Radiowe Centrum Kultury Ludowej

Zadziw się światem i uśmiechnij do dostawcy Uber Eats

Ostatnia aktualizacja: 25.06.2020 09:13
Pracuję w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie właśnie trwa rekrutacja na studia. Zachęcamy tegorocznych maturzystów, by wybrali nasz kierunek, bo, jak powiedziała profesor Anna Zadrożyńska, etnologia, etnografia, antropologia kultury – to są naprawdę wspaniałe studia. Oczywiście dla tych, którzy rozglądają się po świecie, którzy dostrzegają innych ludzi i chcą zrozumieć ich działania, twórczość i oryginalność. Nasze hasło reklamowe brzmi zaś: Etnologia. Zadziw się światem!
zdjęcie ilustracyjne
zdjęcie ilustracyjneFoto: Shutterstock/Roman Samborskyi

A kiedy w ostatnich tygodniach czytam codzienną prasę i przeglądam strony serwisów informacyjnych, tak sobie myślę, że może wszyscy powinni przejść kurs etnologii? Być może pozwoliłoby to wszystkim zadziwiać się światem, dostrzegać inność rozumianą jako wielka humanistyczna wartość? Może inność choć trochę uwolniłaby się wtedy od uprzedzeń, niechęci, poniżania i przemocy? 

Odwieczne "my" i "oni"

Wbrew bowiem temu, co chcieliby forsować niektórzy, inność, a nawet obcość, to kategorie szalenie potrzebne każdemu człowiekowi i każdej wspólnocie – małej i dużej. Od najdawniejszych czasów ludzie określali sami siebie w kontraście do innych. Jestem sobą, bo nie jestem tobą – jestem Rzymianinem, bo nie jestem Celtem, na wojnę idę w zbroi i nie maluję twarzy na niebiesko, mam innych bogów i inne zwyczaje, inny język. Dostrzeżenie różnic między „my” i „oni” było i nadal jest podstawą samookreślania się ludzi na całym świecie. Istnienie różnorodności, inności jest zatem podstawą tożsamości każdego z nas.

Inność może być też fascynująca, o czym właśnie staramy się przekonać studentów etnologii. Przyglądając się innym sposobom życia, rozumienia świata, postępowania możemy poszerzyć nasz myślowy horyzont. Z pewnością możemy się uwrażliwić na innego człowieka. Etnologia jest sztuką wrażliwości, czułości, o której mówiła Olga Tokarczuk.

Niechęć wobec emigrantów, wciąż trawiący nie tylko Stany Zjednoczone rasizm czy kseno- i homofobiczne zachowania w Polsce to wciąż nasza rzeczywistość.

Upokorzenie od najmłodszych lat

Inność z kulturowego i społecznego punktu widzenia jest więc szalenie potrzebna. Jest jedną z największych wartości naszego ludzkiego świata. Problem polega jednak na tym, że nie wszyscy chcą tak myśleć. Przypisywanie obcym cech negatywnych, najgorszych przymiotów, paskudnych stereotypów to także powszechne ludzkie działanie. Często wynika ono ze strachu, z niechęci zrozumienia innych, ale też z potrzeby bycia lepszym, ważniejszym. Często wiąże się z potrzebą posiadania władzy i jest narzędziem instrumentalnie wykorzystywanym do ustanawiania jedynej słusznej wizji świata. Inny w takiej perspektywie też jest potrzebny, ale jako wróg, jako negatyw pożądanych wartości. Odmawia mu się zatem praw, wolności, godności, czasami nawet człowieczeństwa.

W czasie odkryć geograficznych takimi obcymi stali się „dzicy” – wszak dyskusje nad tym, czy w ogóle są ludźmi i czy nadają się do chrystianizacji, prowadzono naprawdę. Niewolnictwo, wyzysk czarnoskórych robotników, apartheid, segregacja rasowa, antysemityzm, zagłada Żydów, ale i Cyganów w czasie II wojny światowej, rzeź Ormian, nie tak dawne wojny na Bałkanach… to jest wciąż ta sama historia. Historia, ale nie przeszłość. Niechęć wobec emigrantów, wciąż trawiący nie tylko Stany Zjednoczone rasizm czy kseno- i homofobiczne zachowania w Polsce to wciąż nasza rzeczywistość. Dość przerażająca, trzeba przyznać, jak na zachodnie, demokratyczne standardy.
Oczywiście aktualna sytuacja globalnego kryzysu sprzyja radykalizacji nastrojów społecznych i poglądów. Ona też obnaża nierówności społeczne. W naszym kraju dodatkowo zamęt wprowadza kampania wyborcza i zajadła walka polityczna. Ostatnie wydarzenia w USA, a więc zamordowanie George’a Floyda, gigantyczne protesty i demonstracje, a także ożywienie debaty publicznej na ten temat sytuacji Afroamerykanów pokazują, jak bardzo nie poradziliśmy sobie z problemem rasizmu. Jak bardzo jest to żywy i palący problem współczesnego świata.

Zresztą wcale nie dotyczy on tylko Ameryki. Nie dotyczy on też tylko tych krajów europejskich, w których mieszka wielu emigrantów z Afryki czy Bliskiego Wschodu. Dotyczy on nas wszystkich. Przyglądając się polskiej debacie na ten temat, dochodzę do wniosku, że niechęć do innych, ich negatywne postrzeganie oraz potrzeba upokarzania są w pewnym sensie naszą kulturową codziennością. Uczymy się ich od najmłodszych lat. A jako dorośli – albo potrafimy je ukrywać i tłumić, albo nie.

Urodziłam się w dużym mieście, w Warszawie w latach 80. XX w. W czasach mojego dzieciństwa nie mieszkało tu wielu obcokrajowców, a z pewnością niewiele było osób o innym niż biały kolorze skóry. Pierwszym czarnym człowiekiem, jakiego poznałam, był więc Murzynek Bambo – sympatyczny, nie przeczę, ale jednak zrozumiałam, że Murzynki to nicponie, rozrabiaki, brudaski. Ja nie powinnam taka być, bo jestem białą dziewczynką. Później, czytając przygody Stasia i Neli, zrozumiałam, że czarni potrafią być oddanymi i wiernymi służącymi, choć trudno w nich zaszczepić racjonalny sposób myślenia. W szkole uczyłam się o wspaniałych osiągnięciach odkryć geograficznych, lecz raczej nie o jego kosztach. Na podwórku dowiedziałam się, że kuzyni mojej sąsiadki są sto lat za Murzynami, bo nie mają telewizora. A mój młodszy brat protestował, że nie będzie moim Murzynem.

"Trochę dystansu"


Powiedzą Państwo: poetyka PRL-u? Otóż nie. Pomijając kwestie powyższych lektur, które nadal obecne są w polskich szkołach, to wdrukowane myślenie o obcym jako kimś gorszym nadal w nas drzemie. Najjaskrawiej przejawia się ono na poziomie języka. Sama słyszałam od moich znajomych, którzy z pewnością uważają się za przedstawicieli inteligencji, stwierdzenia, że dziś kelnerkami są same ruskie, ubereats obsługują ciapaci, albo że idą na kebaba do turasa. Używanie tego typu sformułowań wcale nie jest śmieszne, choć taki właśnie żartobliwy ton w założeniu ma je usprawiedliwiać. „Trochę dystansu”. Nie, nie o dystans tu chodzi, ale o równe traktowanie wszystkich ludzi. Osoby o innym kolorze skóry, a także osoby pochodzące z Ukrainy i Białorusi, często doświadczają w Polsce nierównego traktowania.

Osoby mówiące z akcentem „wschodnim” automatycznie oceniane są jako kierowcy Ubera lub sprzątaczki i traktowane w najlepszym wypadku z góry. Jeden z moich akademickich znajomych, pochodzący z Rosji a mieszkający w Warszawie, powiedział mi, że poza uniwersytetem nie lubi mówić po polsku – jego akcent sprawia, że od razu w sklepach, biurach obsługi klienta, w komunikacji miejskiej traktowany jest z lekceważeniem. Marzy o tym, by nauczyć się mówić bez akcentu, wtedy mógłby się tu poczuć jak w domu.

Ostatnio mój inny znajomy, którego żona urodziła się w Indochinach, opisywał na Facebooku, jakich przykrości w Warszawie na co dzień doświadczają ludzie o azjatyckim wyglądzie. Bez względu na wiek często Polacy mówią do nich na „ty”, nawet starszym osobom każą ustępować w komunikacji publicznej miejsca „białym” ludziom –„wstawaj już”. Jeśli dobrze mówią po polsku, mogą spotkać się z komplementem, bo „wy zazwyczaj się nie uczycie naszego języka“. Dalej mój znajomy pisał: „Urząd ds. cudzoziemców jest chyba celowo źle zorganizowany. Cudzoziemcy niższej kategorii czekają w całodziennych kolejkach, są traktowani opryskliwie, zbywani, ich sprawy są komplikowane, nie są informowani o decyzjach. W tych kolejkach żona spotykała jedynie Azjatów i Afrykańczyków. Czy dodać do tego okrzyki cing, ciang, ciong, spierdalaj, które są już otwartym rasizmem“?

Tu nie ma już mowy o nieświadomym językowym żarcie. Politycy świadomie wypowiadają słowa odmawiające homoseksualistom człowieczeństwa!

Ten konkretny przykład doskonale pokazuje nie tylko poziom agresji, ale też, że obcych często traktujemy jako kogoś mniej zdolnego, mniej rozgarniętego, mniej ważnego czy nawet jak dziecko. Taki sposób traktowania innych bardzo przypomina stosunek do „dzikich” z czasów odkryć geograficznych. Jest to też ewidentny przykład przemocy językowej. A przecież ona wcale nie boli mniej. Ponadto może przekładać się na realne działania.

Pamiętam, jak kilka lat temu 11 listopada wybrałam się na koncert Ifi Ude – polsko-nigeryjskiej wokalistki i kompozytorki. W trakcie występu artystka zwróciła się do publiczności mówiąc, że choć uważa się za Polkę, Święto Niepodległości – 11 listopada, jest dla niej jednym z najsmutniejszych dni w roku. Tego bowiem dnia doświadcza zazwyczaj najwięcej przejawów postaw rasistowskich. Tego dnia najczęściej wyzywana jest od czarnuchów, bambusów. Tego dnia boi się wyjść z domu.

Zrobić rachunek sumienia


Zresztą nie tylko kwestie rasowe czy narodowe stają się na co dzień podstawą dyskryminacji i przemocy. Trwająca w tej chwili w Polsce polityczna nagonka na osoby nieheteroseksualne jest tego doskonałym przykładem. Tu nie ma już mowy o nieświadomym językowym żarcie. Politycy świadomie wypowiadają słowa odmawiające homoseksualistom człowieczeństwa! To nie jest brak wstydu, to nie jest przedstawienia własnego światopoglądu. To jest okropna polityczna gra, której ofiarami stają się ludzie. Nie ideologie, tylko ludzie właśnie. Zgłaszanie tego typu poglądów przez osoby publiczne jest wyjątkowo niebezpieczne z dwóch powodów. Po pierwsze są one bardziej słyszalne. Po drugie, skoro przykład idzie z góry, stwarza to wrażenie, że homofobiczne zachowania i poglądy są powszechnie aprobowane, nie trzeba się ich wstydzić, można bez skrępowania dać im upust.

Być może właśnie dlatego pewien młody chłopak, któremu wczoraj dostawca jedzenia na skuterze zajechał drogę, bez żenady krzyknął: „Ty brudasie, pedale j...any” (Nie pochwalam oczywiście jeżdżenia na skuterze po chodniku, ale nie o to tu chodzi). Chcąc wyrazić swoje niezadowolenie, odwołał się do domniemanej rasy i preferencji seksualnych dostawcy. Przemocy i dyskryminacji zawartej w języku bardzo trudno jest się pozbyć. Po co piszę to wszystko? Ano po to, byśmy nie czuli się za dobrze. Nie wystarczy oświadczyć – nie jestem rasistką, rasistą, nie jestem homofobką, homofobem. Po pierwsze warto zrobić rachunek sumienia – czy choćby w myśleniu, albo właśnie w języku my także nie powielamy tych sposobów myślenia, które na poziomie potocznym funkcjonują w naszej kulturze? Czy staramy się je zmienić? To pierwszy krok. Krokiem drugim jest zwracanie uwagi na tego typu zachowania i wypowiedzi osób wokół nas. Nikt nie jest bez winy. Ja też nie. Nie musimy więc bardzo aktywnie włączać się w działania na rzecz osób dyskryminowanych z różnych powodów (choć warto), żeby walczyć z przemocą. Można zacząć od języka – a on ma zaskakująco duży wpływ na myślenie.

To właśnie proponuje antropologia. Uczy ona empatii, wrażliwego patrzenia na inność, zadziwiania się nią i czerpania z niej wartości. Antropologia coraz częściej staje się też sztuką zaangażowania na rzecz inności. Taki też jest ten mój felieton – zaangażowany.

dr Maria Małanicz-Przybylska

***

Więcej recenzji i felietonów - w naszych działach Słuchamy i Piszemy.


Zobacz więcej na temat: antropologia KULTURA