Czwórka Blog - baner
BLOG - Czwórka - Muzyczny

THE AVALANCHES - ekskluzywny wywiad dla Czwórki!

Ostatnia aktualizacja: 01.08.2016 02:00
Piękne momenty z muzycznego śmietnika.

O nowej płycie The Avalanches napisaliśmy już sporo. Na naszej stronie znajdziecie zarówno recenzję albumu "Wildflower", jak i listę nagrań, na których Australijczycy zbudowali swój nowy materiał. Teraz proponujemy Wam wywiad z liderem grupy - Robbiem Chaterem. Czynimy to z tym większą przyjemnością, bo The Avalanches od mediów raczej stronią, i jest to zaledwie jeden z kilku wywiadów udzielonych przez nich z okazji premiery nowego krążka. Rozmowa wyemitowana została w niedzielnej Funkadelii.

Wasza pierwsza EPka "El Producto" przypominała trochę muzykę Beastie Boys i była połączeniem hip-hopu oraz prawdziwego, żywego grania, śpiewania i rapowania. Co sprawiło, że zmieniliście nagle swoje brzmienie i sięgnęliście po sample?

Robbie Chater: Gdy zaczynaliśmy, byliśmy jeszcze bardzo młodzi. Graliśmy na żywo, dopiero uczyliśmy sie samplować, i "El Producto" to  odzwierciedlenie tamtych czasów.  W Melbourne istniała wówczas silna scena rockowa, teraz dominuje muzyka elektroniczna. Graliśmy wtedy z wieloma rockowymi grupami, i świetnie bawiliśmy sie tworząc dla odmiany  bardziej hiphopowe rzeczy. Co dla wielu muzyków było wtedy wręcz szokiem. Założyliśmy w końcu własne studio, zaczęliśmy zmieniać, poprawiać naszą muzykę, kształtować własne unikatowe brzmienie, które znalazło się potem na "Since I left You". A to zajęło nam naprawdę sporo czasu.

O ile "Since I Left You" było zaproszeniem do lepszego i piękniejszego świata, do raju,  to "Wildflower" jest trochę taką dźwiękową pocztówką stamtąd i  przypomnieniem, że ten świat wciąż jednak gdzieś tam istnieje. Zgodzisz się?

- Jasne. Myślę, że to naprawdę dobry opis. Tony ma bardzo dobry głos, Darren także,  pomyśleliśmy jednak, by oprzeć nasz materiał na samplach. Tak by brzmiał niczym z innego wymiaru, z innego miejsca albo czasu, którego jakoś nie możesz sobie przypomnieć... Takie było założenie "Since I Left You", podobnie jest na naszej nowej płycie, i myślę, że trafnie to ująłeś.

A w jaki sposób "Wildflower" różni sie jednak od "Since I Left You"? Co się zmieniło - przynajmniej z twojej perspektywy?

- Owszem, to jest inna płyta, bo tym razem nie opieramy się tak bardzo na groovie. "Since I Left You", szczególnie w środkowej części, opiera się właśnie na groovie. Ma zwarte tempo, i ten groove popycha muzykę do przodu, nadaje jej rozpędu i impetu. Teraz postanowiliśmy trochę poeksperymentować, odjąć ten groove, stworzyć wolniejsze, bardziej rozmarzone nagrania, zastanawiając się przy tym, czy uda nam sie utrzymać uwagę słuchacza przez całą płytę. Pomyśleliśmy sobie: spróbujmy podejść do tego materiału z luźniejszym, bardziej rockandrollowym nastawieniem, spróbujmy stworzyć coś w rodzaju psychodeliczno-rockowego albumu. Takie było początkowe założenie. Chcieliśmy wykreować na tej płycie poczucie wyzwolenia, wolności. Trochę takiej podróży jak w filmie z lat 60. - wskakujemy do auta, ruszamy w drogę, przeżywamy przygody, przyjmujemy używki i słuchamy muzyki.

Za to ja słyszałem, że Wasza płyta miała nosić tytuł "On Saturday" albo "Friday Night Fever". Czyli wstępnie miał to być chyba album imprezowy, dyskotekowy...

- Rzeczywiście. Nagraliśmy sporo szybszych, bardziej imprezowych utworów, gdy jednak nowa płyta nabierała powoli kształtu i charakteru, gdy wiedzieliśmy już, że tym razem idziemy w stronę bardziej rozmarzonego klimatu, musieliśmy z tych nagrań po prostu zrezygnować. Choć była to dla nas naprawdę trudna decyzja.

Co zatem zrobicie z tymi utworami? Planujecie je opublikować?

- Rozmawialiśmy na ten temat nawet dziś, i będziemy starali się wydać  je przed Gwiazdką.  Ale tak, by ludzie wiedzieli, że to jest część tego samego projektu i muzyka z tego samego okresu. Taki jest plan. Pewnie wyjdzie z tego  mini-album.

A jak wiele waszej nowej muzyki na "Wildflower" z jakiś powodów nie trafiło? Ile to może być nagrań?

- O rany, mnóstwo! Mamy naprawdę jeszcze mnóstwo niewydanych utworów. Myślę, że wybierzemy 8, może 10  naszych ulubionych nagrań i wydamy je na mini-albumie.

Czy "Wildflower" brzmi dokładnie tak, jak to zaplanowaliście? Czy może musieliście z czegoś zrezygnować - np. ze względu na problemy z samplami?

- Faktycznie, mieliśmy problemy z niektórymi samplami, ale chyba nigdy nie wychodzi to dokładnie tak, jak sobie zaplanujesz. Czasami to jednak  i dobrze, bo po drodze przydarzają się wypadki i pomyłki, a potem okazuje się, że wyszło nawet dużo lepiej, niż sam byłbyś w stanie to zrobić. Podobnie wyglądała nasza współpraca z gośćmi. Też miała swoje niespodzianki i zakręty, byliśmy jednak bardzo otwarci na różne wydarzenia, i zamiast zbytnio starać się i napinać, pozwoliliśmy tej płycie, by to ona pokazała nam kierunek, w jakim sama pragnie podążać.

Od początku planowaliście, że tym razem będzie więcej żywego grania i prawdziwych głosów?

- To jakoś tak samo wydarzyło sie po drodze. Tak naprawdę, gdyby kontekst był odpowiedni, gdybyśmy tylko mieli więcej pieniędzy i lepsze kontakty przy pierwszym albumie, to pewnie już wtedy byśmy tak postąpili. Zresztą, to chyba naturalny etap rozwoju dla artysty. Także zwykła ciekawość, by podejrzeć jak pracują i tworzą inni. Świetna okazja, by uczyć się od innych. No i sam proces, samo to doświadczenie było dla nas niezwykle wartościowe.

Wytypowaliście sobie artystów, z którymi chcieliście pracować, czy pojawili sie oni na waszej drodze i płycie w mniej planowany sposób?

- Niektórzy goście to nasi przyjaciele, którzy po prostu wpadli do studia w ciągu dnia. Najczęściej mieliśmy jednak już gotową muzykę, a potem z dużą uwagą  zastanawialiśmy się kto najlepiej mógłby do niej pasować. Kogo najbardziej podziwiamy jako kompozytora. Mieliśmy tutaj jednak sporo planowania.

A czy goście pojawiają się również w utworach, które planujecie wydać przed Świętami?

- Tak. Będzie Luke Steel z Empire of The Sun, Connan Mockasin, Jens Lekman... Sporo różnych osób.

Jak długo zajęło Wam tym razem czyszczenie sampli? Było łatwiej?

- Trochę nam to czasu zajęło. Z jednej strony było łatwiej, bo ludzie, po 15 latach, są dziś bardziej otwarci, jeśli chodzi o sample. Większość osób wyrażała zgodę, problemy pojawiały sie jednak w momencie negocjacji. Niektórzy żądali naprawdę szalonych kwot. Szczególnie, że dziś jesteśmy dużo bardziej znaną i renomowaną grupą niż za czasów "Since I Left You". Już wtedy było drogo, ale nie aż tak jak dziś.

Budujecie swoją muzykę w oparciu o sample, czy sample tylko pomagają Wam wyrażać i realizować własne pomysły?

- Tak, pomagają... Poza tym jest coś wyjątkowego w brzmieniu starych płyt: zawarta  jest w nich historia, wszyscy Ci ludzie, którzy brali udział w nagraniu  tej płyty. Mają one swoją historię, swój nastrój i klimat, wyzwalają coś w Twojej pamięci, odnoszą się do jakiegoś miejsca i czasu. Zawsze tak do tego podchodziliśmy.

Od czego zaczynacie Wasze nagrania? Od sampli?

- Tak, zawsze pierwsze są sample.

W jaki sposób pracujecie nad muzyką? Dzielicie się jakoś rolami?

- Obaj pracujemy nad samplami. Ja i Tony (Di Biasi - przyp. Harper) przesyłamy sobie mejlem nagrania. Gdy jesteśmy razem puszczamy sobie utwory,  potem edytujemy wzajemnie naszą pracę. Ogólnie sporo tworzymy. Np. Tony przesyła mi cztery albo pięć nagrań, potem ja mówię: słuchaj, ten kawałek jest najlepszy, skupmy się na nim, bo się wyróżnia. Następnie on robi to samo z muzyką ode mnie. Ja bardziej zajmuję się aranżacją, techniczną konstrukcją oraz miksem nagrań,  a Tony, jako bardziej uzdolniony jeśli chodzi o melodie, dogrywa klawisze, pracuje nad wokalami, i liniami melodycznymi.

Jak bardzo zmieniło się Wasze studio i sposób tworzenia nagrań od czasu "Since I Left You"?

- Pracujemy właściwie w tym samym studiu, na tym samym stole mikserskim, i ze sporą ilością tego samego sprzętu. Zmieniła się może budowa, konstrukcja nagrań. Utwory kończymy na laptopie, używając Pro Toolsa, ale... Zawsze interesuje nas nowy sprzęt i kolejne nowe technologie, ale główna idea jest taka, by tworzyć w możliwie najprostszy sposób, i  przy pomocy najszybszej, najłatwiejszej dla nas metody. Chcemy nasze pomysły jak najszybciej przepuścić przez głośniki i nie potrzebujemy sprzętu, który nas spowalnia. Im prościej tym lepiej, Najważniejszy jest dla nas pomysł. Także oryginalny sposób, w jaki obrabiasz samplowany materiał, oraz czemu w ogóle za ten materiał się zabierasz.

Czy to całe samplowanie oraz bycie częścią The Avalanches zmieniło sposób, w jaki słuchasz muzyki na co dzień?

- Oj, zmieniło, zmieniło. I to bardzo. Gdy akurat jestem na etapie tworzenia nowych utworów, i gdy słucham muzyki, to właściwie tak,  jakbym nadal był w pracy. Wsłuchuję się wtedy w brzmienie perkusji, wsłuchuję się w klimat nagrania, i wyłapuję czy jest tu coś, co nadaje się do wysamplowania. Gdy jednak już nie tworzę, wówczas stopniowo zaczynam radować się muzyką jako zwykły słuchacz. To przychodzi u mnie etapami.

Ale pewnie ciężko jest Ci jednak wyłączyć Twój wewnętrzny wykrywacz sampli?

- No tak. I wcale nie jest to takie fajnie. Uwielbiam jednak gdy udaje mi sie go wyłączyć i słuchać muzyki - po prostu - dla przyjemności.

W jaki sposób znajdujecie sample?

- Tak naprawdę samplujemy wszystko: to może być coś z Youtube'a, to mogą być mp3-ki.  Wciąż zbieramy i samplujemy oczywiście płyty winylowe. Szukamy wszędzie tam, gdzie tylko możemy je znaleźć.

Skąd wiecie, jak poznajecie, że dany dźwięk, fragment nagrania może być dla Was przydatny?

- Ciężko to opisać. Obaj po prostu to wiemy i czujemy. Szukamy pewnego określonego klimatu i emocji. Robimy to już tak długo, ze nasze uszy właściwie same to wyłapują. To kwestia pewnego wyczucia. O, np. w tym nagraniu jest coś ciekawego, sami może do końca nie wiemy co, ale popracujmy nad tym. Nagle coś zaskakuje, i sypią się pomysły, co by tu z tym dalej zrobić.

A jaka jest najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek samplowaliście?

- Na nowej płycie jest mnóstwo dziwnych sampli. Np. szczekający pies, kaszlący ludzie, odgłosy palenia papierosów... Zebraliśmy na tej płycie naprawdę sporo dziwnych efektów dźwiękowych.

Wspominałeś, że wciąż zbieracie płyty. A ile ty ich posiadasz? 

- Gdy skończyliśmy "Wildflower",  postanowiłem sprzedać swoje płyty. W sumie około 15 tysięcy płyt. Zachowałem z tego około 150 najbardziej wartościowych tytułów, takich które naprawdę coś dla mnie znaczą, a reszty się pozbyłem. Potrzebowałem po prostu nowego początku,  nowego rozdania do tworzenia kolejnych nagrań. Musiałem pożegnać się ze starymi przyjaciółmi i zrobić miejsce, na rzeczy, które dopiero nadejdą.   

A najdroższa płyta w mojej kolekcji? Przyznam, że nie wiem. Zamiast drogich płyt, wolimy wynajdować piękne momenty na muzycznym śmietniku. Preferujemy raczej płyty dziwne i tanie.

Zatem jaka płyta w Twojej kolekcji jest dla Ciebie najcenniejsza?

- Mam kilka takich płyt, ale chyba jestto 7-calowy singiel grupy The Cosmic Rays pod tytułem "Dreaming". Przepiękne nagranie. Dopiero niedawno odkryłem, że jest to wczesny, doo-wopowy projekt jazzmana Sun-Ry. Naprawdę kocham tę płytę.

Wysamplujesz ją kiedyś?

- Oj nie. Nie sądzę. Jest niesamplowalna. Po prostu jest zbyt dobra.

Wiadomo już, że The Avalanches do Polski nie dotrą. Mieli zagrać w sierpniu na krakowskim Live-Festivalu, niestety ze względu na problemy zdrowotne Tony'ego, grupa odwołała większość swoich koncertów. Tuż przed wywiadem londyńska firma XL, która wydaje w Europie płyty Australijczyków, poprosiła, by nie pytać Robbiego o ich występy na żywo - w tym również o koncert w Krakowie. Nie podawała powodu swojej nagłej prośby, jednak kilka dni po mojej rozmowie wszystko było już jasne. Miejmy nadzieję, że to tylko chwilowe kłopoty zespołu, i jednak The Avalanches nad Wisłą niebawem zagrają.

Rozmawiał Marcin "Harper" Hubert

ps. Na deser nieoficjalne promocyjne video, oparte na muzyce z "Wildflower", poskładane z fragmentów ponad 100 różnych filmowych dzieł.


The Was, 2016 from Soda_Jerk on Vimeo.

Zobacz więcej na temat: Czwórka MUZYKA wywiad