Teatr Polskiego Radia

Najważniejsze jest słowo, czyli o słuchowisku według Roberta Mirzyńskiego

Ostatnia aktualizacja: 12.04.2013 15:00
Zapraszamy na wywiad, jakiego udzielił Januszowi Łastowieckiemu poznański dramaturg i reżyser radiowy - Robert Mirzyński

O wyprawach w Tatry, czyli słuchowisko A.D. 2012 według Roberta Mirzyńskiego

Janusz Łastowiecki: Czy jest Pan zwolennikiem sformułowania "teatr wyobraźni"? Czy słuchowisko odgrywa się tylko poprzez "wewnętrzne oko", a może jest w większej mierze refleksyjne(logocentryczne)? – to odwieczny spór teoretyków radia. 

Robert Mirzyński: W radiu dysponujemy tylko czterema elementami: słowo, dźwięki otoczenia, muzyka i cisza. Dla mnie najważniejsze jest słowo, a potem proporcje, w jakich dodajemy pozostałe elementy, aby opowiadać ciekawie. Tak jak w kuchni, gdy przyrządzamy coś smacznego, nie można przesadzić z przyprawami, a składniki powinny być świeże, tak aby wydobyć odpowiedni smak. Tak w kuchni jak w radiu potrzebna jest wyobraźnia. Zatem „teatr wyobraźni” zawsze rozgrywa się w głowie reżysera, który musi znaleźć odpowiedź na pytanie „jak?”. Jak opowiedzieć historię, aby rozbudzić emocje słuchaczy? Jak zmieszać (a może tylko wstrząsnąć :) te cztery elementy?

J.Ł. Pana słuchowiska nie dłużą się. W krótkim czasie mieści Pan jak w pigułce przestrzeń problemu. Jak pan godzi tę ekonomię czasu z przejrzystością przekazu?
R.M.
Stara zasada mówi, że lepszy jest niedosyt niż przesyt. Wiem, co chcę powiedzieć słuchaczowi, w jaki sposób i ile powinno zająć to czasu. Nie widzę powodu, aby „przegadywać” słuchowisko. Żyjemy w czasach, w których skrót jest podstawą komunikacji - niestety. Staram się, aby moje słuchowiska nie przekraczały 30 minut. Trzeba mieć znakomicie napisaną historię i świetny pomysł, aby utrzymać słuchacza przez godzinę przy radioodbiorniku. Osobiście lubię krótkie teksty, które mają jakąś tajemnicę, odpowiednią dynamikę i są metaforą.

J.Ł. Powstaje dziś idea terapii poprzez słuchowisko, swoista audioterapia. Daniel Odija wspominał mi, że przygotowuje taki cykl dla ludzi z domu starców. "Anielskie sprawki" wydał Teatr PR z myślą o tych odtrąconych, niedostosowanych społecznie i chorych dzieciach. "Nic, Dzika mrówka, Adam i Ewa" powstało we współpracy z Centrum sztuki Dziecka w Poznaniu. Skąd zrodził się pomysł tę formę i jakie przyświecały Panu cele w trakcie pracy nad tekstem Maliny Prześlugi?

R.M. Kiedyś zrealizowałem cykl 10 minisłuchowisk dla dzieci na podstawie mało znanych opowiadań H.Ch. Andersena. Praca nad nimi dostarczyła całemu zespołowi dużo zabawy. Pamiętam aktorów, którzy prześcigali się w pomysłach na postacie. Jak zagrać komara albo ślimaka? Po latach zatęskniłem za bajką, ale zastanawiałem się, czy można ją zrealizować w taki sposób, aby bawiła dzieci i dorosłych. Skoro duzi i mali bawią się w kinie na Shreku, to czy jest to możliwe w radiu? Czy da się zrealizować słuchowisko familijne? Zacząłem szukać tekstu. Ponieważ mieszkam i pracuję w Poznaniu, zatem droga w naturalny sposób wiodła do Centrum Sztuki Dziecka, które organizuje konkursy na sztukę teatralną dla dzieci i młodzieży. Spośród wielu tekstów znalazłem m.in. dramaty Maliny Prześlugi. „Nic, Dzika mrówka, Adam i Ewa” najbardziej odpowiadała moim założeniom – stąd wybór tej sztuki. Z jednej strony dziecięca naiwność postaci, z drugiej zabawa z archetypami i fantastyczna metafora. Podczas nagrań panowała świetna atmosfera. Aktorzy bawili się tekstem i  znakomicie zrealizowali zadania, jakie przed nimi postawiłem. Dodanie pozostałych elementów było już formalnością, choć zachowałem umiar, aby smak był odpowiednio zbalansowany.

J.Ł. Czy teatr radiowy jest zjawiskiem coraz bardziej anachronicznym, czy ma szansę stać się nowym głosem, któremu zaufają także młodzi? Wbrew pesymistycznym opiniom wielu młodych twórców lgnie do radia.
R.M.
Na pewno nie jest anachroniczny. Anachroniczne mogą być niektóre realizacje. Jest to związane ze stylem oraz technologią. Z doświadczeń radiowego teatru korzystają obecnie producenci audiobooków. Ostatnie wielkie produkcje „Gra o tron” czy „Wiedźmin” są klasycznymi przykładami tego, co kiedyś nazywało się „powieścią w wydaniu dźwiękowym”. Młodzi twórcy garną się do radia z prostego powodu: koszt produkcji słuchowiska jest wielokrotnie mniejszy niż filmu czy sztuki na scenie teatralnej. Zatem z tego punktu widzenia łatwiej jest zrealizować swoje pomysły i wizje artystyczne w radiu.

J.Ł. Jak długo pracuje pan nad tekstem słuchowiska? Jak wygląda proces powstawania (czy najpierw jest plan, a może dzieje się to w sposób spontaniczny)?

R.M. Wszystko zależy od tego, czy realizuję swój tekst, czy innego autora. Swoje teksty piszę stosunkowo długo. Powstaje kilka wersji, a nawet podczas nagrań dokonuję zmian. Interesuje mnie to co z pozoru nieprzekładalne na język radia. Sprawić, aby słuchacz poczuł zapach albo smak. Za tekst innego autora zabieram się wtedy, gdy zainteresuje mnie intryga albo jest zabawny, albo pozwala na pokazanie w radiu tego, co z pozoru niemożliwe. Na początku jednak zawsze muszę go usłyszeć w głowie - choćby tylko fragment. Jeśli tak się stanie, to wtedy przystępuję do pracy w studiu.

J.Ł. Pamiętam, jak triumfem rozpoczął Pan pierwszy festiwal „Dwa Teatry - Sopot 2001”. W tym roku autorka wspomnianego już "Nic, Dzika mrówka, Adam i Ewa" dostała wyróżnienie za tekst. Radio Merkury dba o to, by w każdym roku powstawało coś nowego w teatrze radia. Kontynuujecie kulturotwórczą rolę radia. Czy tak naprawdę o wszystkim decydują finanse (niektórzy narzekają wyłącznie na tę kwestię) czy liczy się może chęć i pasja?

R.M. Sukces na pierwszym festiwalu DWA TEATRY był niespodziewany. Miałem za sobą już kilka słuchowisk zrealizowanych w mojej stacji. Tekst praktycznie nie znanej wtedy nikomu Katarzyny Grocholi dawał szanse na stworzenie znakomitej kreacji aktorskiej. I tak się stało. Sidonia Błasińska za rolę w monodramie „Kot mi schudł” została uhonorowana wtedy najwyższym laurem dla aktorki. Wspominam to obecnie ze szczególnym wzruszeniem, ponieważ Sidonia niedawno odeszła od nas. Z perspektywy tych kilkunastu lat widzę, jak z roku na rok produkowaliśmy coraz mniej słuchowisk. Obecnie sytuacja jest dramatyczna. Głównie decydują oczywiście pieniądze. Wprawdzie wielu aktorów jest gotowych przyjść do studia i zagrać za darmo dla samej przyjemności. Jak sami mówią: grania w radiu nie można z niczym porównać – to magia. Ja jednak uważam, że byłoby to nadużycie. W końcu aktorzy utrzymują się z grania. Nawet symboliczne pieniądze należą się im za ich twórczość. To samo dotyczy autorów tekstów, realizatorów, kompozytorów - o reżyserze nie zapominając :-). Utrzymujemy się dzięki naszym talentom i mamy takie same rachunki do zapłacenia za prąd i gaz, jak nasi słuchacze. Zapał i misja jest ważna, ale nie może oznaczać to pracę za darmo. Pieniądze są zatem ważne. Pytanie jak je dystrybuować w mediach publicznych? Koszt produkcji jednego odcinka codziennego serialu w telewizji to minimum 150 tysięcy zł. Za te pieniądze mógłbym zrobić od 20 do 30 słuchowisk. Zatem za dwa odcinki serialu TV można  zapewnić cotygodniową premierę słuchowiska w radiu. O takich pieniądzach na produkcję rozgłośnie regionalne mogą tylko pomarzyć. W obecnej sytuacji radiofonii publicznej to Himalaje. Wprawdzie szczyty są po to, aby je zdobywać, ale bez odpowiedniego przygotowania, sprzętu i dobrej pogody nawet chodzenie w Tatry jest niebezpieczne.

Z Robertem Mirzyńskim rozmawiał Janusz Łastowiecki

ROBERT MIRZYŃSKI - dziennikarz, scenarzysta, reżyser, spiker - po prostu radiowiec. Autor audycji literackich, historycznych, rozrywkowych i słuchowisk nagradzanych m.in. na sopockim Festiwalu "Dwa Teatry": „Kot mi schudł” Grand Prix 2001, „Kapelusz i ciasteczko” - nagroda reżyserska w 2004 (rok później słuchowisko reprezentowalo polską radiofonię na Festiwalu Prix Italia), „Czarny Czwartek” i „Opozycjonista” - honorowa nagroda dla Radia Merkury Poznań jako producenta w 2007. Ostatnio zajmuje się również dramatem na scenie teatralnej – pisze i reżyseruje. Jego autorskie przedstawienie „Igraszki z aniołem’” zostało wyróżnione w 2011 podczas II Łódzkiego Festialu Monodramu Mono w Manu.