie – te spotkania z pisarzami mogą być dziś dostępne każdemu, kto w obrębie polszczyzny funkcjonuje.

jp

Źródła: Krzysztof Umiński, "Trzy tłumaczki", Warszawa 2022.